Home DokumentyDokumenty Kościoła o życiu konsekrowanymBenedykt XVIBenedykt XVI - Przemówienia i homilie 2013.02.14 – Watykan – Benedykt XVI, Przemówienie podczas spotkania z rzymskim duchowieństwem

2013.02.14 – Watykan – Benedykt XVI, Przemówienie podczas spotkania z rzymskim duchowieństwem

Redakcja
 
Benedykt XVI

PRZEMÓWIENIE PODCZAS SPOTKANIA  Z RZYMSKIM DUCHOWIEŃSTWEM

Watykan, 14 lutego 2013 r.

 

Słowo powitania Ojca Świętego Benedykta XVI : ks. kard. Agostino Vallini

Ojcze Święty!

Tradycja, która przewiduje na początku Wielkiego Postu zgromadzenie duchowieństwa Rzymu wokół swojego Biskupa, była zawsze uważana przez nas za wielki dar dla naszego duchowego wzrastania i pomnożenia owoców duszpasterskich naszej posługi. Ale dzisiejsze spotkanie – jak łatwo zrozumieć – nabiera całkiem wyjątkowego znaczenia i wartości z racji tego, co jako Zastępca Chrystusa zechcesz nam powierzyć i do czego będziesz nas zachęcał, byśmy strzegli jako „cennej perły” dla nas samych i dla Kościoła. Razem z biskupami pomocniczymi, proboszczami, zakonnikami, wikariuszami parafialnymi i kapłanami współpracującymi w różnych kapelaniach szpitalnych, uniwersyteckich i w świecie pracy, diakonami, pragnę przekazać pełne wzruszenia pozdrowienie i z głębokimi uczuciami synowskimi chcemy Ci z serca podziękować, że nas przyjąłeś.

Pozwól, Ojcze Święty, wyznać, że tego ranka mamy w sercu uczucia w pewien sposób podobne do uczuć starszych w Efezie, wezwanych przez Pawła z Miletu, aby słuchali słów jego pożegnania, gdy udawał się do Jerozolimy: „Wiecie, jakim byłem wśród was… służyłem Panu z całą pokorą wśród łez i doświadczeń… Jak nie uchylałem się tchórzliwie od niczego, co pożyteczne, tak że przemawiałem i nauczałem was publicznie i po domach, nawołując do nawrócenia się do Boga i do wiary w Pana naszego Jezusa… Wtedy wszyscy wybuchnęli wielkim płaczem. Rzucali się Pawłowi na szyję i całowali go” (Dz 20, 18-21). Tak, Ojcze Święty, nie będziemy przed Tobą ukrywać, że w naszych sercach mieszają się uczucia smutku i szacunku, podziwu i żalu, miłości i dumy. W tym wszystkim adorujemy wolę Boga i przyjmujemy od Twojej umiłowanej Osoby lekcję, jak się miłuje i służy Chrystusowi i Kościołowi. Twoim łagodnym i silnym przykładem życia pozostaniemy związani na zawsze. W latach Twojego chwalebnego pontyfikatu, nauczałeś nas wielu ważnych rzeczy, by być wiarygodnymi uczniami Chrystusa i dobrymi pasterzami: świadectwa życia całkowicie oddanego Jezusowi i Kościołowi, wiary nieposkromionej i odważnej, pokory w posłudze, pasji dla prawdy i zaangażowania w głoszenie Ewangelii w świecie, w którym wiara winna być na nowo przepowiadana, miłości do człowieka i jego godności, troski o słabszych i ubogich, których zawsze broniłeś i wspomagałeś. Wypada powiedzieć, że pokazywałeś wzniosłą wizję życia kapłańskiego, górującą ponad minimalistycznymi wizjami, które czasem mogą zagościć także pośród nas.

Chciałbym Cię zapewnić, że Twoje nauczanie było zawsze przyjmowane przez Twoich kapłanów jako bogactwo. Przeżywamy Rok Wiary, jako mocne zaproszenie do odnowionego nawrócenia do Pana i z wewnętrzną gorliwością i odnowioną dyspozycyjnością pasterzy gotowych służyć ludowi Bożemu. W wachlarzu inicjatyw zaplanowanych na ten specjalny rok, przypadający w 50 rocznicę otwarcia Soboru Watykańskiego II, wydawało się nam ważnym, by powrócić do refleksji nad Soborem, który Twój Poprzednik, Błogosławiony Jan Paweł II, określał jako „niezawodna busola, wskazująca nam drogę w stuleciu, które się rozpoczyna” (Novo millennio ineunte, 57).

Z tej racji pozwoliliśmy sobie poprosić Ciebie, Ojcze Święty, jako najbardziej kompetentnego świadka, abyś zechciał podzielić się z nami Twoimi  wspomnieniami tego niezwykłego doświadczenia eklezjalnego, przekazując nam autentycznego ducha Soboru, wykładając właściwą hermeneutykę , z jaką rozumiesz teksty soborowe, aby zachęcić nas do coraz głębszego ich poznawania i przyswajania w kontekście Tradycji Kościoła, taka by stał się on jeszcze bardziej wielkim światłem  odnowy wspólnoty kościelnej i każdego z nas. “Przeżyjmy na nowo Sobór Watykański II – Wspomnienia i nadzieje świadka”. Teraz prosimy Waszą Świątobliwość o przybliżenie nam tego tematu, aby pokolenia kapłanów, które nie doświadczyły tego czasu łaski, mogły z ust Następcy Piotra, na którym Chrystus Pan „zbudował swój Kościół” (L.G., 19), być umocnionymi w wierze i prawowitej.

