Rosiński Franciszek M. OFM, Benedykt Polak – współodkrywca Azji Centralnej

 

Franciszek M. Rosiński OFM

BENEDYKT POLAK – WSPÓŁODKRYWCA AZJI CENTRALNEJ

Studia Franciszkańskie 22(2012) s. 305-328 [1]

 

Nieraz uważa się, że Marco Polo, wenecki kupiec i podróżnik, był pierwszym Europejczykiem, który dotarł do Azji Centralnej, stamtąd wrócił, a swoje obserwacje tamtejszych ludów i krain ujął w swym słynnym „Opisaniu świata”[2]. Nie pomniejszając zasług i sławy tego wybitnego wenecjanina (1254-1324), którego wiadomości o tych odległych regionach niebywale wzbogaciły wiedzę geograficzną i ludoznawczą o Azji, należy jednak wspomnieć, że wielu wówczas uważało jego informacje za wydumane i zbyt odległe od rzeczywistości. A nawet obecnie niektórzy autorzy, np. F. Wood wątpią, czy Marco Polo w ogóle dotarł do Chin, gdyż w „Opisaniu” m.in. brak informacji o monumentalnym murze chińskim, o piciu herbaty czy o piśmie chińskim; nie ma też żadnej wzmianki o jego osobie i działalności w historiografii dynastii mongolskiej w Chinach, podczas gdy o wielu cudzoziemcach w owym czasie zachowały się ich biogramy czy też informacje o ich funkcjach i działalności[3].

Natomiast nie ulega żadnej wątpliwości, że już 9 lat przed urodzinami Marco Polo i 26 lat przed jego wyruszeniem w podróż z ojcem Niccolo i stryjem Matteo z posłaniem od papieża Grzegorza X do chana Mongołów, dwaj podróżnicy franciszkańscy: Jan de Piano Carpini i Benedykt Polak z Wrocławia, dotarli drogą lądową z listem papieskim do wielkiego chana do Syra Orda (w pobliżu Karakorum) i z jego pisemną odpowiedzią wrócili do papieża w Lyonie. Była to pierwsza, pionierska wyprawa odkrywcza do Azji Centralnej, trwająca ponad 2,5 roku, a relacje o niej, ujęte w 3 różnych opisach, w tym jednej także autorstwa Benedykta Polaka, zawierają niezmierną ilość oryginalnych, dotąd nieznanych Europejczykom informacji o ogromnych przestrzeniach azjatyckiego kontynentu i zamieszkujących tam ludach, ich kulturze materialnej, społecznej i duchowej, wierzeniach i obyczajach. Tę odkrywczą wyprawę Carpiniego i Benedykta w głąb Azji oraz ich relacje, które szeroko otwarły drzwi dalszym badaczom, podróżnikom, misjonarzom i poselstwom, coraz bardziej docenia się w czasach najnowszych oraz ich wartość etnologiczną i religioznawczą dla badań nad Mongołami w XIII wieku, a także dla historii stosunków ekumenicznych między Kościołem katolickim a Kościołem prawosławnym i nestorianami. Nie można też pominąć faktu, że właśnie obydwaj franciszkanie byli pionierami odkryć geograficznych w Azji Centralnej, a ich relacje o dalekich tamtejszych ludach przyczyniły się do rozbudzenia zainteresowań Zachodu tymi odległymi regionami, możliwościami ewangelizowania tamtejszych społeczności, a nawet nawiązania stosunków handlowych z tymi krajami.

Trzeba tu wziąć pod uwagę, że znany horyzont geograficzny Azji dla ludzi Zachodu w początkach XIII w. był jeszcze bardzo zawężony; ograniczał się w zasadzie do krajów przyległych do Morza Śródziemnego, zaś o krajach i ludach środkowo- czy wschodnioazjatyckich miano informacje raczej mgliste, nieraz fantastyczne, oparte na mitach i legendach, nieraz sprzed kilkuset lat. Dlatego nagła inwazja Mongołów na Europę Wschodnią i Środkową, porażająca swą skutecznością, szybkością i rozmiarami zniszczeń wywołała powszechną konsternację, paniczne nastroje i obawy, że nastały czasy ostateczne[4]. Świadek tamtych czasów, Jordan z Giano, pisząc w listach z kwietnia, maja i czerwca 1241 r. o rzeziach i spustoszeniach dokonanych przez tych najeźdźców stepowych na Rusi, w Polsce i Czechach, o „śmierci naczelnego przywódcy polskiego Henryka II i wielu tysiącach jego wojowników, na których uderzyli Tatarzy w nieumocnionym obozie […], gdzie zginęło ok. 10000 jego ludzi”, ubolewa, że tymczasem chrześcijanie są bezsilni z powodu toczonych między sobą wojen i panujących podziałów; walka między cesarstwem a papiestwem osiągała wtedy swe apogeum. Stąd autor w obliczu zagrażającego niebezpieczeństwa prawie że zrezygnowany pisze, iż „można się obawiać, że całe chrześcijaństwo zginie, jeśli nie uda się Boga przebłagać i jeśli wierni nie zjednoczą się w pokoju i miłości, aby odwrócić gniew Pana, ażeby Tatarzy – wspólnicy szatana zostali wytępieni w krainie żyjących”[5]. O najeźdźcach krążyły najokropniejsze wieści, np. że wydostali się z najmroczniejszej części Hadesu – Tartaru, stąd potocznie przezwano ich Tartarami, że są podobni do szatanów, mają głowy jak psy, iż pożerają swych wrogów i ciała zbezczeszczonych przez siebie dziewic[6]. Najbardziej jednak odczuwano na Zachodzie brak obiektywnych informacji o tym wojowniczym ludzie ze Wschodu, o przyczynach jego sukcesów, możliwościach pokonania go, o konkretnej jego sile i zamiarach.

W sytuacji szerzącej się czarnej legendy o Mongołach, apokaliptycznych nastrojów i panującej paniki – już sama nawa najeźdźców „napełniała wielu strachem, tak iż rzucali się do ucieczki”[7], papież Innocenty IV, jeszcze przed otwarciem soboru lyońskiego I postanowił przejąć inicjatywę w swoje ręce i jako urodzony genueńczyk spróbował nawiązać jakiś kontakt z tymi najeźdźcami i odwrócić zagrażającą Zachodowi inwazję za pomocą dyplomacji, ewentualnie nawet „pozyskać władcę Mongołów dla chrześcijaństwa i skierować ich razem z chrześcijanami przeciw islamowi”[8]. Misję tę papież w pierwszej kolejności powierzył franciszkanom, ale także dominikanie nie chcieli być pominięci w tym zaszczytnym przedsięwzięciu, i choć wiązało się z ogromnym ryzykiem, to jednak nie brakowało chętnych do podjęcia się takiego zadania; wg jednego z ówczesnych kronikarzy, „gdy szukano wśród dominikanów kandydatów na posłów, ochotnicy wręcz pchali się i błagali ze łzami w oczach o wyznaczenie właśnie ich”[9]. Jednej legacji dominikańskiej przewodniczył Andrzej z Longjumeau[10], drugiej Ascelin z Cremony, który dokooptował do niej na Cyprze lub w Akko Szymona z Saint-Quentin. Dotarła ona 24 maja 1247 r. do obozu wybitnego wodza Bajdżu (późniejszego zdobywcy Bagdadu) między Tyflisem a Tebrizem w Azerbejdżanie Wschodnim.

Ascelinowi brakowało jednak najwidoczniej podstawowych talentów dyplomatycznych: nie okazał Mongołom szacunku, niepotrzebnie denerwował ich swoim doktrynerstwem i wyniosłością w rokowaniach, nie przekazał też żadnych „darów” dostojnikom mongolskim, i odmówił udania się z pismem papieskim do wielkiego chana do Karakorum, zaprzepaszczając w ten sposób idealną szansę do prowadzenia bezpośrednich pertraktacji z władcą imperium mongolskiego. Swoim zachowaniem „rozwścieczył on do tego stopnia Mongołów, że chcieli go zabić. Jedynie interwencja żon Bajdżu i jednego z urzędników ocaliła posłom życie”[11].

Wódz mongolski przetrzymał ich jednak przez 9 tygodni w bardzo złych warunkach w swoim obozie, a 25 lipca 1247 r. odesłał ich do papieża z listem bardzo aroganckim w tonie; wezwał papieża do stawienia się przed nim, a potem przed wielkim chanem pod groźbą inwazji na Zachód. Wraz z legacją papieską jechało też do papieża 2 posłów mongolskich: Aibeg i Sargis (prawdopodobnie ormiański chrześcijanin), których życzliwie przyjął Innocenty IV i z swoim listem odesłał do Bajdżu[12].

Spomiędzy pierwszych poselstw wysłanych przez Innocentego IV do władcy Mongołów dotarło do niego tylko jedno, które przez większość drogi składało się tylko z Carpiniego i Benedykta Polaka, aby wręczyć wielkiemu chanowi przesłanie „pana papieża”, przeprowadzić rozmowy dyplomatyczne oraz zebrać możliwie jak najwięcej informacji o tym rozległym imperium, największym, jakie kiedykolwiek istniało w historii ludzkości, a zarazem Zachodowi prawie że nieznanym. Papieża i zebranych dostojników soborowych w Lyonie interesowały w ówczesnej sytuacji zagrożenia mongolskiego szczególnie następujące zagadnienia: 1. Jakie jest pochodzenie Mongołów? 2. Jaka jest ich wiara? 3. Jakie mają obrzędy? 4. Jaki jest ich styl życia? 5. Jakimi dysponują siłami? 6. Jaka jest ich liczebność? 7. Jakie są ich plany? 8. Czy przestrzegają umów? 9. Jak traktują posłów?[13]. Jak z tego katalogu problemów wynika, wykraczały one daleko poza zasięg typowych spraw religijnych i etycznych. Posłowanie do Mongołów uważano z wielu względów za ogromnie ryzykowne i niebezpieczne; np. Mordwini – poddani Mongołów zabili dominikanów, franciszkanów i innych posłów wysłanych do Wielkich Węgier nad Wołgą i Kamą. Dlatego papież w 1245 r. polecił cystersom, by każdy ojciec odmówił 7 psalmów, a bracia 7 Ojcze nasz za franciszkanów i dominikanów, „których Pan Papież wysłał w sprawach wiary do najodleglejszych krajów”[14]. Posłańcy mieli bowiem nie tylko udać się do władcy Mongołów, ale „po drodze” do niektórych innych panujących oraz do głów Kościołów odłączonych, aby zachęcić ich do unii z Rzymem.

