1960.09.25 – Warszawa – Błogosławiony Władysław – milczący Patron rozkrzyczanej stolicy. Kazanie w kościele św. Anny na uroczystość Bł. Władysława z Gielniowa

 

Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski

BŁOGOSŁAWIONY WŁADYSŁAW – MILCZĄCY PATRON ROZKRZYCZANEJ STOLICY
(Kazanie w kościele św. Anny na uroczystość Bł. Władysława z Gielniowa)

Warszawa, 25 września 1960 r.

 

Najmilsze Dzieci Boże, Dzieci moje!

Na uroczystość Błogosławionego Władysława z Gielniowa, we wstępie do Mszy św. Kościół Boży czyta wymowne słowa: „Sprawiedliwy jako palma się rozkrzewi, jako cedr Libanu wyrośnie, posadzony w domu Pańskim, w dziedzińcach świątyni Boga naszego”.

Dzieci Boże! Przedziwną tajemnicą w życiu człowieka świętego jest, że rośnie nieznacznie, w ciszy, jak drzewo. Trudno to dostrzec, a jednak wzrasta. Gdy przychodzimy do lasu po kilku latach, dostrzegamy różnicę wzrostu. Wszystkie drzewa wzrosły. W życiu człowieka może trudniej to dostrzec, ale sługa Boży, mąż sprawiedliwy wzrasta stale jak drzewo, które rośnie od wnętrza. Nie widać tego wewnętrznego procesu; tylko po pewnych zewnętrznych objawach można się domyśleć, że proces trwa. W życiu męża sprawiedliwego istotnym jest dla wzrostu proces wewnętrzny, choć tak trudno dostrzegalny.

CICHY PATRON HAŁAŚLIWEGO MIASTA

Rok 1505. Cztery i pół wieku temu umiera w Warszawie człowiek, którego życie nie wyróżniło się zapewne niczym dostrzegalnym. Okryty brunatnym habitem, ukryty był w celi zakonnej, z której jeżeli wychodził kiedy, to może na Powiśle, by krążyć wśród ubogich, na pół walących się drewnianych domków, wyszukiwać tam ludzką nędzę i biedę, rozmawiać z nią i poznawać jej potrzeby. Wracał często znużony, zmęczony, z pustymi sakwami i ginął znowu w korytarzach klasztornych. Nikt go nie widział i nie słyszał – chyba, że wszedł na ambonę. Czy na tę w tym miejscu i w tych murach, trudno historycznie stwierdzić, ale prawdopodobnie tutaj. Ukazywał się rzadko i znikał, zapadał się gdzieś w nieznane miejsca. Po latach wziął go sobie Bóg i powiedział: „Pójdź, sługo dobry i wiemy”.

Dziś gromadzimy się jeszcze pod Jego wezwaniem. Może dziś ten brunatny zakonnik, Patron hałaśliwego miasta głośniejszy jest jako główny Patron Stolicy niż wtedy, gdy cicho przebiegał jej ulice. Przemawia nadal do ludzi, choć bez stów, porusza nieznacznie ich serca i przyciąga ku sobie, jak w tej chwili, Dzieci moje, tak licznie Was tu sprowadził. Działa bodajże coraz mocniej, choć tak, by wszystko stawało się bez widocznych i widzialnych znaków.

Do niedawna były tu Jego święte szczątki, kostki, które przychodziliśmy czcić. Dzisiaj nie mamy już i tych relikwii Człowieka sprawiedliwego, gdyż zabrała je nieprzyjazna ręka. Jeśli chciała pomniejszyć oddziaływanie świętego Męża, zawiodła się srodze, gdyż Człowiek sprawiedliwy działa nie tyle przez zewnętrzne znaki, ile od wewnątrz. I od wewnątrz nas porusza.

Dzieci najmilsze! I dziś bez zewnętrznych i dostrzegalnych znaków działa na Was i porusza Was główny Patron hałaś­liwej Warszawy, cichy zakonnik bernardyński. Jest to tajemnica życia Bożego.

Były czasy, gdy na rynku krakowskim, wśród rozbawionej młodzieży, przy kościółku Wojciechowym zatrzymał się młody żak krakowski. Zjawił się tam bowiem jakiś niezwykły człowiek. Przybył do Polski, nazywał się Jan. Stawał na kamiennym progu i zaczynał mówić. Gdy mówił, porywał … Jak wielu innych żaków Akademii Krakowskiej, porwał i Władysława. Obydwaj stali się świętymi.