Ojcze Święty!

W ciągu tych lat prosiłeś nas zawsze, byśmy Ci towarzyszyli modlitwą a w tych „trudnych dniach” Twoja prośba staje się jeszcze bardziej przynaglająca. Mogę zapewnić Waszą Świątobliwość, w imieniu wszystkich kapłanów rzymskich, że kochamy Ojca Świętego i zobowiązujemy się modlić jeszcze więcej za Ciebie i w Twoich intencjach, aby wdzięczna miłość – na ile to możliwe –  stała się jeszcze większa. Dziękujemy, Ojcze Święty, błogosław nam.


Słowa Ojca Świętego Benedykta XVI:

Wasza Eminencjo, drodzy bracia w biskupstwie i kapłaństwie!

To dla mnie szczególny dar Opatrzności, że zanim pożegnam się z posługą Piotrową, mogę jeszcze spotkać się z moimi kapłanami, duchowieństwem Rzymu. Jest zawsze ogromną radością widzieć, jak Kościół żyje, jak żywy jest Kościół w Rzymie: są pasterze, którzy w duchu Najwyższego Pasterza prowadzą owczarnię Pana. To jest duchowieństwo rzeczywiście katolickie, powszechne, a to odpowiada istocie rzymskiego Kościoła: nieść powszechność, katolickość wszystkich ludów, wszystkich ras, wszystkich kultur. Jednocześnie jestem bardzo wdzięczny kardynałowi wikariuszowi, który pomaga wzbudzać, odnajdywać powołania w samym Rzymie, ponieważ o ile Rzym z jednej strony powinien być miastem powszechności, o tyle z drugiej strony powinien być również miastem właściwej sobie mocnej, potężnej wiary, z której także rodzą się powołania. I jestem przekonany, że z pomocą Pana możemy odnajdywać te powołania, których On sam nam udziela, ukierunkowywać je, pomagać im dojrzewać i w ten sposób służyć pracy w Winnicy Pana.

Wyznaliście dziś przed Grobem św. Piotra wasze „Credo”. W Roku Wiary wydaje mi się to aktem bardzo stosownym, nawet może koniecznym, że duchowieństwo Rzymu zbiera się przy grobie Apostoła, do którego Pan powiedział: „Tobie powierzam mój Kościół. Na tobie zbuduję mój Kościół”. Przed Panem, razem z Piotrem, wyznaliście: „Ty jesteś Chrystusem, Synem Boga żywego”. Tak oto wzrasta Kościół: razem z Piotrem wyznawać Chrystusa, iść za Chrystusem. I czyńmy to. Zawsze. Jestem bardzo wdzięczny za waszą modlitwę, którą odczułem – mówiłem o tym w środę – niemal fizycznie. Mimo, że teraz wycofuję się z posługi, w modlitwie pozostanę zawsze blisko was wszystkich i jestem pewien, że także wy wszyscy będziecie blisko mnie, chociaż dla świata będę pozostawał w ukryciu.

Na dzisiaj – ze względu mój stan wynikający z wieku – nie byłem w stanie przygotować jakiegoś wielkiego, prawdziwego przemówienia, jakiego można by oczekiwać; pomyślałem jednak raczej o krótkiej rozmowie na temat Soboru Watykańskiego II, jak ja go postrzegałem. Rozpocznę od anegdoty. W 1959 roku zostałem mianowany profesorem na Uniwersytecie w Bonn, gdzie uczą się studenci, seminarzyści z diecezji w Kolonii i z diecezji okolicznych. W ten sposób poznałem kardynała Kolonii – księdza kard. Fringsa. Ksiądz kardynał Siri z Genewy w 1961 roku – jak mi się wydaje – zorganizował cykl konferencji różnych europejskich kardynałów na temat Soboru i zaprosił również arcybiskupa Kolonii do poprowadzenia konferencji zatytułowanej: „Sobór a świat myśli współczesnej”. Kardynał zachęcił mnie – najmłodszego z profesorów – żebym napisał dla niego projekt konferencji; projekt mu się spodobał i zaproponował ten tekst słuchaczom w Genewie w takiej formie, w jakiej go napisałem. Krótko potem Papież Jan (XXIII) wezwał do siebie kardynała, a on był pełen obaw, że być może powiedział coś niewłaściwego, nieprawdziwego i dostanie teraz naganę, a być może nawet odebrana mu zostanie purpura. Tak… kiedy jego sekretarz przyszykował go do audiencji, kardynał powiedział: „Może już po raz ostatni mam na sobie tę szatę”. Następnie wszedł. Papież Jan wychodzi mu naprzeciw, ściska go i mówi: „Dziękuję, Wasza Eminencjo, powiedziałeś to, o czym sam chciałem powiedzieć, ale ja nie znalazłem odpowiednich słów”. W ten sposób kardynał wiedział, że jest na właściwej drodze i zaprosił mnie, bym udał się z nim na Sobór – najpierw jako jego osobisty ekspert, później – w pierwszym okresie, być może w listopadzie 1962 roku – zostałem mianowany również oficjalnym biegłym Soboru.