Papież, wysyłając na wszelki wypadek kilka legacji do władcy mongolskiego ze względu na duże ryzyka z nimi związane, nie był w stanie podać posłom nawet podstawowych danych o czekającej ich podróży, np. gdzie znajduje się rezydencja władcy mongolskiego, jak on się nazywa, jak długo w przybliżeniu może trwać podróż, jaki trzeba zabrać ekwipunek itd. Podróż odbywała się poniekąd w „siną, nieznaną dal”, bo dotąd nikt z zachodnich Europejczyków w tych odległych stronach nie był, stamtąd powrócił i pozostawił ich opis. W tej sytuacji sukces misji dyplomatycznej w dużej mierze zależał od „samych posłów, od ich odwagi, przedsiębiorczości, taktu, zręczności dyplomatycznej, daru obserwacji i innych cech psychofizycznych”[15]. Trzeba tu dodać, że zaopatrzenie finansowe legacji, jak przystało na członków zakonów żebraczych, było raczej mizerne, zapewne nie liczono się z tym, że podróż może trwać ponad dwa i pół roku. Mimo to chwalono Carpiniego, że w drodze nie korzystał ze swych prerogatyw legata papieskiego celem uzyskania korzyści materialnych; np. w Cluny z ogromnym uznaniem wyrażano się o nim, że „inni legaci, jak mogli, łupili kościoły i co mogli unieść, wynosili. Natomiast brat Jan, gdy tu przebywał w drodze, nie chciał nic przyjąć, jeno kawał sukna na habit dla swego towarzysza”[16] Benedykta Polaka, którego habit po podróży do chana już był zbyt sfatygowany.

Jan de Piano Carpini (w literaturze przedmiotu można spotkać różne warianty jego imienia) miał już niemałe doświadczenie w różnych pertraktacjach z władcami, dostojnikami kościelnymi i patrycjatami miejskimi w związku z szerzeniem przezeń zakonu w Niemczech, Polsce, Danii, Norwegii, Lotaryngii, Hiszpanii i Czechach. Jak na owe czasy był już raczej człowiekiem starszym – liczył ok. 60-65 lat. Odznaczał się dużą łatwością w nawiązywaniu kontaktów, wyczuciem sytuacji, zręcznością dyplomatyczną, cierpliwością i taktem. Podziwiano jego pokorę: mimo pokaźnej tuszy (corpulentus erat) podróżował w Europie tylko na osiołku, którego oczywiście bardzo żałowano. Wydaje się, że nie miał większych talentów lingwistycznych, bo kazania głosił tylko w językach łacińskim i lombardzkim[17].

Z Lyonu wyruszył on 16 kwietnia 1245 r. (w Wielkanoc) w towarzystwie współbrata Stefana Węgra, który jednak w drodze zaniemógł[18]. Droga prowadziła przez Niemcy i Czechy, gdzie znajdowały się już konwenty franciszkańskie.

Dotarłszy do Wrocławia, Carpini przybrał sobie „brata tegoż Zakonu o imieniu Benedykt, Polaka rodem, aby był mu towarzyszem jego trudu i służby oraz tłumaczem”[19]. Kiedy i gdzie dołączył do legacji jeszcze inny współbrat, tajemniczy C. de Bridia, od którego też pochodzi opis podróży do chana, nie wiadomo. Na pewno nie brał udziału w całej podróży, bo od Wołgi pocztą państwową jechali tylko Carpini i Benedykt. Może znajdował się w tej części poselstwa, którą Batu zatrzymał 8 kwietnia 1246 r., i która dopiero 25 marca 1247 r. po powrocie Benedykta i Carpiniego dołączyła na lewym brzegu Dniepru do głównego poselstwa. Prawdopodobnie też był Polakiem; de Bridia wskazuje na miejsce jego pochodzenia lub klasztoru, z którego przybył. Wskazywano na różne miejscowości, np. Brzeg, Brel w Holandii, Brixen w Tyrolu, nawet Wrocław czy jakąś miejscowość w Czechach[20]. Najprawdopodobniej jednak Bridia stanowi pochodną od Brido lub Byrdo czy Brdo[21], czyli znanego nam Barda, które już pierwszy kronikarz czeski Kosmas wymienia w 1096 r. w swojej „Chronica Boëmorum”[22].

O Benedykcie Polaku zachowało się stosunkowo niewiele danych biograficznych. Data jego urodzenia i śmierci oraz miejsce pochodzenia i pochówku nie są znane. Zapewne był członkiem wrocławskiego konwentu franciszkanów, który został założony w 1236 r. Klasztor ten wówczas należał do prowincji czesko-polskiej, której początek sięga lat 1232-1239. Swoim zasięgiem obejmowała ona Czechy, Morawy, Śląsk, Polskę, misyjny obszar pruski i klasztory na obszarze ruskim do 1345 r., kiedy to powstała wikaria ruska[23]. Jak wynika z Kroniki Impekhovena, pierwsi franciszkanie przyszli jednak już do Polski w 1231 r.[24], ale może nie chodziło jeszcze o pobyt stały. Szczególną uwagę zwrócono na Wrocław, miasto książęce, biskupie, kupieckie. W 1232 r. przyjechał tu sam Carpini, by omówić z tutejszymi władzami założenie klasztorów na Śląsku, zwłaszcza w jego stolicy[25].

Według Zygmunta Antkowiaka „Benedykt Polak, urodzony we Wrocławiu, przypuszczalnie w swym rodzinnym mieście wstąpił do zakonu franciszkanów”[26]. To wszystko bardzo wątpliwe, bo w początkowej fazie organizacji prowincji polsko-czeskiej czy polsko-ruskiej nowicjat i ośrodek studiów znajdywały się jeszcze poza granicami Śląska, klasztor i kościół po najeździe tatarskim dopiero odbudowywano, brakowało tu także potrzebnej kadry formacyjnej. Tą niewątpliwie dysponowała prowincja macierzysta Saxonia, która miała w Magdeburgu swoje studium teologiczne, gdzie pierwszym wykładowcą teologii był Simon Anglicus[27]. Tu mógł też nań już zwrócić uwagę Carpini, potem kierując go do kustodii wrocławskiej. Koszty związane z zagranicznymi studiami poniósł według H. Gulbinowicza wielmoża śląski Piotr Włostowic (+1153), „który szczególnie upodobał sobie studentów, bo jako pierwszy fundował im stypendia”. Franciszkanin z Wrocławia, który „został przewodnikiem ekspedycji do Wielkiego Stepu […], który poznał tamte strony i język tamtejszych plemion, właśnie dzięki wielkoduszności Własta studiował za granicą[28]. Trzeba nadmienić, że ówczesny dom studiów dla franciszkanów w Magdeburgu miał dobrą renomę, a kandydaci do kapłaństwa i wykładowcy pochodzili z różnych krajów.

Wiadomo, że Benedykt pełnił dla Carpiniego funkcję tłumacza w Polsce, na Rusi i w rozległym państwie mongolskim. Był niewątpliwie człowiekiem lingwistycznie uzdolnionym, bo swobodnie konwersował z legatem po łacinie i tłumaczył urzędowe pertraktacje. Zastanawiano się, gdzie i jak nauczył się języka ruskiego. Mógł zapoznać się z nim już jako dziecko, jeśli się narodził na pograniczu polsko-ruskim lub w rodzinie dwujęzycznej, mógł też przebywać na terenie Rusi przed podbiciem jej przez Mongołów jako misjonarz. Wiadomo bowiem na podstawie „Kroniki” Impekhovena, że „w 1235 roku bracia mniejsi udali się na Ruś, do Liwonii i Prus, głosząc tam słowo Boże z wielkim pożytkiem”[29], a w 1239 r. Tworzymir, minister prowincjalny Rusi, w święto św. Kaliksta (14 października) „odbył w 1239 r. kapitułę we Wrocławiu”[30]. Ale Benedykt mógł poznać podstawy języka ruskiego nawet we Wrocławiu, wiadomo bowiem, że między Wrocławiem a Kijowem odbywała się intensywna wymiana handlowa[31], a ulica Ruska, na której znajdowały się składy konsygnacyjne i zajazdy ruskie, należała do najstarszych traktów w stolicy śląskiej. Benedykt najprawdopodobniej nie znał jednak pisma staro-cerkiewno-słowiańskiego, gdyż w obozie tatarskim Korenzy do tłumaczenia łacińskiego listu papieża na jęz. ruski trzeba było sprowadzić tłumacza z Kijowa, który też sobie z tym zadaniem nie poradził[32]. Lepiej było później w ordzie Batu nad Wołgą, gdzie przydzielono im translatorów: „Przetłumaczyliśmy list starannie wraz z nimi na język ruski, saraceński i tatarski. Tłumaczenie to zostało przedstawione Batu, który je przeczytał i dokładnie się z nim zapoznał”[33]. Z powyższego wynika, że chodziło o wspólne tłumaczenie: posłów i urzędowych tłumaczy, zależało im bowiem na możliwie dokładnym, urzędowym tekście autoryzowanym.

Większy problem stanowi znajomość Benedykta języka mongolskiego. Z niektórych wypowiedzi w tekstach Carpiniego i C. de Bridia wynika, że Benedykt konwersował z Mongołami, np. w obozie Batu, albo z towarzyszącymi im w drodze Mongołami na dwór wielkiego chana albo potem w jego rezydencji w Syra Orda; np. „Bratu Benedyktowi powiedział pewien Tatar” lub „Tatarzy opowiadali temuż bratu Benedyktowi”[34]. Początkowo znał przypuszczalnie tylko jakieś minimum słów mongolskich, których mógł się nauczyć nawet już na Rusi, być może nawet już wcześniej od jeńców mongolskich wziętych do niewoli pod Raciborzem[35], ewentualnie jeśli kiedyś sam był jeńcem mongolskim; dalsza nauka tego języka odbywała się już w ramach konwersacji, do której w drodze i podczas postojów było pod dostatkiem okazji.

Legacja papieska, z udziałem Benedykta od Wrocławia, jak się okazało, była jedyną, która dotarła do wytyczonego przez papieża celu, rezydencji chana, i wróciła, przywożąc pożądane informacje. Stało się to w dużej mierze możliwe właśnie dzięki Benedyktowi Polakowi. Jak bowiem Carpini zaznacza, „Mieliśmy od papieża polecenie zbadania i przejrzenia dokładnie wszystkiego, co wykonaliśmy z gorliwością tak my, jak brat Benedykt Polak, z tegoż samego Zakonu, który był towarzyszem naszych udręczeń i tłumaczem”[36]. Był okiem i uchem legacji.

Określenie Benedykta jako Polaka (Polonus genere) miało w owym czasie określony sens identyfikacyjny, gdyż prowincja polsko-czeska miała charakter wielonarodowościowy, bracia pochodzili bowiem, zwłaszcza na początku z Niemiec, Włoch i Anglii[37]. Wiadomo, że relacje między Polakami a Niemcami w kustodiach „zachodnich” nie układały się dobrze, dochodziło nawet później do „wyrzucania polskich zakonników z ich własnych klasztorów i przyłączania domów z polskich terenów do prowincji saskiej”[38]. Los ten mógł spotkać i Benedykta, bo po jego powrocie od Tatarów na Śląsku już nie przebywał.

Wyprawa, której podjęli się posłowie do władcy Mongołów z polecenia papieża, wiązała się z ogromnym ryzykiem i obawami. Jak podaje Carpini w swojej „Historii Mongołów”, „Lękaliśmy się ze strony Tatarów lub ze strony innych narodów śmierci albo dozgonnej niewoli lub udręczenia głodem, pragnieniem, mrozem, upałem, obelżywościami i nadmiernymi, jakby ponad siły trudami, w co wszystko wierzyliśmy o wiele więcej niż poprzednio, a co z wyjątkiem śmierci lub wiecznej niewoli zdarzało się nam wielokrotnie”[39].

Legacja papieska nie dysponowała mapami, których zresztą nie było, czy doświadczeniami poprzedników, którzy z środka Azji powrócili; była głównie zdana na własną intuicję, zaradność i pomoc życzliwych osób. Stare opisy krajoznawcze w miarę posuwania się w kierunku wschodnim też na niewiele się zdały, często były raczej fantazyjne, dezinformujące i błędne. Carpini wybrał trasę najkrótszą, kontynentalną. Za poradą króla Czech, z jego glejtem i zaopatrzeniem udał się do księcia Śląska Bolesława[40], który także życzliwie go potraktował i z kolei skierował posłów do księcia Łęczycy Konrada. Było to już jesienią. W Łęczycy spotkali szczęśliwym trafem Wasylkę, księcia Rusi. Od niego otrzymali szereg cennych informacji o Mongołach; np. uprzedził ich, że „jeżeli chcemy iść do Tatarów, trzeba, abyśmy mieli wielkie dary dla nich, ponieważ domagają się ich oni z ogromnym natręctwem, a jeżeli nie da się darów, nie może poseł, co również jest prawdą, z nimi w zgodzie spraw swoich załatwić, a nawet jakby za nic jest poważany”[41]. Posłowie papiescy wzięli na szczęście sobie tę radę do serca i ze swoich skromnych zasobów kupili trochę futer bobrowych, a hojni darczyńcy, „książę Konrad i księżna Krakowa (Grzymisława), niektórzy rycerze oraz biskup Krakowa (Prandota z Biełaczewa), gdy dowiedzieli się o tym, podarowali nam wiele tego rodzaju futer”[42]. Z Wasylkiem Romanowiczem pojechali do Włodzimierza, gdzie spotkali się z biskupami prawosławnymi, wzywając ich do unii kościelnej. „Przeczytaliśmy im list pana Papieża, w którym wzywał ich, by powrócili do jedności świętej Matki Kościoła”[43]. Okazuje się, że legacja papieska, prócz misji „mongolskiej”, miała jeszcze inne cele do zrealizowania. Ale nie był to czas sprzyjający pertraktacjom unijnym. W społecznej pamięci bowiem Kościoła wschodniego traumatycznie utrwaliło się zdobycie i złupienie przez łacinników Konstantynopola w 1204 r., a szczególnie za złe wzięto najazd w 1242 r. Szwedów, a potem rycerzy zakonnych z Inflant (Kawalerów Mieczowych), których Aleksander Newski pokonał na jeziorze Pejpus (Jezioro Czudzkie)[44]. Były to fatalne błędy popełnione przez Zachód w stosunku do ludności i władców prawosławnych, bo książęta i biskupi ruscy odwrócili się od zaborczego łacińskiego Zachodu i raczej woleli poddać się jarzmu mongolskiemu, które dawało im trochę autonomii politycznej i wolność religijną, której nie mieliby pod władzą nietolerancyjnych rycerzy zakonnych[45]. Mongołowie bowiem na ogół swoim poddanym nie narzucali religii, a duchownych zwykle zwalniali nawet z podatków.

Z Włodzimierza przez Daniłów posłowie dotarli już w głębokiej zimie do Kijowa, zwasalizowanego przez Mongołów. Miasto zrobiło na nich przygnębiające wrażenie, gdyż w dużej mierze zostało przez zdobywców zniszczone i z dawnego jego przepychu i bogactwa pozostało niewiele nędznych domów. Za radą tutejszego tysiącznika zostawili tu swoje europejskie wierzchowce pod strażą dwóch sług i przesiedli się na bardziej wytrzymałe, samożywne nawet w okresie zimy konie tatarskie, gdyż „potrafiły one odgrzebywać trawę spod śniegu”, bo Tatarzy nie gromadzili nawet w miejscach postojowych słomy, ani paszy, ani obroku[46].

Po załatwieniu wszystkich spraw w Kijowie, 3 lutego 1246 r., gdy zalegały wielkie śniegi, końmi tysiącznika i z jego pocztem wyjechali do „barbarzyńskich ludów”[47]. Pierwszą miejscowością, znajdującą się już pod bezpośrednią władzą mongolską, był Kaniów nad Dnieprem, stąd dostali się do kolejnej wsi, którą zarządzał jakiś Alan – Micheasz, „pełen wszelkiej nieprawości i niegodziwości”, domagający się chciwie „darów”, a „niektóre rzeczy podebrał im w sposób podstępny, złodziejski i złośliwy”[48]. Pojechał jednak wraz z nimi do pierwszej strażnicy Tatarów, gdzie „w straszny sposób napadli na nas uzbrojeni Tatarzy, pytając kim jesteśmy”[49]. Niewątpliwie zetknięcie się zakonników z ordyńcami było szokujące, gdyż to, z czym zostali skonfrontowani, wydawało się wprost surrealne, porażało swą brutalnością, bezwzględnością i nieokiełznaną dzikością, a zarazem ogromną skutecznością, co na braciach mniejszych, przywykłych do porządku, zacisza modlitewnego i skromności bycia, robiło wrażenie „wstąpienia do zupełnie innego świata”[50]. Ale ten świat był przerażająco skuteczny, zorganizowany i bezwarunkowo subordynowany swemu władcy, wielkiemu chanowi, wskutek czego w olbrzymim imperium mongolskim panował niekwestionowany pokój – pax mongolica – którego nikt nie ważył się naruszyć i można było bezpiecznie podróżować w państwie chana.

Dowódca tego garnizonu po otrzymaniu odpowiednich darów i zapoznaniu się z celem przyjazdu legacji, postanowił jej „dostarczyć konie pocztowe i poczet do Korenzy”[51] – bratanka Batu, jednego z ważniejszych wodzów mongolskich. Dowodził on 6000 wojowników, pilnując, by nikt niespodzianie nie najechał na zachodnie rubieże imperium. Dumny wódz nie przyjął ich od razu, ale kazał im rozbić obozowisko z dala od niego i posłał do nich zarządców z pytaniem, „z czym chcemy mu się pokłonić, co znaczy oznajmić, jakie pragniemy przekazać mu dary”[52]. Po przekazaniu darów, gdy posłów prowadzono do jego namiotu, pouczono ich, „aby przed wejściem przyklęknąć po trzykroć na lewe kolano i strzec się starannie, ażeby nie postawić nogi na progu […], ponieważ na tych którzy świadomie nadepną na próg namiotu jakiegoś wodza, zapada wyrok śmierci”[53]. Z podobnym wymaganiem spotkali się także później w ordzie Batu i u wielkiego chana. Wg wierzeń bowiem wielu ludów azjatyckich (i nie tylko) duchy opiekuńcze czy nawet bóstwa domowe mają swoją siedzibę pod progiem domu. Posłowie papiescy wobec wodza i specjalnie przywołanych dostojników musieli klęcząc przedstawić cel swej wyprawy, a potem przekazać list papieski. Podporządkowanie się posłów obowiązującemu ceremoniałowi miało ten dobry skutek, że dano im konie pocztowe i trzyosobową eskortę, by ich jak najszybciej doprowadziła do Batu nad Wołgą, który jest „najpotężniejszym ze wszystkich przywódców tatarskich z wyjątkiem cesarza, któremu jest winien posłuszeństwo”[54].

W drogę wyruszyli 26 lutego 1246 r., a do obozu Batu dotarli już po 5 tygodniach 4 kwietnia, gdyż trasę mimo zimy pokonali z pośpiechem, często kłusem, ale na wypoczętych koniach, które zmieniano nawet 3- lub 4-krotnie w ciągu dnia, a bywało, że jechali nawet nocą. Ceremoniał audiencji był podobny, jak u Korenzy, ale zanim zostali dopuszczeni, zostali poddani „próbie ogniowej”, mianowicie domagano się od nich przejścia między dwoma ogniami, czego jednak żadną miarą, przypuszczając, że chodzi o jakieś praktyki bałwochwalcze, nie chcieli uczynić. Dopiero gdy ich zapewniono: „Idźcie spokojnie, ponieważ nie każemy wam przechodzić z innego powodu między tymi dwoma ogniami, jak tylko dlatego, ażeby jeżeli coś złego knujecie w myślach przeciw naszemu panu albo jeżeli przypadkiem niesiecie truciznę, ogień mógł usunąć wszelkie zło”. Posłowie zgodzili się: „Dlatego przejdziemy, abyśmy nie byli podejrzani o takie sprawy”[55]. Legacja miała słuszne podejrzenia odnośnie do neutralności religijnej tego obrzędu, bo wiadomo, że wg wierzeń mongolskich ogień stanowi bóstwo lub miejsce jego przebywania, że miano go w wielkiej czci i składano mu ofiary[56]. O jeszcze większym dylemacie posłów wspomina w swym „Sprawozdaniu” Benedykt Polak: „Za ogniami stał wóz ze znajdującym się na nim posągiem cesarza, który tak właśnie zwykł był czczony, a braci absolutnie opierających się przed oddaniem mu czci, zmuszono przynajmniej, aby skłonili przed nim głowy”[57]. Można tu wspomnieć, że ruskiego księcia Michała, który nie chciał oddać czci wizerunkowi Dżyngis-chana, zabito.

U Batu znaleźli się nareszcie tłumacze, którzy wraz z posłami dokładnie przetłumaczyli list papieski na jęz. ruski, saraceński (perski) i tatarski. Batu zapoznał się z nim szczegółowo i zadecydował w Wielką Sobotę (7 kwietnia 1246), że wysłannicy papiescy udadzą się „do cesarza Gujuka, do kraju Tatarów. Zatrzymał niektórych naszych pod pozorem, że chcą oni odesłać ich z powrotem do pana papieża. Daliśmy im list opisując wszystkie dotychczasowe poczynania […]. Lecz kiedy doszli do Mauci, ten zatrzymał ich aż do naszego powrotu. My natomiast, w dniu Zmartwychwstania Pańskiego po odprawieniu Mszy św. i po spożyciu jakiegoś posiłku, wraz z dwoma Tatarami, którzy zostali nam przydzieleni przez Korenzę, oddaliliśmy się bardzo zapłakani, nie wiedząc czy na śmierć idziemy, czy zachowamy życie”[58].

Batu, ograniczając w swej ordzie nad Wołgą skład legacji papieskiej do 2 osób: Carpiniego i Benedykta, nie kierował się jakąś złośliwością czy chęcią umniejszenia jej rangi, ale zwyczajowym prawem mongolskim. Ponieważ list papieski był skierowany do władcy Mongołów, więc wg prawa należało posłów na koszt państwowy możliwie szybko do niego urzędową pocztą bezpiecznie dostawić, żywiąc ich w drodze i dostarczając im koni pocztowych. Wiązało się to z niemałymi kosztami dla posterunków pocztowych w drodze do Karakorum, stąd próbowano możliwie zredukować liczebność uczestników takiej delegacji.

Jako szczególny mankament legacji doskwierało marne jedzenie. Np. „przez cały czterdziestodniowy Post pożywieniem naszym było tylko proso z wodą i solą, a w inne dni postne podobnie, nie mieliśmy nic do picia oprócz stopionego w kotle śniegu”[59]. I w tym przypadku nie chodziło o jakąś wymyślną szykanę, bo Mongołowie w drodze też nie odżywiali się lepiej, a niejednokrotnie o wiele gorzej, spożywając dla zaspokojenia głodu rzeczy, których Europejczyk nigdy by nawet nie tknął, np. padlinę, mięso szczurów, lisów, myszy, węży, a w razie konieczności nacinali koniowi naczynie krwionośne i ssali jego krew, a czasem korzystali z „żelaznego prowiantu”, rozbełtując w wodzie twardy gorzki ser suszony Nie robili też większego problemu, gdy czasem przyszło im głodować[60].

Gdy po 4-dniowym pobycie u Batu z eskortą mongolską w Wielkanoc (8 kwietnia 1246) legacja wyruszyła w kierunku Karakorum, miała do pokonania najdłuższy a zarazem najforsowniejszy etap podróży, bo ponad 5000 km, przez bezwodne stepy, pustynie, bezludne strony. Konie „codziennie zmienialiśmy pięciokrotnie albo siedmiokrotnie […], wstawaliśmy rano i jechaliśmy do nocy […], spiesznie pędziliśmy konno bez żadnej przerwy”[61]. Jednak ta wielodniowa całodzienna galopada często pod prażącym słońcem czy w suchowieju i przez pustynie, na których niejednokrotnie napotykali „wiele czaszek i kości ludzi zmarłych, leżących jakby nawóz na ziemi”[62], których kiedyś Mongołowie po zwycięstwie nad Rusią jako jeńców gnali do niewoli i na tej pustyni masowo umierali z pragnienia. Szczególnie Carpiniemu dała się we znaki ta forsowna jazda i jak podaje Benedykt, „żeby łatwiej znieść” trud jazdy konnej, owinęli członki płóciennymi pasami”[63], jak to czynili także Mongołowie, o czym wspomina również Marco Polo[64]. Zapobiegało to wysuszeniu skóry, odwodnieniu organizmu i zabezpieczało przed udarem słonecznym.

Jest rzeczą zrozumiałą, że przy takim tempie jazdy posłowie nie mieli wiele czasu na jakieś obserwacje terenowe, zoologiczne czy antropologiczne lub na przeprowadzanie wywiadów, stąd też informacje o przebytych terenach i ludach są raczej zdawkowe, np. gdy opuścili kraj Czarnych Kitajów, „natrafiliśmy na jakieś niezbyt wielkie morze, którego nazwy nie znamy, ponieważ o to nie pytaliśmy”[65]. Mogło w tym przypadku chodzić o Morze Aralskie lub jezioro Bałchasz. Trochę może dziwi tak mała ich dociekliwość, ale posłowie nie chcieli być posądzani przez konwojujących ich Mongołów o wywiad terenowy i szpiegostwo, zresztą papież takich informacji geograficznych nie oczekiwał.

Pod koniec czerwca (28) przemierzali już kraj Najmanów, a potem przez 3 tygodnie, „wytężając konie” jechali przez Mongolię, tak że „w dniu św. Marii Magdaleny przybyliśmy do Gujuka” (22 lipca 1246). Była to dość mordercza jazda, bo „przez całą drogę jechaliśmy bardzo pospiesznie, ponieważ nakazano naszym Tatarom, ażeby prędko nas przywiedli na uroczysty zjazd, wyznaczony już przed wieloma laty dla wyboru Wielkiego Chana, abyśmy mogli w czas przybyć. Dlatego wstawaliśmy rano i jechaliśmy do nocy bez posiłku, a bardzo często przybywaliśmy tak późno, że nie jedliśmy wieczorem, lecz to, co powinniśmy jeść wieczorem, dawano nam rano. Tak jechaliśmy, jak tylko konie mogły biec kłusem, żadną miarą ich nie oszczędzając, ponieważ w ciągu dnia bardzo często mieliśmy nowe konie”[66]. Dla mniej więcej 65-letniego Carpiniego stanowiło to niemałą udrękę, a przy okazji radykalną kurację odchudzającą, ale trzeba wiedzieć, że Mongołowie w razie potrzeby jechali nawet 2 lub 3 razy szybciej.

Posłowie papiescy, przybywszy do Syra Orda, zdążyli w sam raz na wielki kurułtaj, podczas którego wybrano wielkiego chana. Brało w nim wg Benedykta udział „około pięciu tysięcy potężnych i możnych”, a także „było tam obecnych około trzech tysięcy posłów, przysłanych z różnych stron świata, którzy przynieśli na tenże dwór odpowiedzi, listy lub daniny albo różnego rodzaju podarki i bardzo wiele innych rzeczy. Wśród tych posłów byli wymienieni bracia, odziani w habity, na które sami przywdziali baldakin. Tego wymagały okoliczności, ponieważ żaden poseł nie mógł oglądać oblicza wybranego i koronowanego króla inaczej, jak tylko należycie odziany”[67]. Można nadmienić, że wg Marco Polo wielki chan sam darował swoim najwyższym dostojnikom bogate szaty reprezentacyjne na szczególnie ważne uroczystości państwowe[68]. Przepych i bogactwo demonstrowane przez wielkiego chana zrobiło na posłach papieskich niesamowite wrażenie. Byli wprost porażeni niezmiernym bogactwem i wielkością darów, jakie przywieziono z tej okazji Gujukowi: „Ustawiono więcej niż pięćset wozów, wszystkie pełne złota i srebra, i szat jedwabnych, a wszystko to rozdzielono między cesarza i wodzów […]. Nas również pytano, czy chcemy złożyć dary, ale już wszystko wręczyliśmy jako podarunki, tak że dla cesarza nie mieliśmy nic”[69].

Legacja znalazła się w bardzo niezręcznej sytuacji i to uchybienie etykiecie mongolskiej podpadło oczywiście z miejsca także chanowi: „Czy po drodze nie powiedziały wam ptaki, że trzeba złożyć Wielkiemu Chanowi dary?”. Odpowiedź była dyplomatyczna: „Może i powiedziały, ale my nie zrozumieliśmy ich języka”[70].

Pobyt na dworze wielkiego chana trwał od 22 lipca do 13 listopada 1246 r., z czego jednak tylko 4 tygodnie w Syra Ordzie, pozostały zaś czas w Złotej Ordzie i jeszcze w innym miejscu, gdzie stał purpurowy namiot chana. W samym jednak Karakorum, odległym zaledwie pół dnia jazdy konnej od Syra Ordy, posłowie nie byli. Choć był to dla legacji czas oczekiwania na audiencję u władcy, to jednak był to szczególnie dla Benedykta okres ogromnie pracowity. Najpierw chodziło o problem aprowizacyjny. Posłom przydzielono ledwie głodowe utrzymanie, tak że Carpini żalił się: „Pozostawaliśmy przez dobry miesiąc w tak wielkim głodzie i pragnieniu, że ledwo mogliśmy wyżyć. Utrzymanie bowiem, które nam dawano na cztery osoby, wystarczało zaledwie na jedną”[71]. W tej sytuacji bardzo się przydała Benedyktowi znajomość ruskiego i łatwość nawiązywania kontaktów. Udało mu się bowiem zjednać sobie przychylność Rusina Kosmy, lubianego złotnika wielkiego chana, który wykonywał dla władcy różne rzeczy z szlachetnego kruszcu; między innymi pokazał on posłom wykonany przez siebie tron chana i jego pieczęć, a także zadbał o odpowiednie ich utrzymanie. Odtąd niczego im już nie brakowało.

Posłowie papiescy dopiero po ogłoszeniu Gujuka wielkim chanem doznali zaszczytu przyjęcia przez niego na audiencji wobec wszystkich książąt. Przedtem jednak poddano ich bardzo starannej rewizji osobistej w poszukiwaniu ewentualnie ukrytego noża czy kindżału[72], bo obawiano się skrytobójczego zamachu Asasynów, którzy niekiedy w przebraniu posłów dokonywali mordu. Podobnie parę lat później zrewidowano także franciszkanina Wilhelma Rubruka, gdy doszło do wiadomości Mongołów, że „40 Asasynów w różnych szatach wybrało się zabić Möngkego”[73]. Posłowie, jak podaje Benedykt, „wprowadzeni do Syra Ordy, czyli do namiotu cesarza, zobaczyli jego samego w podziwu godnym połyskliwym stroju, ukoronowanego i siedzącego w środku namiotu na drewnianym podium ozdobionym rozmaicie złotem i srebrem”[74]. Zgodnie z ceremoniałem mongolskim trzeba im było 4-krotnie przyklęknąć na lewe kolano i baczyć, aby w żadnym przypadku nie nadepnąć na próg oraz by wejść właściwymi schodami. Wielki chan, odpowiednio już uprzednio powiadomiony przez Batu o ich przyjeździe i celu podróży, nie zwracał się jednak do nich bezpośrednio, ponieważ „jest w zwyczaju cesarza Tatarów, ażeby nigdy z cudzoziemcem, jak wielkiego nie miałby on znaczenia, nie rozmawiać inaczej, jak tylko przez osobę pośredniczącą. Wysłuchuje, jak mówiliśmy, i odpowiada przez pośredniczącą osobę”[75]. Po kilku dniach w obecności kanclerzy i wielu sekretarzy legacja, korzystając z usług tłumacza Temera, rycerza Jarosława, przedstawiła wielkiemu chanowi wszystkie sprawy zlecone im przez papieża: „I zapytał nas cesarz wtedy, czy są u pana Papieża tacy, którzy znają pismo Rusinów albo Saracenów, albo też Tatarów. Odpowiedzieliśmy mu, że nie mamy takich, którzy znają pismo ruskie, tatarskie i saraceńskie (perskie), żeby napisali po tatarsku i nam przetłumaczyli, a my dokładnie napiszemy w naszym języku i doręczymy panu Papieżowi, zarówno list jak i tłumaczenie”[76].

Z rozmów z tamtejszymi chrześcijanami (orientacji nestoriańskiej i prawosławnej) dowiedzieli się, że „mocno wierzą, że chan może stać się chrześcijaninem. Za jawny znak tego uważali, że sam utrzymuje duchownych chrześcijańskich oraz pokrywa wydatki chrześcijan. Ma także zawsze przed największym swym namiotem kaplicę, gdzie duchowni śpiewają publicznie i otwarcie”[77]. Można nadmienić, że pierwsi wielcy chanowie byli pod względem religijnym raczej tolerancyjni, nie narzucali wiary swoim podwładnym, a dwór miał charakter multireligijny. Posłowie papiescy nie wdawali się jednak w dysputy religijne, jak to np. czynił Wilhelm Rubruk, jak się okazało, z mizernym skutkiem[78]. Skądinąd jednak wiadomo, że nadzieja na pozyskanie chana dla wiary chrześcijańskiej okazała się płonna i należała do kategorii myślenia życzeniowego. Niektórzy późniejsi chanowie, zwłaszcza Złotej Ordy, panujący nad krainami o ludności muzułmańskiej, przyjęli islam, a ostateczny cios misjom chrześcijańskim zadały hordy Tamerlana[79].

A jednak legacji papieskiej i tam na dworze chana udało się odnieść pewien sukces religijny. Jak bowiem napisał w liście papież Innocenty dn. 23 stycznia 1248 r. do księcia Aleksandra w Suzdalu, syna otrutego na dworze mongolskim Jarosława, „od brata Jana de Piano Carpini dowiedzieliśmy się, że twój ojciec za wiedzą twojego doradcy wojskowego na ręce tegoż brata pokornie i poddaniem ślubował Kościołowi rzymskiemu posłuszeństwo”, a wg Bzoviusa sędziwy Jarosław miał nawet przyjąć z rąk Carpiniego habit św. Franciszka, wyrzekłszy się marności światowych[80]. Syn otrutego w Syra Orda Jarosława, Aleksander Newski, obiecał w 1248 r. spełnić wolę ojca przeprowadzenia unii kościelnej z Rzymem, chciał nawet w Pskowie wybudować katedrę łacińską, ostatecznie jednak do tego nie doszło[81].

Po śmierci Jarosława w Syra Orda posłowie dowiedzieli się pokątnie, że Gujuk postanowił „podnieść sztandar bojowy przeciw wszystkim krajom Zachodu […]. Pragnął on, żebyśmy o tym nie wiedzieli”[82].

Kilkumiesięczny pobyt na dworze chana, możliwość przyjrzenia się z bliska życiu jego podwładnych i kontaktowania się z ludźmi przybyłymi z różnych krajów, podbitych, uzależnionych i sąsiednich stanowiło dla posłów papieskich doskonałą okazję do zasięgnięcia informacji o wszystkich sprawach, interesujących papieża, do spotkania się nawet z ludźmi z Zachodu, żyjącymi już od dziesięcioleci na dworze chana, znającymi nawet jęz. francuski i łaciński: „Od nich mogliśmy wszystkiego się dowiedzieć. I sami nam wszystko opowiadali z własnej woli, nieraz bez pytania, ponieważ zdawali sobie sprawę z naszych życzeń”[83]. Benedykt, będąc tłumaczem z jęz. ruskiego i mongolskiego i pragnąc być o wszystkim doinformowany, miał więc ręce pełne roboty, np. by od wewnątrz poznać funkcjonowanie tego systemu autokratyczno-wojskowego, rozszyfrować tajemnice jego niekończących się sukcesów militarnych i zamiary wojenne na najbliższą przyszłość, ale także rozpoznać sytuację religijną w tym olbrzymim państwie, ocenić szanse na pracę ewangelizacyjną w tych odległych regionach, zorientować się, jakie w ogóle ludy zamieszkują na terenach Azji, przez które posłowie nie jechali, ale których wysłannicy znajdowali się na dworze chana. Chodziło niejednokrotnie o społeczności ogromnie oddalone od Karakorum, których nazwy nawet nikt dotychczas w Europie nie słyszał.

Pod koniec ich 4-miesięcznego pobytu na dworze chana, 11 listopada 1246 r„ zostali wezwani przez sekretarzy chana, którzy przekazali im jego listowną odpowiedź w języku tatarskim, łacińskim i saraceńskim, potwierdzoną urzędową pieczęcią cesarską. Upomniano posłów: „Baczcie, żebyście wszystko dobrze zrozumieli, żeby nie zdarzyło się, że nie zrozumiecie wszystkiego, ponieważ musicie udać się do tak odległych krajów”[84].

Krótko przed odjazdem posłowie stanęli jeszcze przed trudnym dylematem. „Cesarz zamierzał wysłać z nami swoich posłów. Oznajmili nam to Tatarzy, którzy z nami musieli jeździć. Chcieli jednak, jak mniemamy, żebyśmy go o to prosili, ponieważ jeden z naszych Tatarów, który był najstarszy, namawiał nas do tego”[85]. Legacja z różnych względów nie chciała się na to zgodzić, obawiając się, że mogłaby im stać się jakaś krzywda w drodze, „a zwyczajem Tatarów jest nigdy nie zawierać pokoju z tymi ludźmi, którzy zabili ich posłów, ponieważ muszą dokonać na nich zemsty”[86]. Obawiali się też, raczej słusznie, że przy okazji posłowania „będą szpiegami w naszym kraju”. Ostatecznie z propozycją wspólnego powrotu z misją dyplomatyczną Mongołów, ze względu na zbyt wielkie ryzyko z nią związane, legacja papieska się nie zgodziła.

W końcu, 13 listopada 1246 r. posłowie papiescy otrzymali zgodę na wyjazd i pismo Gujuka do papieża. Zostali jeszcze skierowani do matki chana, która życzliwie „podarowała każdemu z nas po jednym futrze lisim, mającym na zewnątrz włosy, a od wewnątrz podbitym watą, i po jednym kawałku purpury. Z tych to purpur nasi Tatarzy ukradli po jednym kawałku z każdej”[87]. Futra te bardzo im się zresztą przydały w drodze powrotnej w środku mroźnej, syberyjskiej zimy. „Często obozowaliśmy na pustkowiu w śniegu, chyba że byliśmy w stanie wydeptać sobie miejsce do spania tam, gdzie nie było drzew, lecz równinne pole. Często budziliśmy się całkowicie przykryci śniegiem, gdyż wiatr go na nas nawiewał”[88]. Po prawie pół roku, 9 maja 1247 r. dotarli do obozu Batu, który udzielił im pisemnej zgody 10 dni później na dalszy przejazd w kierunku zachodnim. Przybyli do Mauci, gdzie do Carpiniego i Benedykta dołączyli zatrzymani tam poprzednio towarzysze, a potem stawili się u Korenzy, który znowu zwrócił się do nich o dary. „Nie daliśmy mu ich, ponieważ nic nie mieliśmy”[89]. Dał im jednak eskortę: dwóch Komanów, którzy towarzyszyli im aż do Kijowa, był też z nimi Tatar, który konwojował ich aż po ostatnie straże tatarskie. Należy nadmienić, że Batu bardzo dbał o bezpieczny przejazd posłów przez całą Ruś. Dał im bowiem opieczętowany glejt z poleceniem, by legacja na całej Rusi otrzymała odpowiednie zaopatrzenie i pocztowe konie, a winnym niewykonania jego polecenia zagroził karą śmierci. Jak widać, Mongołowie traktowali Ruś jak kraj podbity.

Gdy 9 czerwca legacja zjawiła się w Kijowie (to ostatnia data w itinerararium Carpiniego i Benedykta), została entuzjastycznie przez wszystkich przywitana: „Wszyscy wybiegli nam naprzeciw z radością. Gratulowali nam, jakbyśmy zmartwychpowstali. Tak postępowano wobec nas przez całą Ruś, Polskę i Czechy”[90]. Daniel i jego brat Wasylko zgotowali im wspaniałe przyjęcie i zatrzymali ich u siebie na 8 dni. Chodziło im bowiem o przeprowadzenie rozmów unijnych z biskupami i innymi ważnymi osobistościami, od których otrzymali pozytywną wiążącą odpowiedź. „Powiedzieli, że chcą mieć pana papieża jako właściwego pana i ojca, a Święty Kościół Rzymski jako panią i nauczycielkę, umacniając również to wszystko, co w tej sprawie przekazali poprzednio przez swego opata. W tej sprawie dali nam swój list i wysłali z nami swych posłów”[91]. Jak wiadomo, mimo dobrej woli obydwu stron, pozytywnych deklaracji i szczerych zamiarów do trwałej unii kościelnej nie doszło, na co złożyły się rozmaite przyczyny i okoliczności. Na pewno Wasylce i Danielowi zależało na zacieśnieniu kontaktów z Zachodem, tym bardziej że ich matka była katoliczką, a sąsiadujące z nimi państwa od zachodu też były katolickie, od których spodziewali się pomocy w walce z Mongołami. Gdy w 1253 r. Daniel w obliczu łupieżczych wypraw mongolskich zawiadomił zgodnie z zaleceniem soboru w Lyonie Innocentego IV i prosił o zjednoczenie swego Kościoła z Rzymem, papież posłał mu koronę królewską, ale do oczekiwanej krucjaty antymongolskiej nie doszło.

Opis dalszej drogi legacji z Kijowa do Lyonu, która prowadziła przez Polskę, Czechy, Niemcy i Belgię, dokąd przybyli prawdopodobnie 1 lub 13 listopada 1247 r., wypada dość skrótowo. Wiadomo, że w drodze powrotnej posłowie papiescy byli wprost zasypywani pytaniami o państwie mongolskim i straszliwych Tatarach. Relacje o tym, co widzieli i przeżyli tak dalece odbiegało od znanych ludziom realiów i wyobrażeń, że niejednokrotnie spotykali się z niedowierzaniem, że faktycznie byli u Mongołów, a niektórzy posądzali ich wprost o mistyfikację. Ale posłowie mogli się powołać na bardzo wielu świadków i nieodparte dowody; np. „świadkami są kupcy z Wrocławia, którzy aż do Kijowa jechali z nami i wiedzieli, że my wchodzimy w moc Tatarów i wielu innych kupców – zarówno z Polski jak i z Austrii, którzy przybyli do Kijowa, kiedy my już wyruszyliśmy do Tatarów. Są świadkami kupcy z Konstantynopola, którzy przybyli przez kraje tatarskie na Ruś i przebywali w Kijowie, gdyśmy wrócili z kraju Tatarów”[92]. Można wspomnieć, że jest to zarazem najdawniejsze źródło o kontaktach handlowych Wrocławia z Rusią, stanowiących jeden z ważniejszych czynników, decydujących o dobrobycie i prestiżu dolnośląskiej stolicy[93].

Carpini, udając się do Lyonu, zabrał ze sobą Benedykta. Na takiej jego decyzji zaważyły różne względy: Benedykt jako tłumacz uczestniczył we wszystkich pertraktacjach prowadzonych przez legata z różnymi władcami i dostojnikami; od ordy Batu do siedziby wielkiego chana i z powrotem do obozu Mauci był jedynym towarzyszem Carpiniego ze składu personalnego poselstwa, dlatego był on szczególnie ważnym „nośnikiem informacji”, zarówno urzędowych jak i tajnych, które mogły interesować papieża i jego kurię oraz możnowładców zachodnich, w razie potrzeby mógł różne dane i informacje, zebrane przez siebie, skomentować i uściślić. Przede wszystkim zaś chodziło o możliwie obiektywne zrelacjonowanie papieżowi, odpowiednio do jego polecenia tego wszystkiego, co widzieli, co zbadali i o czym się poinformowali, „co wykonaliśmy z gorliwością tak my, jak brat Benedykt Polak”[94]. Są to słowa Carpiniego pełne uznania dla naszego rodaka za jego ogromną pracę, poświęcenie, poniesione trudy i pełne zaangażowanie, by ta misja się udała.

Ale był jeszcze inny powód zabrania ze sobą Benedykta do Lyonu. Carpiniemu wciąż brakowało czasu na ostateczną redakcję „przyniesionej przez tych braci księgi o pochodzeniu i obyczajach oraz wszelkich zwyczajów Tatarów […]. A ponieważ ci, przez których kraje przechodziliśmy, w Polsce, Czechach i w Niemczech, w Leodium i Kampanii, chcieli mieć wyżej opisaną historię, dlatego ją odpisywali, zanim została ukończona oraz w pełni opracowana, wówczas nie mieliśmy chwili spokoju, aby ją móc zupełnie wykończyć […]. Skoro mieliśmy jakikolwiek wolny czas, poprawialiśmy do końca i doprowadziliśmy do doskonałego czy najdoskonalszego przedstawienia tych spraw, które poprzednio nie były w zupełności opracowane”[95]. Wersja robocza wymagała, jak widać, jeszcze sporo uzupełnień, uściśleń i wyjaśnień. Chodziło w tych przypadkach zwłaszcza o informacje, które Benedyktowi udało się dzięki swoim zdolnościom translacyjnym zdobyć od Mongołów i Rusinów. Nie da się jednak konkretnie wyróżnić, co w „Historii Mongołów, których my nazywamy Tatarami”[96], pochodzi od Carpiniego, a co od Benedykta. Zdania autorów są pod tym względem rozbieżne i jest to chyba problem nierozstrzygalny. Niewątpliwie Carpini, kierując jako legat papieski wyprawą i odpowiadając ostatecznie za jej przebieg oraz za relację z wszystkiego, czego dokonano, był redaktorem naczelnym całej „Historii”, niezależnie od tego, ile pomysłów, spostrzeżeń, informacji i różnych danych wniósł do niej Benedykt.

Ale także Benedykt jest autorem krótkiego „Sprawozdania” o podróży legacji papieskiej do wielkiego chana, o którym wspominają „Annały św. Pantalena Kolońskiego”[97]: „Bracia Mniejsi, wysłani przez papieża do Tatarów, powracali mając przy sobie list, który władca Tatarów skierował do papieża. Jeden z tychże Braci Mniejszych o imieniu Benedykt, Polak rodem, w czasie przejścia przez Kolonię, przedstawił ustnie i jasno, jak widział i słyszał, pewnemu prałatowi, niegdyś scholastykowi kolońskiemu, w naukach bardzo biegłemu, treść tego listu i przebieg całej podróży, odbytej z bardzo wielkim trudem i wśród niebezpieczeństw. To dodano do oddzielnej przyniesionej przez tych braci księgi o pochodzeniu i obyczajach oraz wszelkich zwyczajach Tatarów, ponieważ ten właśnie brat ustnie wyraźniej uwydatnił szczegóły”[98]. Sprawozdanie to, zaledwie kilkustronicowe, obejmuje ponadto jeden szczególnie ważny element, nie znajdujący się w „Historii”, mianowicie list cesarza Tatarów do papieża i możnych chrześcijan, aby stawili się do wielkiego chana „w celu zawarcia pokoju. Wtedy będziemy wiedzieli, że chcecie z nami pokoju. Jeżeli natomiast nie zawierzycie Bogu i naszemu pismu i nie posłuchacie naszej rady, żeby do nas przybyć, wtedy będziemy wiedzieli na pewno, że chcecie z nami prowadzić wojnę”[99]. Ta krótka podyktowana relacja o poselstwie Benedykta do centrum Azji, napisana po łacinie, o tamtejszych ludach i zwyczajach, zwłaszcza o imperium mongolskim, jego władcy i dworze, stanowi pierwszy tego typu utwór chorograficzny w polskiej literaturze.

O dalszych losach Benedykta po jego powrocie z Francji w 1248 r. niewiele wiadomo. Nie pozostał przez dłuższy czas ani we Wrocławiu, ani też na Śląsku, co mogło być uwarunkowane wzrastającymi animozjami na tle narodowościowym. Intryguje pytanie, dlaczego w kilku ówczesnych kronikach franciszkańskich nie ma żadnej wzmianki o wyprawie Carpiniego i Benedykta do Mongołów, podczas gdy zawierają w analizowanym okresie niekiedy mało ważne wydarzenia. Nie zachował się też żaden opis „Sprawozdania” w franciszkańskich archiwach w Polsce.

Często przyjmuje się, że Benedykt po powrocie do Polski osiadł w Krakowie i został tam gwardianem[100]. Najprawdopodobniej w trzecim kwartale 1252 r. został powołany jako świadek cudu dokonanego za wstawiennictwem św. Stanisława Szczepanowskiego. W dokumentacji określany jest jako gwardian zakonu braci mniejszych, który był u Tatarów”[101]. Być może, iż w jakiś sposób przyczynił się do kanonizacji Stanisława w 1253 r., wprowadzając do petycji motywację misyjną[102].

Czasem można spotkać wersję, że Carpini i Benedykt Polak po swoim powrocie ze Wschodu wyruszyli na misje i ponieśli śmierć męczeńską w Armelechy w Persji 16 marca 1248 r. „Legendę tę rozpowszechnił stosunkowo późno XVIII-wieczny rękopis «Vitae Sanctorum Regni Poloniae olim Sarmatiae»”[103]. Opinię o męczeńskiej śmierci Benedykta przejął także A. Jochelson w tytule „Sprawozdania” Benedykta z podróży do Mongolii[104]. Skoro Benedykt brał w 1252 r. udział w procesie kanonizacyjnym, a Carpini został w 1248 r. mianowany arcybiskupem Antivari (Bar w Czarnogórze), więc nie mogli w bliżej nieznanym Armelechy w Persji ponieść śmierci. Według G. Golubovicha zaszła tu pomyłka homonimiczna: chodziło o dwóch innych braci mniejszych[105].

Niejednokrotnie w literaturze przedmiotu, niezależnie od pionierskiego charakteru wyprawy Carpiniego i Benedykta w głąb Azji, który trudno kwestionować, stawia się jednak pytanie, czy legacja osiągnęła swój cel, czy skończyła się sukcesem. Przy okazji wymienia się, raczej bez odnoszenia się do źródeł, dalekosiężne założenia dyplomatyczne, unijne, sojusznicze, misjonarskie i krajoznawcze, których poselstwo to faktycznie nie zrealizowało. Problem na tym polega, że takich zadań legacji nie zlecono, a nadrzędny cel papieża – nawiązanie kontaktów z władcą mongolskim i wspomniane konkretne zadania „badawcze”, które wyznaczył im Innocenty IV, zostały w pełni wykonane. Czy poselstwo, przyczyniło się do zaniechania przez Mongołów inwazji na Europę Zachodnią? – Trudno o jednoznaczną odpowiedź. Wg L. Gumiłowa „nestorianie […] poszukiwali dróg ugody z Kościołem rzymskim i ocalili Europę, kierując poprzez swe wpływy i rady główne uderzenie nie osłabionych jeszcze sił mongolskich na Bagdad, zorganizowali «żółtą wyprawę krzyżową», a więc zrealizowali ten cel, którego oczekiwano od księdza Jana”[106]. Dialog unijny z prawosławnymi, a także zwykłe kontakty międzyludzkie z nimi czy też z nestorianami w Azji na ogół były życzliwe i zapowiadały się pozytywnie, jak posłowie podkreślali, często chrześcijanie ci starali się im pomóc, przekazać im informacje, na których zależało papieżowi, robili to nawet spontanicznie, zdając sobie sprawę z ważności zleconych legacji zadań. Niejedno w późniejszym czasie uległo niestety deterioryzacji. O misjonowaniu wśród Mongołów na razie nie było mowy, wyprawa do nich miała z woli papieża raczej charakter rekonesansowy, miała rozpoznać tamtejszą sytuację religijną, ewentualnie wysondować warunki ewangelizacyjne, ale nie przewidywano jeszcze stałego pobytu misjonarzy w tym kraju. Nastąpiło to niebawem. Zwłaszcza franciszkanie, korzystając z tolerancyjnego stosunku władców imperium mongolskiego do religii, rozpoczęli pracę misyjną na tym ogromnym terytorium, przede wszystkim w Złotej Ordzie, tak że papież Mikołaj II w 1278 r. pochwalił tamtejszych misjonarzy za odniesione sukcesy ewangelizacyjne. W 1287 r. istniała tam już wiceprowincja w Kipczaku, a na początku XIV w. nawet 2 wiceprowincje z 11 stałymi stacjami misyjnymi. Do pracy misyjnej włączyli się także dominikanie, którzy osiedlili się w Kaffie i Tanie. Religię chrześcijańską przyjęli nawet niektórzy członkowie z rodziny chana, np. Toktaku oraz Abuskan. Powstało także kilka biskupstw misyjnych, w Kaffie, Kerczu na Krymie i w Matrega, a także w Solkat i Sudaku[107].

Podsumowując, podróż Carpiniego i Benedykta Polaka w głąb Azji miała bezsprzecznie charakter pionierski, odkrywczy, ogromnie poszerzyła geograficzny zasięg poznawczy dla ludzi Zachodu, uświadomiła im olbrzymie odległości w in­teriorze azjatyckim, wskazała na wielość etniczną w tych odległych krainach, na odmienność kulturową tamtejszych ludów i styl ich życia. Ale wielomiesięczne przebywanie w imperium mongolskim stanowiło też dla posłów, a przez ich rela­cje dla ówczesnych ludzi otrzeźwiającą lekcję poglądową o Mongołach, których w Europie demonizowano, o których szerzono czarną legendę i przyrównywano ich do piekielników. Informacje tych posłów pozwoliły utworzyć sobie obiektywny obraz o tym ludzie, ujrzeć również jego cechy pozytywne, a także pozbawić mitu

ich sukcesy wojenne i niezwyciężalność ich zastępów oraz zdezawuować czarną o nich legendę, iż są jeźdźcami apokaliptycznymi, piekielnikami, wojownikami Goga i Magoga, krwiożerczymi bestiami i kanibalami[108].

Ale posłowie, owszem, byli także dziećmi swego czasu, uwikłanymi w prze­kazy uznawanych powszechnie autorytetów i dawnych uczonych. Przywieźli więc także informacje o zasłyszanych „mirabiliach”, legendach i stworach mitycznych rodem z „bestiariuszy”. Jednak zwłaszcza u Carpiniego można wyróżnić, co wy­słannicy papiescy sami widzieli, bo np. zaopatrywał takie passusy o osobliwościach notką: „Jak nas gorąco zapewniali”, albo „Jak nam mówili mieszkańcy”, lub „Jak nas na dworze cesarza stanowczo zapewniali duchowni ruscy i inni”[109]. Prawdopo­dobnie nie do końca był przekonany o realnym istnieniu Kynokefalów (psiogłowców), Parocytów i różnych monstrów, o których mowa w „Historii”, a które opisuje w „Encyklopedii” uczony Izydor z Sewilli[110]. Jeszcze 100 lat później po podróży Carpiniego i Benedykta rycerz John Mandeville pisał w swym ogromnie poczytnym dziele o swoich podróżach, np. o bezustnych ludziach, centaurach, skiapodach ocieniających się na leżąco podczas upału swymi olbrzymimi stopami[111].

Aczkolwiek Benedykt Polak przez wieki pozostał w cieniu Carpiniego, a jego krótkie „Sprawozdanie” jest zdecydowanie mniej znane od „Historii Mongołów” legata apostolskiego, to jednak dzieli z nim wielką zasługę pełnego udziału w trudach, niebezpieczeństwach i sukcesach tej pionierskiej wyprawy w głąb tajemniczej, nieznanej Azji Centralnej i niekwestionowane uczestnictwo w badaniu i pierwszym opisie największego w dziejach świata imperium mongolskiego. Należał niewątpliwie do największych polskich, a nawet europejskich podróżników.

 

BENEDICT THE POLE – THE CO-DISCOVERER OF MIDDLE ASIA

(Summary)

The Polish greatest traveler in the Medieval Period, Benedict the Pole from Wrocław, together with the Pope’s legate John de Piano Carpini, who on April 16, 1245 started from Lyon, to whom Benedict was „companion in misery and interpreter”, travelled through the unknown Western and Middle Asia to the residence of the Great Khan Guyuk in Syra Orda near Karakorum in Mongolia, where they finally arrived on July 22, 1246. On November 13, 1246 they both started the trip in the middle of the winter, through snow and ice, with the letter of the Great Khan to Lyon, where they arrived to the Pope Innocent the IV, after a year later on November 1257.

This legacy was not only a pioneer voyage of West Europeans to the Mongolia, a long time before of Marco Polo, but also the only successful one sent by Innocent IV to the Imperor of Mongols. Beside of the beginning of mutual relations it brought a lot of geographical, religious, anthropological and military informations of this immense Asiatic empire. The legacy have also intensive contacts in Ruthenia with orthodox bishops to establish the union with the Roman Catholic Church.

Three different relations of this mission, from Carpini, Benedict the Pole and C. de Bridia, give a impressive picture of theirs dangerous voyage through the Mongolian Empire and of the contacts with the Great Khan and his court and with the Tatars and other peoples.

[1]    Poniższy artykuł stanowi poszerzoną wersję referatu wygłoszonego na konferencji naukowej w WSD Franciszkanów we Wrocławiu dn. 24 kwietnia 2009 r. z okazji Jubileuszu 800-lecia Zakonu Braci Mniejszych.

[2]    M. Polo, Opisanie świata, Warszawa 1954.

[3]    F. Wood, Marco Polo kam nicht bis China, München 1996; M. Lewicki, Wstęp i przypisy do: M. Polo, op. cit. s. 16-17; 80-82.

[4]    Zob. W. Heissig, Mongolenreiche, w: G. Mann u. A. Nitschke (Hrsg.), Propyläen Weltgeschichte, t. 6, Berlin 1986, s. 360.

[5]    Briefe des Bruders Jordan von Giano (1-3), w: L. Hardick (Hrsg.), Nach Deutschland und England, Werl 1957, s. 108-114.

[6]    M. Edwards, Sons of Genghis – The Great Khans, „National Geographic” 191/2, 1997, s. 6/8; W. Juro w, Benedykt Polak jako średniowieczny zbieracz podań i legend o Tatarach, „Literatura Ludowa” 20/6, 1976, s. 21-22.

[7]    Briefe (op. cit.), 2. Brief, s. 110.

[8]    P. Mikat, Innozenz IV, w: J. Höfer u. K. Rahner (Hrsg.), Lexikon für Theologie und Kirche, t. 4, Freiburg 1986, s. 689; J. Umiński, Historia Kościoła, t. 1, Opole 1959, s. 409.

[9]    J. Strzelczyk (red.), Spotkanie dwóch światów – Stolica Apostolska a świat mongolski w połowie XIII wieku, Poznań 1993, s. 66-69; autor ten powołuje się przy tym na relację kronikarza Giralda de Frachet.

[10]   P. Pelliot, Les Mongols et la Papauté, „Revue de l’Orient Chrétien, 23, 1922-1923, s. 298; G. A. Bezzola, Die Mongolen in abendländischer Sicht (1220-1270) – Ein Beitrag zur Frage der Völkerbegegnungen, Ber 1974, s. 123.

[11]   K.-E. Lupprian, Die Beziehungen der Päpste zu islamischen und mongolischen Herrschern im 13. Jahrhundert anhand ihres Briefwechsels, Città del Vaticano 1981, s. 53-56, 190-198; A.v.D. Wyngaert, Introductio – Conspectus historiae Mongolorum, „Sinica Franciscana”, I, 1929, s. LXII-LXIII.

[12]   G. Golubovich, Biblioteca bio-bibliografica della Terra Santa e dell’Oriente Francescano, t. 1, Firenze 1906, s. 212-213; K.-E. Lupprian, ibidem.

[13]   Der Bericht des Erzbischofs Peter, w: H. Dörrie, Drei Texte zur Geschichte der Ungam und Mongolen, „Nachrichten der Akademie der Wissenschaften in Göttingen”, I. Phil.-hist. Klasse, Nr. 6, Göttingen 1966, s. 182-194. Papieża interesowały następujące kwestie dot. Mongołów: „primo de origine; secundo de modo credendi; tertio de ritu colendi; quarto de forma vivendi; quinto de fortitudine; sexto de multitudine; septimo de intentione; octavo de observantia federis; nono de nuntiorum receptione”. Na ostatnie pytanie arcybiskup Piotr, który przyjechał z Rusi, odpowiedział: „Benigne eos admittunt, expediunt et remittunt” (Życzliwie ich przyjmują, umożliwiają dalszą drogę i odsyłają z powrotem); ibidem, s. 194.

[14]   P. Pelliot, op. cit., s. 233-235; K.-E. Lupprian, op. cit., s. 50.

[15]   J. Strzelczyk, Wstęp. Mongołowie a Europa – Stolica Apostolska wobec problemu mongolskiego do połowy XIII wieku, w: Spotkanie [op. cit.], s. 69.

[16]   Za: G. Golubovich, op. cit., s. 194 n.

[17]   Jordan von Giano, Chronik, [w:] L. Hardick (Hrsg.), Nach Deutschland und England, Werl 1957, s. 58, 82-83.

[18]   A. v. D. Wyngaert, op. cit., s. LXI; nie wiadomo, czy „Stephanus ab Hungaria” zdołał dojechać do Wrocławia, ewentualnie do Kijowa. Carpini kierował się prawdopodobnie nadzieją, że będzie mógł mu służyć jako tłumacz na dworze króla węgierskiego Beli IV czy w rozmowach z Mongołami.

[19]   „Assumpsit in Wratislavia tercium fratrem eiusdem Ordinis Benedictum nomine, Polonum genere, ut esset sibi socius laboris et huius sollicitudinis ac interpres”. A. v. D Wyngaert (red.), Relatio fr. Benedicti Poloni, „Sinica Franciscana” (op. cit.), s. 135; zob. C. de Bridia, Historia Tatarów, w: Spotkanie (op. cit.), s. 234.

[20]   Zob. J. Strzelczyk, Wstęp (op. cit.), s. 83-84.

[21]   S. Rospond, Słownik etymologiczny miast i gmin PRL, Wrocław 1984, s. 20.

[22]   Cosma Pragensis, Chronica Boëmorum, w: Patrologiae cursus completus, t. 166, Paris 1854, s. 191 (647). „Bracizlaus eo tempore cum omni exercitu suo in Polonia super ripam fluminis nomine Nizam, castro eorum destructo Brido.”. Natomiast zlatynizowaną końcówkę „-ia” w nazwie Bridia, stosowano „z reguły do ważnych ośrodków administracji państwowej, jak np. w przypadku Orłów i Orlovia (z r. 1393); zob. S. Rospond, op. cit., s. 158-159, 163.

[23]   J. Hajek, Bracia mniejsi w Czechach i na Morawach w XIII-XIV wieku, w: J. Kłoczowski (red.), Zakony franciszkańskie w Polsce, t. I, Franciszkanie w Polsce średniowiecznej, cz. 1, Franciszkanie na ziemiach polskich, Kraków 1982, s. 210.

[24]   Fragmenty Kroniki Impekhovena dot. prowincji czesko-polskiej dla lat 1225-1515, w: Zakony franciszkańskie (op. cit.), cz. 2 i 3, Franciszkanie w Polsce Południowej, Kraków 1989, s. 436; G. Labuda, Franciszkanie polscy w źródłach narracyjnych prowincji polsko-czeskiej w średniowieczu, ibidem, s. 36.

[25]   Nowe spojrzenie na początki franciszkanów w Polsce, „Nasza Przeszłość” 63, 1985, s. 10 n. „Często wymienianą datą przybycia franciszkanów do Wrocławia jest rok 1236”, ale możliwe, że już w 1234 roku lub jeszcze wcześniej zatrzymali się tu na stałe; zob. P. Gąsiorowska, Fundacje Anny Śląskiej (1204-1265), „Studia Franciszkańskie” 2 (2001), s. 225.

[26]   Z. Antkowiak, Kościoły Wrocławia, Wrocław 1991, s. 81 n.

[27]   J. v. Giano, op. cit., s. 58 n, przyp. 194; J. B. Freed, Dzieje saskiej prowincji franciszkanów w XIII wieku, w:, Zakony franciszkańskie w Polsce, op. cit., t. 1, cz. 1, s. 214.

[28]   H. Gulbinowicz, Cud na Piasku (wywiad z M. Czujką), „Słowo Polskie – Gazeta Wrocławska”, 30.04.-1.05.2007, s. 6.

[29]   Fragmenty Kroniki Impekhovena, op. cit., s. 436; G. Labuda, op. cit., s. 16 i 20.

[30]   Cronicon Boëmicum, [w:] Zakony franciszkańskie w Polsce, t. 1, cz. 2 i 3, s. 354; G. Labuda, op. cit., s. 16.

[31]   R. Gelles (red.), Historia Wrocławia w datach, Wrocław 1996, s. 14.

[32]   J. d. P. Carpini, Historia Mongołów, w: Spotkanie dwóch światów, op. cit., s. 161.

[33]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 162.

[34]   C. d. Bridia, Historia Tatarów, w: Spotkanie dwóch światów, op. cit., s. 238, 241, 242, 244.

[35]   N. Kracherowa, Ziemia Raciborska, Katowice 1972: wiadomo, że załoga dwukrotnie obleganego przez Tatarów Raciborza „wzięła licznych jeńców. Jeńców tych potem osiedlono za murami miasta” (s. 44).

[36]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 117.

[37]   J. B. Freed, Dzieje saskiej prowincji franciszkanów w XIII wieku, w: J. Kłoczowski (red.), op. cit., 1.1, cz. 1, s. 215.

[38]   J. B. Freed, op. cit., s. 216.

[39]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 116.

[40]   Zob. S. Puhl, Recenzja książki: Folker E. Reichert – Begegnungen mit China, Die Entdeckung Ostasiens im Mittelalter, Sigmaringen 1992. w: „China Heute” 2/66, s. 60-61.

[41]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 157-158.

[42]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 158.

[43]   J. d. P. Carpini, op. cit., ibidem.

[44]   W. Durant, Das frühe Mittelalter, w: W. u. A. Durant, Kulturgeschichte der Menschheit, t. 6, Frankfurt a. M. 1981, s. 337.

[45]   M. Weiers, Von Ögödei bis Möngke, [w:] Die Mongolen – Beiträge zu ihrer Geschichte und Kultur, red. M. Weiers, Darmstadt 1986, s. 198.

[46]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 158.

[47]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 159.

[48]   J. d. P. Carpini, op. cit., ibidem.

[49]   J. d. P. Carpini, op. cit., ibidem.

[50]   Wilhelm z Rubruk, Opis podróży, Kęty 2007, s. 78 i 90.

[51]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 160.

[52]   J. d. P. Carpini, op. cit., ibidem.

[53]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 161.

[54]   J. d. P. Carpini, op. cit., ibidem.

[55]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 162.

[56]   G. Nioradze, Der Schamanismus bei den sibirischen Völkern, Stuttgart 1925, s. 28; B. Piłsudski, Szamanizm u tubylców na Sachalinie, „Lud” 4-5, 1999, s. 29.

[57]   Benedykt Polak, op. cit., s. 225.

[58]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 162-163.

[59]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 163.

[60]   B. Spuler, Die Mongolen in Iran – Politik, Verwaltung und Kultur der Ilchanzeit 1220-1350, Leipzig 1939, s. 442 nn.; F. Mackenzie, Dschingis Khan, Essen (b.r.w.), s. 34.

[61]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 164-166.

[62]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 164.

[63]   Benedykt Polak, op. cit., s. 225.

[64]   M. Polo, op. cit., s. 273.

[65]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 165.

[66]   J. d. P. Carpini, op. cit. 166.

[67]   Benedykt Polak, op. cit., s. 226; wg W. Rubruka Carpini przyodział uroczysty strój już na audiencji u Batu, aby nie gardzono nim jako legatem papieskim; W. Rubruk, op. cit., s. 109.

[68]   M. Polo, op. cit., s. 247, 251-252.

[69]   J. d. P. Carpini, op. cit, s. 168.

[70]   H. Badowski, Benedictus Polonus – z misją do wielkiego chana, „National Geographic” 3/4, 2001, art. bez numeracji stron.

[71]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 170.

[72]   J. d. P. Carpini, op. cit, s. 168.

[73]   Wilhelm Rubruk, op. cit., s. 286; B. B. Spuler, op. cit., s. 363.

[74]   Benedykt Polak, op. cit., s. 226.

[75]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 171.

[76]   J. d. P. Carpini, ibidem.

[77]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 172.

[78]   Wilhelm Rubruk, op. cit., s. 170-173; dysputa religijna Wilhelma Rubruka z przedstawicielami innych religii skończyła się dość nieoczekiwanie: nikogo nie udało się przekonać, „a gdy wszystko to się skończyło, nestorianie tak samo jak saraceni śpiewali głośno, podczas gdy tuini siedzieli w ciszy, a potem wszyscy pili długo i dużo” (s. 173); a w rozmowie z Möngke-chanem, ten mu w sprawie wielu religii rzekł: „Bóg dał ręce różne palce, tak ludziom różne drogi. Wam Bóg dał Pismo, ale wy chrześcijanie nie przestrzegacie go” (s. 174).

[79]   A. Mulders, Missionsgeschichte – Die Ausbreitung des katholischen Glaubens, Regensburg 1960, s. 165-171.

[80]   E. Risch, Johann de Piano Carpini, Leipzig 1930, s. 260 (wg D’Avezaea i Oderic-Rinaldi oraz Bzoviusa)

[81]   J. Umiński, op. cit., s. 412.

[82]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 170.

[83]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 170-171.

[84]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 171.

[85]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 172.

[86]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 172-173.

[87]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 173.

[88]   J. d. P. Carpini, ibidem.

[89]   J. d. P. Carpini, ibidem.

[90]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 174.

[91]   J. d. P. Carpini, ibidem.

[92]   J. d. P. Carpini, s. 175.

[93]   R. Gelles (red.), op. cit., s. 14.

[94]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 117.

[95]   J. d. P. Carpini, op. cit., s. 175.

[96]   Tytuł relacji Carpiniego, a właściwie wprowadzenie do niej rękopisy podają różnie. A. v. d. Wyngaert wybrał następujący wariant: „Incipit Ystoria Mongalorum quos nos Tartaros appellamas”.

[97]   Annales S. Pantaleonis Coloniensis, ap. MGH SS XXII, 542.

[98]   Cytat z: J. Strzelczyk, Wstęp, (op. cit.), s. 58.

[99]   List wielkiego chana Gujuka do papieża znajduje się na końcu „Sprawozdania” Benedykta, s. 227-228.

[100] A. Zwiercan, Benedykt Polak, [w:] Encyklopedia katolicka, t. 2 Lublin 1985, s. 132; J. Strzelczyk, Wstęp, op. cit., s. 85.

[101] W krótkiej jego charakterystyce podano: „Fratrem Benedictum ordinis fratrum minorum guardianum, qui fuit apud Tartaros”; nie wymieniono jednak klasztoru, w którym był przełożonym; zob. Cuda św. Stanisława – Tekst łaciński wydał i komentarzem opatrzył Z. Perzanowski, przekład polski: Janina Pleziowa, „Analecta Cracoviensia” XI, 1979, s. 96. Z tekstu Z. Perzanowskiego zdaje się wynikać, że był on gwardianem w Inowrocławiu – „Guardianus domus ordinis fratrum minorum in Juniwladislavia” (przypis 3, s. 96).

[102] A. Zwiercan, jak wyżej, s. 231-232.

[103] D. Rott, Staropolskie chorografie, Katowice 1995, s. 86-87.

[104] Cały tytuł jest następujący: „Trzynastowieczny opis podróży do Mongolii posła papieskiego franciszkanina z Wrocławia błogosławionego męczennika Brata Benedykta oraz ówczesne listy dyplomatyczne Papieża i Kujuk-Ghana z Karakorum”, [w:] Kalendarz św. Antoniego, Wrocław 1986, s. 51-59. Niestety, nie podano imienia i nazwiska tłumacza „Relacji” Benedykta – A. Jochelsona.

[105] G. Golubovich, op. cit., s. 215.

[106] L. Gumiłow, Śladami cywilizacji wielkiego stepu, Warszawa 1973, s. 187.

[107] A. Mulders, op. cit., s. 165-171.

[108] P. E. Reichert, Begegnungen mit China – Die Entdeckung Ostasiens im Mittelalter, Sigmaringen 1992, s. 128-130; S. Puhl, Die Mongolen und ihre Kontakte zu katholischen Missionaren – Begegnungen zwischen Ost und West in acht Jahrhunderten im Spiegel europäischer Berichte, „China Heute” 13/1, 1994, s. 20.

[109] J. d. P. Carpini, op. cit., s. 134-135, 165.

[110] Die Enzyklopädie des Isidors von Sevilla, übers. v. L. Möller, Wiesbaden 2008, s. 442 nn.

[111] Reisen des Ritters John Mandeville vom Heiligen Land insferne Asien, C. Buggisch (Hrsg.), Lenningen 2004, s. 180, 212, 251.

Wpisy powiązane

Żynel Apoloniusz OFMConv, Święty Bonawentura – „Drugi Założyciel” Zakonu Franciszkańskiego

Sowulewska Weronika OSB Cam, Kim był Św. Romuald?

Soras Philippe, Wielcy konwertyci. Ze „Standard Oil” do klasztoru. Kenyon Bede Reynolds (1892 -1989) OSB