W tym okresie, gdy Jan Kapistran – krótko zresztą – działał w Polsce, zrodziło się u nas pod jego wpływem wielu świętych. Tak tajemnicze i nieznaczne jest działanie Boże.

TAJEMNICA WZROSTU WEWNĘTRZNEGO

„Sprawiedliwy jako palma się rozrasta”. Sztuka religijna z upodobaniem przedstawia palmę nie tylko po to, by zilustrować nam życie św. Pawła pustelnika, którego palma żywiła. I w architekturze gotyckiej, w przepięknych lukach sklepień, w lukach tęczowych i w lukach prześwitów przedstawia się rozłożyste sklepienie, jak gdyby utworzone z liści palm. Mistyka budownicza wczesnego średniowiecza lubowała się w przedstawianiu człowieka w postaci kolumny, wspierającej ściany wyniosłej świątyni aż pod stropy, jak gdyby podpierała je i była przez nie osłaniana i chroniona. Dzisiaj rzadziej może wczytujemy się w mistykę budownictwa kościelnego. Wrażenie to możemy odnieść niedaleko stąd, w odbudowanej Archikatedrze, gdzie sklepienie i kolumny przypominają nam palmy z rozłożystymi liśćmi.

Tak rośnie mąż sprawiedliwy.

Zapewne znamy tajemnice wzrostu, a każdy z nas mógłby powiedzieć coś o sobie, jak wzrasta i rozwija się w nim życie Boże, święty rośnie od wewnątrz. Dlaczego? Dzieci najmilsze! Bo człowiek sprawiedliwy, człowiek święty nosi w sobie Sprawcę życia i wzrostu wewnętrznego – Boga.

Pamiętacie znamienne słowa Chrystusa do uczniów, gdy wysyłał ich na wszystek świat, by nauczali wszystkie narody i chrzcili je. Wskazał im Imię i Moc, którą ma się to dziać. Idźcie i nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w Imię Ojca i Syna i Ducha Św. Nauczajcie i chrzcijcie!

Wszyscy tu obecni dotknięci jesteśmy tym odległym rozkazem Mistrza z Nazaretu, znad jeziora Galilejskiego. Na wszystkich nas spoczęło działanie Ojca, Syna i Ducha św. Wszyscy bowiem jesteśmy odrodzeni z wody Chrztu i z Ducha. Nie wiemy komu zawdzięczamy tę łaskę.

Powstaje niekiedy wątpliwość, czy dobrze jest przyzywać na maleństwa i na niemowlęta Ojca, Syna i Ducha. Zapomina się, że one rosną i że potrzebny im jest Sprawca ich wzrostu zarówno fizycznego, jak i duchowego. Gdzie jest wzrost, musi być sprawca wzrostu.

Ojciec życia, Bóg, wszczepia najpierw maleństwo w drzewo życia, jakim jest matka. Gdy matka wypełni swe zadanie, Ojciec życia wszczepia maleństwo w inną Matkę, którą jest Kościół Boży, ażeby to, co narodziło się z matki ciała, rodziło się ponownie z matki ducha. Człowiek bowiem jest duszą żyjącą. Ciało wprawdzie ma znaczenie, ale nie wszystko może i trzeba jeszcze innej siły rozwoju. Usłyszał to ongiś Nikodem, nocny uczeń Chrystusowy: „Jeśli się nie narodzicie z wody, nie wnijdziecie do Królestwa”. Trzeba się narodzić z wody i z ducha, bo co się z ciała rodzi, ciałem jest, a co z ducha, duchem jest ku żywotowi wiecznemu.

Dlatego, najmilsze Dzieci, wszczepieni jesteśmy w Imię Ojca, Syna i Ducha św. w łono Matki życia duchowego, którą jest Kościół. I oto rozpoczyna się w nas życie nowe, życie Boże, nadprzyrodzone. Rozwija się ono na płaszczyźnie i na podłożu materialnym ciała ludzkiego. Inaczej nie może się rozwijać. Nawet duchowi ludzkiemu potrzebne jest ciało, jak ciału potrzebny jest duch.

Gdy jednak ciało posiadło ducha, to „tchnienie życia”, jak mówi Księga Rodzaju, duch musi być odżywiany. Matka własną krwią odżywia dziecię swoje, a gdy je wyda na świat, jeszcze podaje mu pierś, nie przestaje się nim opiekować i podsuwać wszystko, co służy dla rozwoju ciała. Czyni to niezwykle starannie i sumiennie, czuwające każdą porą dnia i nocy, ażeby maleńki organizm otrzymał to, co do wzrostu potrzebne. Jeśli więc tak rzecz się ma z ciałem, jakoż więcej z duchem! I duch musi być odżywiany, aby nie skarłowaciał. I duch musi być nieustannie karmiony. Trzeba czuwać dniem i nocą, aby czasu sposobnego podsuwać mu pokarm.

„Otwierasz swą, dłoń, Ojcze życia, i wszelkie stworzenie napełniasz błogosławieństwem”. Takie błogosławieństwo Boga Ojca, Syna i Ducha św. otrzymaliśmy w Chrzcie świętym. Przez Chrzest staliśmy się posiadaczami na własny, niejako wyłączny użytek całej mocy Ojca, Syna i Ducha. Bóg w Trójcy sprawuje odtąd nasz wzrost ducha. On karmi naszego ducha, jak matka karmi ciało. Biada dziecięciu, gdyby matka o nim zapomniała. Biada człowiekowi, gdyby Bóg o nim zapomniał. Ale to się stać nie może. To raczej człowiek zapomni niekiedy o swym Bogu, ale i wtedy Bóg nie przestaje go żywić.

Przez łaskę uświęcającą stajemy się nieustannymi nosicielami Boga Ojca, Boga Syna i Boga Ducha. Dlatego właśnie jesteśmy ochrzczeni i nauczani w Imię Trójcy Świętej, abyśmy posiadłszy Trójcę, nieustannie nosili ją w sobie. Chrześcijanin jest nosicielem Boga. Możecie znaleźć wiele trafnych określeń na to, kim jest właściwie chrześcijanin, ale to jedno wystarczy i powie wszystko: chrześcijanin jest nosicielem Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Nosi Go ciałem i duchem.

Często pyta nas Apostoł: Czyż nie wiecie, że członki wasze poświęcone są Bogu? Czyż nie wiecie, że świątynią Ducha jesteście i że Duch Boży mieszka w Was? Czyż nie wiecie, że jesteście członkami Boga i wzajemnie jedni drugich? Czyż zapomnieliście o tym, co Chrystus mówił w Wieczerniku do Ojca swego: Ojcze, Ja w Tobie, a Ty we Mnie, My w nich, a oni w Nas?

Dzieci najmilsze! Powstaje często wątpliwość, jaki jest nasz związek z Bogiem. Wydaje nam się, że Bóg jest daleki. Nie! Związek nasz z Bogiem przez Chrzest święty i przez Łaskę, która jest w nas, jest niesłychanie bliski i ścisły. „Królestwo Boże w was jest!” Oglądamy się wokół za tym Królestwem, a zapominamy, że nie trzeba się właściwie wcale oglądać, by odszukać Królestwo Boże. Ono jest w nas. Przez łaskę uświęcającą my, ludzie ochrzczeni, dysponujemy Bogiem na własny użytek.

By nie mieć wątpliwości, co człowiek może z Bogiem zrobić, popatrzcie na Eucharystię. Człowiek może się Nim … odżywiać! Człowiek może Boga … zjeść. Może Go całkowicie zabrać dla siebie i niejako wszczepić w życie swego ciała i duszy. Myślimy nieraz, że Bóg jest Gościem tylko duszy. Nie! On jest Gościem i duszy, i ciała. On wpływa kształtująco i przemieniająco nie tylko na życie duszy, ale i ciała. Dlatego wnosimy Boga wszędzie, bo jest On niejako do naszej wyłącznej dyspozycji.

CHRZEŚCIJANIN NIGDY NIE JEST SAMOTNY

Bierzmowałem kiedyś dzieci. Powoli przesuwał się długi ich szereg. Nad małym chłopczykiem czuwała matka. W pewnym momencie wymknął się jej i zaczął urządzać sobie życie według własnej inicjatywy. Usiadł na wzgórzu piachu, nie bacząc na to, że był odświętnie przystrojony na przyjazd biskupa, i zaczął pokazywać, co go interesuje. Patrzyłem na niego, posuwając się w szeregu i myślałem: to jest przecież ochrzczone dziecko! W tej chwili nie interesuje się ono bierzmowaniem, biskupem i Kościołem widzialnym, ale siedzi sobie na wzgórzu piachu i pięknie się zabawia. Nie jest samo, bo jest to dziecko ochrzczone, na pewno bez grzechu, chyba, że za „grzech” mogłaby mu matka poczytać jego „inicjatywę prywatną”, iż uciekło spod jej opieki. Ale tego nie zrobi. Jakie ono jest szczęśliwe! Nie samo tam siedzi, po prostu usiadło w piachu z Trójcą Świętą i siedzi sobie z Nią … Nie jest więc samo!

Gdy później powiedziałem to dzieciom w czasie katechizacji, bardzo się dziwiły. A jednak tak jest, Najmilsi! Dało mi to atut do rozmowy z dziećmi. „Słuchajcie, jesteście w szkole, siedzicie w ławce nad zeszytami – kto jest z wami?” – „Nauczycielka, inne dzieci, koleżanki i koledzy” – „A kto jeszcze?” – „Trójca Święta!”.

Było to na wsi – prowadzę dalej rozmowę z dziećmi. – „Twój tatuś pojechał w pole. Wiezie ogromny wóz nawozu i siedzi na jego stercie. Powiedz mi, mój drogi, czy w twoim tatusiu jest Trójca święta?” – Wahanie i konsternacja. Ależ nawóz?! Czyżby to możliwe? … A jednak chyba jest … Na pewno jest! … Na pewno, najmilsze Dzieci! Słowo Przedwieczne leżało przecież na gnoju w stajni betlejemskiej. Czemóż więc pod Grójcem, w jakiejś wiosce, gdy gospodarz wiezie nawóz, miałoby odmienić swe obyczaje? Jest! – powiedziała hurma dziatwy: jest!

Niewątpliwie, gdy ochrzczony tatuś jest w łasce uświęcającej, nikt nie odbierze mu tego towarzystwa.

Dzieci najmilsze! Nieustannie obecna jest w nas Trójca Święta. Ona to sprawuje wzrost męża sprawiedliwego. „Sprawiedliwy jako palma rośnie, jako cedr Libanu w domu Pańskim”. Na tym polega sens i praktyczne znaczenie Łaski uświęcającej. Na tym polega trwanie w Łasce. Gdy mamy w sobie Łaskę, zdobywamy najlepsze towarzystwo Boga w Trójcy Świętej Jedynego.

Działa w nas Ojciec, o którym mówił Syn, że „nieustannie działa aż dotąd” przez swoją obecność. Bóg bezczynnie w nas nie przebywa. Pokarm dany dziecku, zaczyn włożony do mąki nie trwa bezczynnie, ale pracuje i przyczynia się do wzrostu. Tym bardziej Bóg obecny w nas nie trwa bezczynnie. On pracuje i nieustannie przyczynia się do naszego wzrostu. Ojciec, a więc Dawca życia i jego Twórca, nieustannie potęguje w nas wszystkie siły i moce życiowe, i jest nam prawdziwym Ojcem. Gdzie zaś jest Ojciec, tam też jest Syn i Duch święty.

I oto rozpoczyna się w nas dążenie Syna Bożego ku Ojcu, w nas żyjącemu. Syn, którego krew krąży w nas nieustannie, mówi o nas Ojcu, Syn bowiem chce nieustannie wstawiać się za nami do Ojca. I gdy jest w nas, ciągle mówi o nas swemu Ojcu. I działa, o czym sam powiedział: „Ojciec mój działa aż dotąd i ja działam Działa więc w nas i Syn Boży według całej swej natury i osobowości, krzepiąc nas nowym życiem i zdobywając nas sobie wyłącznie.

Gdzie jest Ojciec i Syn, tam jest Ich wzajemne ku sobie upodobanie, „Ojciec mój i ja jedno jesteśmy”. Przez upodobanie i dążenie, które wyraża się w miłości, Duch święty, Duch Miłości, który od Ojca i Syna pochodzi, zespala w nas nie tylko Ojca i Syna, ale skierowywuje Ojca ku Synowi, i to ku każdemu synowi, a więc i ku gospodarzowi, który przyjmuje w swej duszy i Ojca, i Syna. I Syn ma także nieustanne dążenie ku Ojcu. Nie tylko Słowo Przedwieczne, ale każdy syn, boć Chrystus przychodzi po to, aby wszystkie syny Boże doprowadzić ku Ojcu. Porywa więc i nas i oddaje Ojcu, życie nasze napełnione jest wtedy miłością Ojca i Syna przez Ducha świętego. To jest wielki skarb, który nosimy w sobie i który wszędzie wnosimy.

Jeśli mam trochę wyobraźni, pomyślę, że w spotkanych ludziach dzieje się, chociaż może w nieco inny sposób, to samo, co dzieje się we mnie.

Dzieci najmilsze! Pomyślcie, jak szczęśliwy jest człowiek, który nie chodzi sam, ale ma świadomość i pamięć, że dokądkolwiek pójdzie, będzie szedł w najlepszym towarzystwie. Że Bóg go nie opuści, czy pójdzie do warsztatu, czy do biura, do urzędu czy do szkoły, że Bóg jest z nim i w nim, gdy czeka na przystanku tramwajowym lub tłoczy się w autobusie, gdy stoi przy kasie, sprzedaje czy kupuje, gdy pisze lub rąbie. Zawsze jest w najlepszym towarzystwie. Jakie to wspaniałe! To właśnie jest życie chrześcijańskie! Na tym polega jego istota.

ŹRÓDŁO POKOJU, ŁADU I CISZY

„Bóg ukryty” – mówi często Psalmista – Deus absconditus. Bóg ukryty w nas. Nie daje On znać o sobie, ale jest i wszystko w nas uspokaja i ucisza. Sprawia, że stoimy spokojnie jak majestatyczna palma, która poruszy może niekiedy swym liściem, ale znowu dochodzi do równowagi i trwa w dostojnej ciszy i dojrzałości wewnętrznej.

 Źródło pokoju, ciszy, ładu, opanowania i równowagi leży w wewnętrznym działaniu i wewnętrznej obecności Boga. Dlatego człowiek owładnięty przez takiego Gościa jest zawsze równy i pełen pokoju. Zapewne, nie jest wyzwolony z odruchów, pewnych uniesień i reakcji nieprzewidzianych, ale są to rzeczy rzadkie i krótkie. Szybko dochodzi do wewnętrznej równowagi.

Jak bardzo potrzeba wszędzie takich ludzi! W domu rodzinnym, gdzie ktoś musi reprezentować postawę równowagi w ciszy dojrzałego skupienia. W pracy zewnętrznej, gdzie tak łatwo o podniecenie, gdzie w zmęczonym człowieku nerwy dochodzą niekiedy do głosu, gdzie łatwo o konflikt, o różnicę zdań i wybuch. Potrzeba takich ludzi w życiu wielkich, współczesnych miast. Są to przecież istne kłębowiska nerwów! Żyjemy często wśród ludzi mało zrównoważonych, popędliwych, skłonnych do wybuchu, gniewu i krzyku.

 TAJEMNICA DOSTOJNEGO MILCZENIA DĘBÓW I SZUMU LIŚCI

Patrzycie niekiedy na dostojną dąbrowę. Piękny to obraz, jak gdybyśmy byli gdzieś w Rzymie, w Bazylice św. Pawła za murami, w mediolańskiej lub kolońskiej katedrze, albo w Chartres, gdzie potężne kolumny dźwigają, się hen, w niebotyczną zda się przestrzeń i dal. Tu, na dole, jest cicho. Stoją dojrzałe pnie, które wrosły w ziemię i nie potrzebują nikomu dowodzić swej siły, bo mają jej poczucie. Nie są zagrożone, bo dębu łatwo się nie wyrwie.

Może jednak gdzieś wysoko nad konarami chodzą wichry; może porywają liść i sprawiają szum. Wśród liści zawsze jest dużo szumu. Liście lubią szum i poruszają się na najmniejszy podmuch.

Drobna sposobność porusza liście, ale nie pnie dębowe. One stoją spokojnie … Gałęzie na szczycie robią dużo hałasu i krzyku, bo to są tylko gałęzie, bo to tylko liście, bo dziś są, a jutro ich nie ma, bo sezon ich życia krótki, bo poniosą je burze i wichry jesienne i śladu po nich nie zostanie. Konary mocarne, pnie dębowe, w których ukryte jest życie, stoją spokojnie …

Dlatego tak dzisiaj dużo szumu na świecie, tyle hałasu, krzyku i niepokoju, bo mówią liście … liście … i tylko liście, które dziś są, a jutro ich nie ma. Dęby stoją jednak spokojnie i czekają, aż skończy się młócenie słomy, ta nietwórcza paplanina, aż wyczerpie się sezon krzyku i hałasu. Przyjdzie uciszenie, dęby zbiorą swą moc, by gotować się do nowego, Bożego życia i wydać je z siebie.

Drodzy moi! Im więcej człowiek, rodzina, naród, państwo i każda społeczność ma wewnętrznej dojrzałości, tym jest cichsza i spokojniejsza. Biada, jeżeli poddamy się niedojrzałości ludzi niedojrzałych, jeżeli robią oni na nas zbyt wielkie wrażenie. Biada nam, jeżeli nie umiemy przetrzymać i przeczekać hałasu lub krzyku, sami poddając się niepokojowi! Jeżeli kiedy, to dziś właśnie potrzeba każdemu z nas, naszej rodzinie, środowisku pracy, życiu miasta, narodu i ludzkości zrównoważonej ciszy, skupienia, życia od wewnątrz, koncentracji energii, serca, woli, myśli i uczuć. Potrzeba nam tego duchowego procesu, który sprawia, że krzepną pnie dębów, spokojne o swe trwanie, boć wiedzą, że liście pójdą z wiatrem …

Na tym, Najmilsi, polega nasza praca. Na tym polega sens pracy Kościoła, że ucisza nas przez Krew Chrystusową i sprawia, iż stajemy się wielkimi, chociażby wielkości tej nie doceniono.

Zapewne, gdy żył tutaj Władysław z Gielniowa nie doceniono sensu jego cichego trwania, chociaż chwalono jego dobroczynność i działalność jałmużnika. I dziś nie docenia się życia niejednego człowieka. A jednak tylko ludzie skoncentrowani, skupieni, cisi i opanowani, umiejący milczeć i słuchać uchem i sercem, tworzą przyszłość.

Pytajcie uczonych, jak doszli do swych osiągnięć i zbawczych odkryć. Nie pisano o nich. W gazetach milczano, gdy siedzieli w swym laboratorium, tracili oczy i palce na tysiączne doświadczenia. Oni jednak tworzyli życie.

Gdy chcemy zrobić coś uczciwego, staramy się izolować, odsunąć od ludzi i na trzy spusty zamknąć drzwi świata. Potrzebna jest nam koncentracja i uwaga. Wielkie sprawy powstają w ciszy i skupieniu. Musimy uczyć się sztuki milczenia i skupienia. Błogosławione znaczenie mają świątynie, gdzie nieraz wśród gwaru krzykliwych miast można się schronić, by zaznać smaku ciszy, skupienia i obcowania z Bogiem.

Narzekamy na bezpłodność epoki, w której żyjemy. Pomimo tylu sposobności do wielkich czynów, narzekamy na upadek wielkiej sztuki, architektury, malarstwa, poezji i literatury. Są grochowiny, śmiecie, które zawalają półki, będąc jedynie pokarmem młynów papierniczych. Skąd to, dlaczego? Bo za dużo krzyku, hałasu, bo odebrano spokój miastom, bo do głosu doszła bezduszna propaganda, która krzyczy pierwej, aniżeli coś zdziałała. Zapowiada sukcesy, gdy jeszcze ich nie ma, a później dopiero milczy nie ze wstydu, bo go nie posiada, ale z zakłopotania.

 Współczesnemu światu potrzeba mądrości kontemplacji, jeśli ma się uratować, a nie zginąć w szumie liści i sezonowych mądrości.

„Sprawiedliwy, mówi Introit dzisiejszej Mszy, jak palma się rozkrzewi, jako cedr Libanu wyrośnie, posadzony w domu Pańskim, w dziedzińcach świątyni Boga naszego …”

Niech milczący mnich bernardyński, główny Patron rozkrzyczanej Stolicy, nadal rośnie wśród nas. Niech wyświadcza nam tę przysługę, niech nas skupia duchowo i ucisza wewnętrznie, niech nas oddaje naszemu Bogu, którego nosimy po ulicach Warszawy. Amen.

Zbiory Instytutu Prymasowskiego

Wpisy powiązane

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu

1981.01.08 – Warszawa – List do zakonnych rekolekcjonistów i misjonarzy ludowych, zebranych na dorocznym kursie