Następnie udaliśmy się na Sobór – nie tylko z radością, ale i z entuzjazmem. Oczekiwania były niezwykłe. Mieliśmy nadzieję, że wszystko zostanie odnowione, że naprawdę nadejdzie nowa Pięćdziesiątnica, nowa era w Kościele, ponieważ Kościół był jeszcze dosyć silny w tamtym czasie. Nadal powszechnie praktykowano świętowanie niedzieli, liczba powołań do kapłaństwa i życia zakonnego nieco się zmniejszyła, ale nadal była wystarczająca. A jednak odnosiło się wrażenie, że Kościół nie szedł do przodu, umniejszał się, wydawał się raczej rzeczywistością z przeszłości, nie zaś nośnikiem przyszłości. Wtedy mieliśmy nadzieję, że to zostanie odnowione, zmieni się, że Kościół będzie ponownie mocą na jutro i na dzisiaj. Wiedzieliśmy też, że relacja między Kościołem a współczesnością od samego początku była nieco „naznaczona kontrastem”, poczynając od błędu Kościoła w przypadku Galileusza, i myślano o tym, żeby naprawić błędy z przeszłości i odnaleźć ponownie to, co wspólne między Kościołem i wszystkimi najlepszymi siłami na świecie, aby otworzyć przyszłość ludzkości, rozpocząć prawdziwy postęp.

Byliśmy pełni nadziei, entuzjazmu, a także gotowości uczynienia czegoś dla tej sprawy. Pamiętam, że jako negatywny wzór uznano Synod Rzymski, mówiono – nie wiem, czy to prawda – że w Bazylice świętego Jana czytano przygotowane teksty, a lud – członkowie Synodu – wyrażali zgodę przez aklamację i tak odbywał się Synod. Biskupi powiedzieli: „Nie, tak nie będziemy postępować. To my jesteśmy biskupami, my jesteśmy podmiotem Synodu; nie chcemy tylko zatwierdzać tego, co zostało przygotowane, ale chcemy być podmiotami, nośnikami Synodu”. Także kardynał Frings, który był znany z absolutnej wierności, niemal skrupulatności wobec Ojca Świętego, tu jednak powiedział: „Tutaj mamy inną funkcję. Papież zwołał nas jako swoich ojców, jako Sobór ekumeniczny, podmiot, który odnowi Kościół. Dlatego chcemy wypełnić taką naszą rolę”.

Po raz pierwszy taką postawę przyjęto już pierwszego dnia. Przewidywano na ten pierwszy dzień wybór komisji i przygotowana była już lista – wydawało się, że nazwiska zostały przygotowane bezstronnie. Listy te należało przegłosować. Ale ojcowie zaraz powiedzieli: „Nie, nie chcemy tylko przegłosować gotowych już list. Jesteśmy podmiotem”. Trzeba więc było przesunąć wybory, ojcowie chcieli poznać się trochę nawzajem, chcieli stworzyć własne listy. I tak zrobiono. Kardynałowie Liénart z Lille i Frings z Kolonii powiedzieli publicznie: „Nie można w ten sposób. Chcemy sporządzić nasze listy i wybrać naszych kandydatów”. Nie był to akt rewolucyjny, lecz głos sumienia, akt odpowiedzialności ojców soborowych. Zaczęto więc aktywnie poznawać się ze sobą nawzajem horyzontalnie, co wcześniej nie było praktykowane. I tak w „Collegio dell’Anima”, gdzie mieszkałem, mieliśmy wiele wizyt: kardynał był bardzo znany, gromadził wielu i tak mogliśmy poznać kardynałów z (całego) świata… Dobrze pamiętam wysoką, szczupłą postać Mons. Etchegaray, który był Sekretarzem Konferencji Episkopatu Francji, spotkania z kardynałami itp. Te krótkie, przelotne spotkania były czymś charakterystycznym dla całego Soboru. W ten sposób poznałem wielkie osobistości, jak ojciec de Lubac, Danielou, Congar i tak dalej. Poznaliśmy wielu biskupów, pamiętam zwłaszcza biskupa Elchingera ze Strasburga. Już to było doświadczeniem powszechności Kościoła i konkretnej rzeczywistości Kościoła, który nie tylko przyjmuje nakazy narzucone z góry, ale razem wzrasta, podąża naprzód, oczywiście pod przewodnictwem Następcy Piotra.

Wszyscy, jak powiedziałem, przybyli z wielkimi oczekiwaniami. Nigdy nie odbył się Sobór o takich rozmiarach, ale nie wszyscy wiedzieli, jak go poprowadzić. Ci najbardziej przygotowani, moglibyśmy powiedzieć – z ideami najbardziej określonymi – to byli biskupi francuscy, niemieccy, belgijscy, holenderscy, tak zwane „przymierze nadreńskie”. W pierwszej części Soboru oni byli tymi, którzy wskazywali drogę, potem bardzo szybko poszerzyła się aktywność innych i wszyscy uczestniczyli coraz bardziej twórczo w Soborze.

Francuzi i Niemcy mieli wiele wspólnych spraw, chociaż różniły się one znacząco zabarwieniem. Pierwszą kwestią, wyjściową, na pozór prostą, był zamiar reformy liturgii, rozpoczętej wcześniej przez Piusa XII, który już zreformował Wielki Tydzień; drugą sprawą była eklezjologia, a trzecią – Słowo Boże, Objawienie, i wreszcie ekumenizm. A Francuzi, bardziej niż Niemcy, podnieśli problem dotyczący relacji Kościoła ze światem. Rozpocznijmy od pierwszej kwestii. Po pierwszej wojnie światowej rozwinął się w Europie Środkowej i Zachodniej ruch liturgiczny, odkrycie bogactwa i głębi liturgii, która do tej pory była niemal zamknięta w Mszale Rzymskim kapłana, a ludzie modlili się ze swoich książeczek do modlitwy, które zostały ułożone według serca ludu. Podjęto staranie, by wielkie treści, wzniosły język liturgii klasycznej, przełożyć na słowa bardziej uczuciowe, bliższe ludzkiemu sercu. Istniały jakby dwie równolegle liturgie: kapłan z ministrantami, celebrujący Mszę świętą według Mszału, i świeccy, którzy w tym samym czasie modlili się w trakcie Mszy świętej ze swoich książeczek do modlitwy, świadomi zasadniczo tego, co sprawowane było na ołtarzu. Dzięki ruchowi liturgicznemu zostało odkryte piękno, głębia, historyczne, ludzkie, duchowe bogactwo Mszału oraz potrzeba, aby nie tylko przedstawiciel ludu, mały ministrant, wypowiadał: „Et cum Spiritu tuo” itp., ale by był to naprawdę dialog między kapłanem a ludem; aby naprawdę liturgia ołtarza była jedną liturgią, aktywnym uczestnictwem, aby jej bogactwo docierało do ludu. I tak została odkryta i odnowiona liturgia. Teraz, z perspektywy czasu, widzę, że to rozpoczęcie od liturgii było bardzo dobre, bo w ten sposób został ukazany prymat Boga, prymat adoracji. „Operi Dei nihil praeponatur” (niczego nie stawiać przed służbą Bożą) – to słowo z Reguły św. Benedykta wydaje się najważniejszą regułą Soboru. Ktoś skrytykował Sobór za to, że mówił o wielu sprawach, a nie o Bogu. Sobór mówił o Bogu i był to pierwszy i najbardziej zasadniczy akt: mówiono o Bogu i otwarciu wszystkich ludzi, całego świętego ludu, na adorację Boga, na wspólną celebrację liturgii Ciała i Krwi Chrystusa. W tym sensie, obok praktycznych czynników, które przemawiały za tym, aby nie rozpoczynać od kontrowersyjnych kwestii, prawdziwym działaniem Opatrzności było właśnie to, że na początku Soboru stała liturgia, stał Pan Bóg, stała adoracja.

Nie chciałbym teraz wchodzić w szczegóły dyskusji, ale zawsze warto wracać nie tylko do realizacji praktycznej, ale do samego Soboru, do jego głębi i jego podstawowych idei. Powiedziałbym, że były one różne, przede wszystkim misterium paschalne jako centrum bycia chrześcijaninem, a więc i życia chrześcijańskiego, roku, czasu chrześcijańskiego wyrażonego w okresie wielkanocnym i niedzieli, która jest zawsze dniem zmartwychwstania. Ciągle na nowo rozpoczynamy nasz czas od Zmartwychwstania Pańskiego, od spotkania ze Zmartwychwstałym, natomiast ze spotkania ze Zmartwychwstałym idziemy do świata. W tym sensie szkoda, że dzisiaj niedziela została przekształcona w „koniec tygodnia”, podczas gdy jest ona pierwszym dniem, początkiem. Wewnętrznie musimy pamiętać, że jest to początek, początek stworzenia i początek odpoczynku w Kościele, spotkanie ze Stwórcą i ze zmartwychwstałym Chrystusem. Także ta podwójna treść niedzieli jest ważna. Jest ona pierwszym dniem, to znaczy świętem stworzenia, ponieważ jesteśmy przekonani, że świat został stworzony, wierzymy w Boga Stwórcę. Jest ona także spotkaniem ze Zmartwychwstałym, który odnawia stworzenie. Jej prawdziwym celem jest tworzenie świata będącego odpowiedzią na miłość Boga.

Następnie były zasady zrozumiałości, a nie zamknięcia w języku nieznanym, niepraktykowanym, jak również aktywne uczestnictwo. Niestety, te zasady zostały także źle zrozumiane. Zrozumienie nie oznacza banalności, gdyż wielkie teksty liturgiczne, nawet jeśli są wypowiadane – dziękować Bogu – w językach ojczystych, niełatwo jest zrozumieć. Wymagają one ciągłej formacji chrześcijanina, aby wzrastał i coraz bardziej wchodził w głębię tajemnicy i w ten sposób mógł ją zrozumieć. Również Słowo Boże – jeśli rozważam dzień po dniu czytania Starego Testamentu, jak też listów św. Pawła, Ewangelii – któż mógłby powiedzieć, że natychmiast je rozumie jedynie dlatego, że są one w języku ojczystym? Tylko stała formacja serca i umysłu może rzeczywiście spowodować zrozumiałość i takie uczestnictwo, które jest czymś więcej niż tylko zewnętrznym działaniem, uczestnictwo, które jest wejściem osoby, mojego bytu w komunię Kościoła, a tym samym w komunię z Chrystusem.

Drugi temat to Kościół. Wiemy, że Sobór Watykański I został przerwany z powodu wojny francusko-niemieckiej i tym samym pozostała tylko pewna jednostronność, pewien fragment, gdyż jego nauczanie na temat prymatu papieskiego, które zostało określone dzięki Bogu w owej historycznej chwili dla Kościoła, i które było bardzo konieczne na późniejszy czas, było jedynie elementem szerszej eklezjologii, przewidzianej, przygotowywanej. W ten sposób pozostała tylko część. Można więc było powiedzieć: jeśli ta część pozostaje taka, jaka jest, to jesteśmy skłonni do pewnej jednostronności: Kościół byłby tylko prymatem. Tak więc od samego początku istniał zamiar uzupełnienia w stosownej chwili eklezjologii Soboru Watykańskiego I. Także tutaj warunki wydawały się bardzo dobre, gdyż po pierwszej wojnie światowej odrodziło się poczucie Kościoła pojmowanego w nowy sposób. Romano Guardini mówił: „W duszach zaczyna budzić się Kościół”, a pewien biskup protestancki mówił o „wieku Kościoła”. Przede wszystkim odkrywano na nowo koncepcję Kościoła postrzeganą już przez Sobór Watykański I – Mistycznego Ciała Chrystusa. Chciano wyrazić i zrozumieć, że Kościół nie jest tylko organizacją, czymś strukturalnym, prawnym czy instytucjonalnym, ale przede wszystkim jest organizmem, żywą rzeczywistością, która wchodzi w moją duszę tak, że ja sam, właśnie z moją wierzącą duszą jestem elementem tworzącym Kościół jako taki. W tym duchu papież Pius XII ogłosił encyklikę „Mystici Corporis Christi” jako krok ku dopełnieniu eklezjologii Soboru Watykańskiego I.

Powiedziałbym, że dyskusja teologiczna lat trzydziestych i czterdziestych, a także dwudziestych ubiegłego wieku stała pod hasłem „Mystici Corporis”. To odkrycie w tamtym czasie było powodem wielkiej radości. W tym też kontekście pojawiła się formuła: „my jesteśmy Kościołem, który nie jest jakaś strukturą… to my sami, chrześcijanie, wszyscy razem jesteśmy żywym ciałem Kościoła”. To działa w znaczeniu, że prawdziwe MY chrześcijan wraz z JA Chrystusa jest Kościołem. Jesteśmy nim my – wszyscy razem, a nie jakaś jedna czy druga grupka ogłaszająca się Kościołem. Nie! Owo „my jesteśmy Kościołem” wymaga mojego wszczepienia w wielkie MY wierzących wszystkich czasów i miejsc. Czymś nieodzownym było więc w pierwszym rzędzie dopełnić eklezjologię na sposób teologiczny z uwzględnieniem struktury. Obok sukcesji Piotra i jego unikalnej funkcji należało lepiej określić funkcję biskupów i episkopatów. W tym celu ukuto termin „kolegialność”. Był on mocno, a nawet – powiedziałbym – zawzięcie i z przesadą dyskutowany. Określenie to (choć mogłoby być też jakieś inne) służyło wyrażeniu prawdy, że biskupi, będąc razem, są kontynuacją ciała Dwunastu, kolegium Apostołów. Jak wcześniej powiedzieliśmy, tylko biskup Rzymu jest następcą konkretnego apostoła – Piotra. Wszyscy inni biskupi stają się następcami apostołów, gdy tworzą ciało będące kontynuacją ciała Apostołów. Jedynie w ten sposób kolegium biskupów jest kontynuacją ciała Dwunastu i ma swoje wymagania, funkcje oraz prawa i obowiązki.

Wielu wydawało się to jakby walką o władzę, i może byli tacy, którzy myśleli o władzy, ale w istocie chodziło tutaj nie o władzę, ale o komplementarność czynników i o całość ciała Kościoła z biskupami, następcami Apostołów jako elementami nośnymi, gdzie każdy z nich jest elementem nośnym Kościoła w łączności z tym wielkim ciałem.

To, powiedzmy, były dwa fundamentalne elementy, a w poszukiwaniach pełnego ujęcia eklezjologicznego pojawiła się tymczasem – po latach czterdziestych i pięćdziesiątych – krytyka idei Mistycznego Ciała Chrystusa. W tej krytyce „mistyczne” oznaczało zbyt duchowe, zbyt ekskluzywne. Tak więc pojawiła się idea Ludu Bożego. A Sobór – całkiem słusznie – zgodził się na to ujęcie, podkreślając, że u Ojców Kościoła jest ono wyrazem ciągłości między Starym i Nowym Testamentem. W tekście Nowego Testamentu określenie to (po grecku laos tou Theou), nawiązujące do Starego Testamentu, oznacza – jak mi się wydaje z dwoma wyjątkami – „dawny Lud Boży”. Chodzi o Hebrajczyków, którzy pośród ludów („gojim”) świata są Ludem Bożym. A inni, my poganie, nie jesteśmy sami w sobie Ludem Bożym, lecz teraz stajemy się dziećmi Abrahama, a więc ludem Bożym, wchodząc w komunię z Chrystusem, będącym jedynym potomstwem Abrahama. I wchodząc w tę komunię, będąc jedno z Nim, jesteśmy także i my Ludem Bożym. Tak więc idea „Ludu Bożego” ukazuje ciągłość między Starym i Nowym Testamentem, ukazuje nieustanną obecność Boga w świecie oraz Jego udział w życiu człowieka, a także ujawnia wątek chrystologiczny. Tylko przez chrystologię stajemy się Ludem Bożym i w niej spotykają się obie idee. Wobec tego Sobór odważył się stworzyć trynitarny schemat eklezjologii: lud Boga Ojca-Ciała Chrystusa-świątyni Ducha Świętego.

Ale dopiero po Soborze został uwypuklony element, który był trochę ukryty, nawet jeszcze wówczas, podczas samego Soboru, mówiący, że elementem łączącym Lud Boży, Ciało Chrystusa, jest właśnie komunia z Chrystusem w zjednoczeniu eucharystycznym. Tutaj stajemy się Ciałem Chrystusa, czyli relacja między ludem Bożym a Ciałem Chrystusa tworzy nową rzeczywistość, to znaczy komunię. Po Soborze dokonano odkrycia, a raczej powiedziałbym, że to w zasadzie Sobór odkrył, doprowadził do tego wyrażenia komunii jako pojęcia centralnego. Powiedziałbym filologicznie, że w czasie Soboru jeszcze ono całkowicie nie dojrzało i że dopiero owocem Soboru jest pojęcie komunii, które bardziej oddaje sens Kościoła jako komunii w różnych wymiarach, komunii z Bogiem trynitarnym, który sam jest komunią między Ojcem, Synem i Duchem Świętym, komunii sakramentalnej, komunii konkretnej w episkopacie i w życiu Kościoła.

Jeszcze bardziej spornym było zagadnienia Objawienia. Tutaj chodziło o relację między Pismem Świętym a Tradycją. Tym wszystkim zainteresowani byli egzegeci, którym chodziło o większą wolność, gdyż mieli poczucie bycia w gorszej sytuacji w porównaniu z protestantami, którzy dokonywali wielkich odkryć, podczas gdy katolicy czuli się trochę „upośledzeni” z powodu konieczności podporządkowania się Magisterium Kościoła. Chodziło tutaj o dość konkretną walkę: jaką swobodę mają egzegeci? Jak można prawidłowo odczytywać Pismo Święte? Co znaczy Tradycja? Była to wielowymiarowa batalia, której teraz nie mogę przedstawić, ale ważne jest, że Pismo Święte jest z pewnością Słowem Bożym, a Kościół podlega Pismu Świętemu, jest posłuszny Słowu Bożemu i nie stoi ponad Pismem Świętym. W każdym razie Pismo Święte jest Pismem Świętym jedynie z tego powodu, że istnieje żywy Kościół, jego żywy podmiot. Bez żywego podmiotu Kościoła Pismo Święte jest jedynie księgą i otwiera się na różne interpretacje, nie udzielając wówczas ostatecznej jasności. Tutaj batalia – jak powiedziałem – była trudna, a decydująca okazała się interwencja Papieża Pawła VI. Ta jego interwencja ukazuje całą delikatność Ojca, jego odpowiedzialność za dalszy przebieg prac Soboru, ale także ukazuje jego wielki respekt do Soboru. Powstała także idea, że Pismo Święte jest kompletne, wszystko się w nim znajduje, a więc nie potrzeba Tradycji, tak więc Urząd Nauczycielski Kościoła nie ma nic do powiedzenia. Następnie Papież przekazał Soborowi – wydaje mi się – 14 sformułowań jednego zdania, przeznaczonego do włączenia do tekstu Konstytucji o Objawieniu i dał nam, Ojcom Soborowym, swobodę w wyborze jednej z 14 formuł, ale dodał: „Jedna z nich musi być wybrana, aby tekst uczynić kompletnym”. Pamiętam mniej więcej treść tej formuły w języku łacińskim: „non omnis certitudo de veritatibus fidei potest sumi ex Sacra Scriptura” – czyli pewność Kościoła co do wiary nie rodzi się tylko z jednej odizolowanej księgi, ale potrzebuje podmiotu, jakim jest Kościół, oświecony przez Ducha Świętego. Tylko w ten sposób Pismo Święte przemawia i posiada cały swój autorytet. To wyrażenie wybraliśmy w komisji doktrynalnej, jedną z 14 formuł, która jest bardzo znacząca dla ukazania konieczności Kościoła i aby w ten sposób zrozumieć, czym jest Tradycja, żywe ciało, w którym od początku żyje to Słowo i z którego czerpie swoje światło, w którym powstało. Już samo istnienie kanonu jest faktem eklezjalnym, a to, że pisma w nim zawarte stanowią Pismo Święte, wynika ze światła, jakie otrzymał Kościół, który odkrył w sobie ten kanon Pisma Świętego – odkrył go, a nie stworzył. Tylko i wyłącznie w tej komunii żywego Kościoła można także realnie zrozumieć, odczytać Pismo jako Słowo Boga, jako Słowo, które nas prowadzi w życiu i w śmierci.

Jak już powiedziałem, była to dość trudna dyskusja, ale dzięki Papieżowi i dzięki – powiedzmy światłu Ducha Świętego, który był obecny na Soborze – powstał dokument będący jednym z najpiękniejszych i nowatorskich z całego Soboru, który powinien być jeszcze bardziej zgłębiany, ponieważ także dziś egzegeza próbuje odczytywać Pismo Święte poza Kościołem, poza wiarą, jedynie w duchu tzw. metody historyczno-krytycznej, metody ważnej, ale nigdy nie mogącej dać rozwiązań do końca pewnych. Dopiero wtedy, gdy wierzymy, że to nie są wyłącznie ludzkie słowa, że są to słowa Boga, i jeśli żyje podmiot żywy, do którego mówił i mówi Bóg, możemy właściwie interpretować Pismo Święte. I jest tutaj jeszcze, jak powiedziałem we wstępie do mojej książki o Jezusie, jeszcze wiele do zrobienia, aby dojść do właściwej lektury w duchu Soboru. Tutaj wdrażanie Soboru jeszcze nie jest kompletne, jest jeszcze wiele do zrobienia.

I w końcu zagadnienie ekumenizmu. Nie chciałbym wchodzić teraz w te problemy, ale oczywistym było – zwłaszcza po okresie cierpień chrześcijan w czasach nazizmu – że chrześcijanie mogą odnaleźć jedność, a przynajmniej jej szukać, jak również to, że tylko Bóg może sprawić jedność. W tym kierunku podążamy w dalszym ciągu. Teraz, dzięki tym tematom, „przymierze nadreńskie” – że tak się wyrażę – zrobiło swoje. Druga część Soboru jest o wiele bardziej rozległa. Obecnie okazuje się jako bardzo naglący temat „świata współczesnego”, „nowoczesności” i „Kościoła”, a wraz z nim tematy dotyczące odpowiedzialności za budowanie tego świata, społeczeństwa, odpowiedzialności za przyszłość tego świata i nadzieję eschatologiczną, odpowiedzialności etycznej chrześcijanina, gdzie znajduje on swoich przewodników, a następnie temat wolności religijnej, postępu i tego wszystkiego, co z nim związane, oraz relacji z innymi religiami. W tym momencie w dyskusję włączyły się prawie wszystkie grupy Soboru, nie tylko Ameryka, Stany Zjednoczone, z racji wielkiego zainteresowania wolnością religijną. W trzecim okresie trwania Soboru powiedzieli do Papieża: „My nie możemy wrócić do domu, nie mając w naszym bagażu zatwierdzonej przez Sobór deklaracji o wolności religijnej”. Papież jednak okazał stanowczość i zdecydowanie, cierpliwość, aby przenieść tekst na czwarty okres, aby uzyskać dojrzałość i wystarczająco pełną zgodę pośród ojców soborowych. Powiadam: nie tylko Amerykanie włączyli się dynamicznie w prace soborowe, ale też Ameryka Łacińska, znając dobrze problem biedy ludzkiej, kontynentu katolickiego i wiedząc o odpowiedzialności wiary za sytuację tych ludzi. Tak samo też Afryka, Azja, dostrzegały konieczność dialogu międzyreligijnego: zrodziły się problemy, których my, Niemcy – muszę przyznać – na początku nie dostrzegaliśmy. Nie mogę teraz tego wszystkiego wyjaśniać. Wielki dokument „Gaudium et spes” opisuje, przedstawia bardzo dobrą analizę problemu między chrześcijańską eschatologią a światowym postępem, między odpowiedzialnością za społeczeństwo jutra i odpowiedzialnością chrześcijanina wobec wieczności, odnawiając w ten sposób także etykę chrześcijańską, jej fundamenty. Na marginesie tego wielkiego dokumentu nieoczekiwanie wyrósł dokument, który odpowiadał w sposób bardziej syntetyczny i konkretny na wyzwania czasu. To jest deklaracja „Nostra aetate”. Od początku obecni byli nasi przyjaciele żydzi, którzy powiedzieli – zwłaszcza nam, Niemcom, ale nie tylko nam – że po smutnych wydarzeniach tego nazistowskiego wieku Kościół winien powiedzieć słowo o Starym Testamencie, o narodzie żydowskim. Powiedzieli też, że „oczywistym jest, iż Kościół nie ponosi odpowiedzialności za Szoah. Jednak – ponieważ w większości byli chrześcijanami ci, którzy dopuścili się tych zbrodni – musimy pogłębić i odnowić chrześcijańską świadomość, nawet jeśli wiemy dobrze, że ludzie prawdziwie wierzący zawsze byli przeciwni tego typu rzeczom”. Na tej podstawie jasnym było, że relacja ze światem dawnego Ludu Bożego winna być przemyślana. Zrozumiałe, że kraje arabskie – biskupi z krajów arabskich – nie byli szczęśliwi z tego powodu: obawiali się gloryfikowania państwa Izrael, którego to (gloryfikowania) oczywiście nie chcieli. Mówili: „Dobrze, wskazówka o charakterze teologicznym może być, jest konieczna, ale jeśli o tym mówicie, mówcie też na temat islamu. Tylko tak możemy zachować równowagę. Także islam jest wielkim wyzwaniem i Kościół musi także wyklarować swoją relację w stosunku do islamu. Jest to rzecz, której wtedy nie bardzo rozumieliśmy: trochę, ale nie za bardzo. Dzisiaj wiemy, jak to było konieczne.

Kiedy zaczęliśmy pracę nad islamem, zwrócono nam uwagę, że „przecież są też pozostałe religie świata, choćby cała Azja! Pomyślmy o buddyzmie, hinduizmie…”. I w ten oto sposób, zamiast początkowo zaplanowanej tylko deklaracji o dawnym Ludzie Bożym powstał tekst o dialogu międzyreligijnym, uprzedzając to, co trzydzieści lat później ukazało się w całej swej intensywności i znaczeniu. Nie mogę teraz wyjaśnić tego tematu, ale kiedy czyta się ten tekst, widać, że jest bardzo treściwy i naprawdę zredagowany przez ludzi, którzy rzeczywiście znali realia i wskazuje syntetycznie, w kilku słowach, to, co jest najistotniejsze. Jest on podstawą do dialogu z uwzględnieniem różnic, różnorodności i wiary w wyjątkowość Chrystusa, który jest jeden. A człowiek wierzący nie może myśleć, że wszystkie religie są wariacją na jeden i ten sam temat. Nie, istnieje rzeczywistość Boga żywego, który przemówił, i istnieje jeden Bóg, Bóg wcielony, a więc Słowo Boże, które jest naprawdę Słowem Boga. Istnieje doświadczenie religijne zawierające pewne ludzkie światło stworzenia i stąd więc konieczne jest i możliwe nawiązanie dialogu, a tym samym otwarcie się na drugiego i otwarcie wszystkich na Boży pokój, wszystkich Jego dzieci i całej Jego rodziny. Dlatego te dwa dokumenty, o wolności religijnej i „Nostra aetate”, związane z „Gaudium et Spes”, tworzą bardzo ważną trylogię, której znaczenie ukazało się dopiero w ciągu następnych dziesięcioleci. Nadal pracujemy nad tym, aby lepiej zrozumieć to wszystko, między całkowitą wyjątkowością Bożego Objawienia, wyjątkowością jedynego Boga wcielonego w Chrystusie, a wielością religii, przez które poszukujemy pokoju, a także sercem otwartym na światło Ducha Świętego, który oświeca i prowadzi do Chrystusa.

Chciałbym teraz dodać jeszcze trzeci punkt: istniał Sobór Ojców – prawdziwy Sobór – ale był również „sobór mediów”. Był to nieomal Sobór sam w sobie i świat pojął Sobór właśnie przez ich pośrednictwo, przez media. Czyli Soborem, jaki natychmiast przekonująco dotarł do ludzi, był ten stworzony przez media, a nie Sobór Ojców Soborowych. I podczas gdy Sobór Ojców dokonywał się w kontekście wiary, był Soborem wiary, poszukującej intellectus; zrozumienia siebie oraz znaków, jakie Bóg dawał w tamtym momencie, która starała się odpowiadać w tamtej chwili na Boże wezwanie i znaleźć w Słowie Bożym słowo na dzisiaj i na jutro, podczas gdy cały Sobór – jak powiedziałem – dokonywał się w kontekście wiary, jako fides quaerens intellectum, to Sobór dziennikarzy oczywiście nie rozgrywał się w kontekście wiary, lecz w logice współczesnych kategorii medialnych, czyli poza wiarą, przy użyciu odmiennej hermeneutyki. Była to hermeneutyka polityczna: dla mediów Sobór jawił się jako walka polityczna, walka o władzę między różnymi grupami wewnątrz Kościoła. Było oczywiste, iż media opowiedzą się za tą stroną, która jawiła się im jako odpowiadająca ich światu. Byli tacy, którzy opowiadali się za decentralizacją Kościoła, za władzą dla biskupów, a następnie – zainspirowani pojęciem „lud Boży” – za władzą dla ludu, dla osób świeckich. Istniały trzy kwestie: władza Papieża, przekazywana dalej biskupom i w końcu wszystkim, władza całego  ludu. Dla „soboru mediów” było oczywiste, że to właśnie należało zaaprobować i wesprzeć. Tak samo działo się również na polu liturgii: nie interesowała ich liturgia jako akt wiary, ale jako miejsce, gdzie czyni się rzeczy zrozumiałe, jako owoc aktywności wspólnoty, jako coś z przestrzeni świeckiej. Wiemy, iż istniała tendencja, uwarunkowana historycznie, aby mówić, że sacrum to coś pogańskiego, ewentualnie coś związanego ze Starym Testamentem. W Nowym Testamencie liczy się jedynie to, że Chrystus umarł na zewnątrz, to znaczy poza bramami, czyli w przestrzeni profanum. Z sakralnością należało skończyć, a profanum miało być obecne w kulcie. Kult nie jest już kultem, lecz aktem wspólnoty, wspólnego uczestnictwa rozumianego jako czynność. I te przekłady, banalizujące ideę Soboru, stały się trucizną w realizowaniu założeń reformy liturgicznej. Powstały one w wizji Soboru wyrwanego z kontekstu wiary. Tak samo działo się w kwestii Pisma Świętego: Pismo Święte jest książką historyczną, do której należy podchodzić jak do księgi historycznej i nic poza tym. I tak dalej. Dobrze wiemy, jak bardzo ten „sobór mediów” był właśnie dostępny dla wszystkich. Był to sobór dominujący, bardziej skuteczny, który spowodował tak wiele klęsk, problemów, nieszczęść, takich jak zamykanie seminariów, zamykanie klasztorów, banalizacja liturgii… a prawdziwy Sobór napotkał się na wiele trudności we wcielaniu go w konkretne życie. Sobór wirtualny był silniejszy aniżeli Sobór realny. Ale rzeczywista siła Soboru istniała i stopniowo, krok po kroku, coraz bardziej realizowała się, i staje się prawdziwą siłą i potem również prawdziwą reformą, prawdziwym odnowieniem Kościoła. Wydaje mi się, iż 50 lat po Soborze widzimy, jak ten wirtualny Sobór załamuje się, zatraca się, a objawia się prawdziwy Sobór, właśnie w tym Roku Wiary, rozpoczynając od tego Roku Wiary, należy uczynić wszystko, aby prawdziwy Sobór przy wsparciu Ducha Świętego realizował się i by rzeczywiście Kościół został odnowiony. Ufamy, że Pan nam pomoże. Ja, w odosobnieniu, z moją modlitwą będę zawsze blisko was. Idźmy razem naprzód wraz z Panem, z pewnością. Zwycięży Pan. Dziękuję.

Tłumaczenie: Redakcja Radia Maryja


 

Copyright © Konferencja Episkopatu Polski

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda