Home WiadomościArchiwum Kombonianie: List od s. Marii Teresy z Kongo

Kombonianie: List od s. Marii Teresy z Kongo

Redakcja
090926e.jpg Moi drodzy przyjaciele – witam Was serdecznie! To w końcu ja! Długo się do Was nie odzywałam! Od 4 miesięcy jestem w Kongo… czas biegnie szybko! Wiele razy miałam zamiar do Was napisać… ale z powodu braku czasu lub braku dostępu do Internetu tego nie robiłam. Co u Was słychać? Mam nadzieję, że wszystko w porządku. Jeśli chodzi o mnie to wszystko się układa w miarę dobrze! Co Wam opowiedzieć? Jest tyle rzeczy, którymi chciałabym się z Wami podzielić odnośnie moich przeżyć tu w Kongo…

Powrót po wielu latach
Na początku chciałabym
Wam powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona, że tu jestem! Móc powrócić
do Afryki po 9 latach pobytu w Europie! Czasami mam wrażenie, tak
jakbym nigdy nie opuszczała Afryki, a czasami jeszcze nie mogę
uwierzyć, że tu jestem. Ale ja tu jestem i jestem bardzo szczęśliwa i
pragnę w pełni wykorzystać czas, który mi daje Bóg. Czułam wielką
radość, kiedy w dniu 19 lutego przybywałam do Kinszasy. Nie zapomniałam
o niej nigdy! Wydawało mi się, że powracam do Ziemi
Obiecanej. Zawsze tego pragnęłam. Czuję się tu u siebie, w domu.
Oczywiście środowisko jest tu dla mnie nowe, ale dobrze się tu czuję i
chciałabym wszystkich uścisnąć. Było dużo żołnierzy i typowe
„zamieszanie afrykańskie”, które tak bardzo kocham. Otwierałam oczy i
serce i pragnęłam napełnić się tym światem, którego mi tak brakowało
przez tyle lat! Twarze ludzi, ich uśmiechy, zapach ziemi Afrykańskiej –
to wszystko napełniało mnie radością! Przybyłam do społeczności, która
mnie przyjęła w Kinszasie i chciałabym wykrzyknąć „w końcu jestem u
siebie”. Chociaż muszę przyznać, że w Europie również czułam się
dobrze. Mam bardzo dobre wspomnienia z pobytu we Włoszech, Polsce i w
Hiszpanii. Ale teraz – o tym wiecie bardzo dobrze – jest w naszym
sercu, w sercu misjonarek coś takiego, czego się nie wytłumaczy, co nam
pozwala najlepiej czuć się u nas w Afryce!

Pobyt w Kinszasie
Z
początku byłam około 1 miesiąca w Kinszasie, gdzie mogłam zobaczyć
biedne dzielnice stolicy. Jeden dom przy drugim, rozdzielone brudnymi
ścieżkami, a kiedy pada wszystkie domy są zalane wodą i ściekami! W
Kinszasie zaczęłam się sama uczyć języka lingala i nawet poznałam kilka
kobiet, z którymi mogłam od czasu do czasu porozmawiać! Nie wiem jak to
robiłam, ale się porozumiewałyśmy. Cud miłości! Kiedy były problemy z
otrzymaniem wizy na pobyt, wyjechałam na wzgórza Kinszasy i tam miałam
pierwsze lekcje lingala z bardzo sympatyczną panią, ale
niestety byłam tam tylko tydzień, bo po tygodniowym opóźnieniu
otrzymałam już wizę. Krajobraz tam na górze jest cudowny, a domki,
nawet te biedne, mają szczególne piękno! Ludzie z pagórków jeżdżą
każdego dnia do miasta w poszukiwaniu pracy, by przetrwać!

Nowa ziemia w Kisangani
W
końcu wyruszyłam do Kisangani, miasta odległego od stolicy o 3000 km!
Wyruszyłam do mojej nowej ziemi! Od początku pragnęłam żarliwie służyć,
odwiedzałam rodziny, gdzie były powołania komboniańskie, uczestniczyłam
w kilku spotkaniach. Także w spotkaniach Komisji OPM i z nimi
organizowałam sesje formacji duchowej dla przedstawicieli
diecezjalnych. Teraz jestem w trakcie przygotowań formacyjnych. Jestem
również w Komisji powołań i młodzieży. Naukę lingala trochę odłożyłam w
czasie z następujących powodów: nauczyciel nie był systematyczny, w tym
środowisku nie mówi się w języku lingala lecz w suahili… czas tak
szybko upływał, a ja ciągle nie miałam czasu na naukę języka, który
jest zresztą bardzo potrzebny!!! Daję sobie radę, by złożyć kilka zdań,
ale muszę studiować na serio, by móc potem kogoś nauczać! To, czego mi
brakuje najbardziej to chyba możliwości słuchania tego języka!!! To
jest bardzo ważne dla mnie, ponieważ ja uczę się języków słuchając! Ale
cierpliwości – pewnego dnia zacznę mówić w języku lingala!!!

Sytuacja społeczna
Kisangani jest dużym miastem na północy Republiki Demokratycznej Kongo, liczącym
około 7 mln mieszkańców. Ono odegrało dużą rolę w odzyskaniu
niepodległości i do dzisiaj jest najważniejszym miastem w Kongo. W roku
2000 była tu wojna i jeszcze dzisiaj można zobaczyć jakie ślady
zostawiła na domach, a  także w ludziach! Wojna między mieszkańcami
Ugandy i Ruandy! I kto za to zapłacił – ludzie. Były masakry ludności,
ale o tym już się dzisiaj nie mówi! A dlaczego ta wojna? Z powodu
bogactw naturalnych regionu! Gdy byłam w centrum miasta, myślałam
sobie, że kiedyś Kisangani naprawdę było bardzo pięknym miastem! Jeżeli
teraz ruszy odbudowa domów, miasto znów nabierze swojego piękna. To
miasto jest nazywane przez Boga „Piękne”. Rzeka Kongo, która tu
przepływa, nadaje wiele uroku temu miastu. Jeśli trzeba przedostać się
na drugi brzeg, płynie się promem lub pirogą. I choć przeprawa pirogą
może budzić troszkę strachu, ponieważ rzeka jest ogromna, to i tak
warto to przeżyć! Głównym środkiem transportu jest Toleka: taxi – velo.
Tolekist to ten, który pedałuje. On pędzi jak wiatr. Tym się moje serce
martwi, bo ci młodzi ludzie za kilka lat nie będą już mieli siły do
dalszej pracy i co wtedy? Kisangani jest usytuowane na płaskowyżu, więc
trzeba z wysiłkiem na niego się wspinać! Niektórzy z nich, którzy maja
pieniądze, zaczynają korzystać z motoru. Jednak problem leży w tym, że
nie można kupić benzyny!!! Kiedyś jeździły tu autobusy, ale teraz to
tylko wspomnienie przeszłości, jednak miejmy nadzieję, że przyszłość to
zmieni.

Dzieci i czary
Zostałam dobrze
przyjęta przez mieszkańców, ale nie można zapominać o tym, że w
miastach panuje również obojętność! Ludzie mówią tu przeważnie w języku
suahili , język lingala dopiero sobie toruje drogę, bo jest to język żołnierzy.
Nie mogę wiele powiedzieć na temat istniejącej tu rzeczywistości,
ponieważ sama krok po kroku ją poznaję! Ale to noszę od początku mego
przyjazdu w sercu – sytuacja dzieci oskarżanych o czarnoksięstwo.
Dzieci, które są bite dopóki się nie przyznają, że posługują się
czarami i że mogą na kogoś sprowadzić chorobę lub kogoś zabić. Tę
sytuacje wykorzystują sekty, ażeby się wzbogacić! Nie do uwierzenia,
ale to prawda! Czasami sama sobie zadaje pytanie: jak to jest możliwe?
Wiedziałam to już w Republice centralnej Afryki i w Czadzie, że ludzie
tu wierzą w czary, ale to zawsze dotyka tych, którzy nie mogą się przed
tym obronić. Oczywiście trzeba być realistą i zobaczyć, że prowokuje to
wszystko nędza. Rodzice, którzy nie mają co dać jeść swoim dzieciom,
uważają to za najlepsze rozwiązanie swoich problemów. Patrick, chłopak
12-13 letni, sierota z Sida, został oskarżony o czary, ponieważ jeden z
jego wujów miał sen, że siedzi w pięknym fotelu! Ale prawda jest taka,
że Patrick był najlepszym uczniem w szkole, o wiele lepszym niż jego
kuzyn. A więc chodziło tu o uczucie zazdrości! Interweniowała policja z
ramienia UNICEF-u, on nigdy się do tego nie przyznał, że jest
czarownikiem, ale ile jego serce wycierpiało! Ile zranień! On musi
przezwyciężyć traumę tych oskarżeń i znów rozpocząć
naukę z pogodą ducha. Ale wiele dzieci, które przyznały się do czarów,
są na nie skazane przez całe swe życie. Obecnie Patrick mieszka w
Centrum „St.Laurent”, które zajmuje się takimi dziećmi jak on, jak
również dziećmi ulicy i dziećmi opuszczonymi. Od czasu do czasu chodzę
do nich… nie mogę jeszcze z nimi rozmawiać z powodu bariery językowej,
ale wystarczy pograć z nimi w piłkę i w ten sposób okazać im swoją
serdeczność i szacunek. Chodzę również do Ośrodka Bakita, gdzie
mieszkają dziewczęta! I tu jest ta sama sprawa, czuje się pragnienie
miłości, pieszczot, przeważnie u tych najmłodszych! Zawsze, kiedy je
opuszczam, moje serce bardzo cierpi, ale im tego nie okazuję. One
również cierpią, a ich cierpienie jest ich tajemnicą. Jeszcze nie wiem,
czy mam się tu więcej zaangażować… ciągle sama sobie stawiam to
pytanie: co robić? Życzyłabym sobie, aby Kościół w Kongo zajął się tymi
problemami, ponieważ te dzieci bardzo potrzebują pomocy! Mam nadzieję,
że tak będzie i wielu księży również w to wierzy! Są już tutaj
miejscowe kongregacje i laikat, które próbują zrobić cos w tej
dziedzinie! My współpracujemy z niektórymi z nich!

Sytuacja studentów
Inną
rzeczą, która mnie bardzo martwi jest korupcja. Mieszkając z
dziewczętami, które są studentkami Uniwersytetu, mój Boże, na wszystko
trzeba mieć dolary: karty akademickie, ale również aby zdać egzaminy, aby
się dowiedzieć czy je dobrze zdałeś…, na wszystkie konsultacje, i
oczywiście nie ma egzaminu poprawkowego, jeśli nie dasz profesorowi
czerwonego długopisu BIC, kredki, benzyny, a przede wszystkim dolarów,
dolarów!!! Stawiam sobie często pytanie, czy oni są świadomi tego co
robią?! Jak będzie wyglądało Kongo za kilka lat?! Czy ci którzy kończą
Uniwersytet, to są ci, którzy naprawdę studiowali, czy to ci, którzy
potrafili dawać łapówki?!

Inne obowiązki
W
naszej wspólnocie jesteśmy aktualnie we trzy, ponieważ jedna wyjechała
do Włoch na urlop zdrowotny. Służymy w Ośrodku dla dzieci źle
odżywionych i każdego dnia jest ich około 120, a czasem nawet więcej!
Poza tym jest pomieszczenie dla dziewcząt i kobiet, które chcą podjąć
naukę szycia. Ogółem zajmujemy się  około 200 dziećmi, sierotami z
Sida. Pomagamy im w nauce i dostarczamy żywność tym rodzinom, które
przyjęły chętnych do nauki. Odwiedzamy również chorych, żeby ich
przekonać, że ich choroba jest naturalna i nikt ich nie zaczarował. To
robimy razem z miejscowymi pielęgniarkami. Nie można też zapomnieć o
tym, że pomagamy również dziewczynom z Ośrodka Bakita. Robimy też i
sprzedajemy świece innym religijnym wspólnotom Kisangani i za to
kupujemy bieliznę ale i piękne sandałki dla tych dziewcząt… jak wielka
jest ich radość! W końcu jest ok. 30 biednych dzieci, które potrzebują
pieniędzy na swoja naukę, a którym pomagamy. Dużo by jeszcze opowiadać, ale to po prostu trzeba przeżyć!

Nowa Ziemia Święta
Oto
moja nowa rzeczywistość, którą podarował mi mój Pan i ja próbuje się w
niej odnaleźć i ją zaakceptować, oczekując na rozpoczęcie nowego roku
kościelnego i wtedy zobaczymy, jakie rzeczy należy jeszcze zrobić!!!
Zapraszam Was, żebyście się do mnie przyłączyli, ponieważ razem możemy
zaakceptować każdą osobę, którą Bóg postawił na naszej drodze i
potraktować ja z szacunkiem, wierząc, że Bóg mieszka w każdym sercu!
Ściskam Was mocno! Noszę jeszcze w sercu piękne wspomnienia z Ziemi
Świętej… Ale moja Święta Ziemia dzisiaj to Ziemia Konga, do której mnie
mój Pan przyprowadził. Z wyrazami przyjaźni i jedności w modlitwie, z
Bogiem

Siostra Maria Teresa Traina
Misjonarka Kombonianka
 
SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda