Abp Adrian Galbas SAC
BĄDŹMY APOSTOŁAMI JEDNOŚCI. KAZANIE ODPUSTOWE WYGŁOSZONE
W UROCZYSTOŚĆ ŚW. ANDRZEJA BOBOLI
Warszawa, Sanktuarium św. Andrzeja Boboli, 16 maja 2025 r.
Bracia i Siostry,
spotykamy się w Tygodniu modlitw o powołania kapłańskie. Kościół patrząc na Jezusa Dobrego Pasterza, zachęca nas do modlitwy za księży i o księży, aby lud Boży nigdy nie był pozbawiony przewodników, którzy stylem swojego życia i gorliwą posługą będą go prowadzić tak przez jasne wyżyny jak i przez ciemne doliny doczesności do obfitych przestrzeni życia wiecznego.
I dzisiaj wspominamy, a w tym sanktuarium uroczyście czcimy, jako jego Patrona – Pasterza Dobrego, św. Andrzeja Bobolę. W Liturgii Godzin wychwalamy go mówiąc, że:
„On, jak dobry pasterz karmi
Prawdą słów owczarnię Pana
I zbłąkanym ukazuje
Jasną drogę Ewangelii”.
Św. Andrzej, jeden z głównych patronów Polski, którego życiorys znacie pewnie dobrze i chyba nie ma potrzeby go przypominać, podobnie jak dramatycznych losów jego relikwii, które ostatecznie spoczęły tu, w tym warszawskim kościele, jest jednym z tych, którzy – jak słyszeliśmy przed chwilą w Apokalipsie – „zwyciężyli dzięki krwi Baranka i dzięki słowu swojego świadectwa i nie umiłowali życia swego aż do śmierci” (Ap 12,11). Jest jednym z tych, z powodu których radują się niebiosa oraz ich mieszkańcy (por. Ap 12,12a).
Bracia i Siostry,
parafianie tej pięknej parafii, miłośnicy tego sanktuarium i odpustowi goście: nie przyszliśmy dzisiaj tutaj jak do jakiegoś muzeum, żeby tylko powspominać dawne historie i powzruszać się siłą naszych przodków. Przyszliśmy tu, aby nabrać siły do naszego chrześcijańskiego życia, dla którego życie i męczeństwo św. Andrzeja ma być wzorem i pomocnym światłem.
Św. Jan Paweł II powiedział, że postać Andrzeja Boboli „pozostaje bardzo wymowna. Bóg pozwolił mu stać się znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także i spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć”.
Tak św. Andrzej, ten „Duszochwat”, czyli chwytający dusze, jak go nazywali jemu współcześni, wzywa nas do jedności: do budowania i do trwania w jedności, aby wszyscy stanowili jedno, jak prosił o to sam Chrystus Pan w czasie Ostatniej Wieczerzy, co przypomniała nam dzisiejsza Ewangelia (por. J 17,20-26). A chodzi tu o podwójną jedność: człowieka z Bogiem i człowieka z człowiekiem.
Najpierw jedność człowieka z Bogiem. Jej zerwanie, tak dzisiaj powszechne, ma różne formy. Przede wszystkim jest nim uporczywy grzech, na którego istnienie się zgadzam, grzech, z którym nie podejmuję walki, grzech zaakceptowany, albo nawet – a jest to dużo gorsze – grzech polubiony! Zawsze pamiętajmy, że czym innym jest popełnić grzech, a czym innym jest polubić grzech. Czym innym jest przewrócić się i upaść, a czym innym jest przewrócić się i leżeć. Ta druga sytuacja jest niebezpieczna i prowadzi do odrzucenia Chrystusa.
Wciąż aktualne jest nauczanie papieża Leona Wielkiego, które z pewnością będzie nam przypominał nowy papież Leon, za dar którego serdecznie Bogu dziękujemy. W jednym z najbardziej znanych swoich kazań Leon Wielki mówił: „Poznaj swoją godność, chrześcijaninie! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, porzuć więc wyrodne obyczaje dawnego upodlenia i już do nich nie powracaj. Pomnij, jakiej to Głowy i jakiego Ciała jesteś członkiem. Pamiętaj, że zostałeś wydarty mocom ciemności i przeniesiony do światła i królestwa Bożego. Przez chrzest stałeś się przybytkiem Ducha Świętego, nie wypędzaj Go więc z twego serca przez niegodne życie, nie oddawaj się ponownie w niewolę szatana, bo twoją ceną jest Krew Chrystusa”.
Zerwanie jedności z Bogiem to też nie całkowite przylgnięcie do Jego nauki przekazywanej przez Kościół. Traktowanie doktryny Kościoła jakby to była loteria, z której mogę wybierać te prawdy, które mi pasują i które akceptuję, a odrzucać te które są dla mnie zbyt trudne i nie do zaakceptowania.
Zrywanie jedności to także religijna obojętność. Dużo gorsza niż ateizm. Różnica jest zasadnicza. Człowiek wierzący mówi bowiem: „nie wiem czy Bóg istnieje, ale wierzę, że tak”! Człowiek niewierzący – ateista mówi: „nie wiem czy Bóg istnieje, ale myślę, że nie! A ktoś obojętny mówi: „nie wiem, czy Bóg istnieje i nic mnie to nie obchodzi”! I to jest postawa najbardziej niebezpieczna, smutna i zamykająca.
Zerwanie jedności z Bogiem trwa! Szczególnie w Europie. „Choć pokażę ci coś smutnego” – powiedział mi mój współbrat, gdy odwiedziłem go jakiś czas temu w Szkocji. Weszliśmy do pięknego gotyckiego kościoła w jednym ze szkockich miast. Znajdował się tam dobrze prosperujący pub. Na chórze było miejsce dla kapeli, która grała dobrą muzykę, w powietrzu unosił się zapach papierosów, a barmani, stojący w dawnym prezbiterium, obficie nalewali świeże piwo, w kolorze bursztynu. Miał rację Soren Kierkegard, mówiąc, że jeśli mieszkańców Europy porównalibyśmy do pasażerów wielkiego statku, to za jego sterem coraz częściej stoi nie oficer, ale kucharz, a pasażerowie coraz rzadkiej zadają sobie pytanie: dokąd płyniemy, a coraz częściej: co będziemy jedli?
I w takim świecie, mamy być apostołami jedności z Bogiem, przede wszystkim przez to, że sami będziemy trwali w tej jedności, otwierając się na łaskę obecną w sakramentach i Słowie Bożym, przyjmując całą naukę Chrystusa oraz dbając o swoje dobrze ukształtowane sumienie.
Szczególnie zwracam uwagę na stałą troskę o własne sumienie. ”Polska potrzebuje ludzi sumienia”, wołał św. Jan Paweł II w Skoczowie tuż przed wyborami prezydenckimi trzydzieści lat temu. To jest aktualne także przed wyborami prezydenckimi za dwa dni. Idźmy na te wybory i wybierzmy osobę o dojrzałym, dobrze ukształtowanym sumieniu.
Polska, ale też Kościół w Polsce i na świecie, nasze wspólnoty, nasze rodziny, nasz współczesny świat, wszyscy potrzebują ludzi sumienia, którzy w jego wnętrzu rozpoznają prawdę o sobie, prawdę, która – zgodnie ze słowami Chrystusa – jest wyzwalająca (por. J 8,32).
Jak powie Sobór Watykański II sumienie jest: „najtajniejszym ośrodkiem i sanktuarium człowieka, gdzie przebywa on sam z Bogiem, którego głos w jego wnętrzu rozbrzmiewa” (KDK 16), a św. kard. Newman dopowie, że: „sumienie jest pierwszym ze wszystkich namiestników Chrystusa”.
Dobrze uformowane sumienie będzie czasem naszym oskarżycielem, jak Natan wobec Dawida (por. 2 Sm 12,1-8). Stanie się tak zawsze wtedy, gdy będziemy żyć niezgodnie z duchem Ewangelii, dopuszczając się zła, lub zaniedbując konkretne czynienie dobra. Czasem zaś sumienie będzie naszym obrońcą, kiedy to my będziemy fałszywie oskarżani przez innych o przestępstwa, których nie dokonaliśmy, o grzechy, których nie popełniliśmy. Wtedy sumienie ubierze się w zieloną togę adwokata i stanie w naszej obronie, a my będziemy mogli szczerze powtarzać za świętym Pawłem: „chlubą bowiem jest dla nas świadectwo naszego sumienia, bo w prostocie serca i szczerości wobec Boga, a nie według mądrości doczesnej, lecz według łaski Bożej postępowaliśmy na świecie, szczególnie względem was”(2 Kor 1,12) i będziemy mogli powtórzyć za świętym Augustynem: „świadectwo naszego sumienia to jest nasza chluba. Są ludzie nierozważni, wyrokujący, oszczercy, donosiciele, buntownicy, gotowi zarzucić nawet to, czego nie podejrzewają. Cóż pozostaje przeciwko nim? Świadectwo naszego sumienia”.
I dlatego, aby sumienie mogło działać w ten sposób, musi być dobrze formowane. Do tego wewnętrznego sanktuarium trzeba ciągle zaglądać. Jeśli nie, wówczas ucichnie. Istnieje pewien straszny rodzaj milczenia sumienia, który nie ma nic wspólnego ze spokojem sumienia. To sumienie zdeprawowane, uśmiercone. Natan zabity!
Ale zanim do tego dojdzie następuje powolny proces rozklajstrowywania sumienia. W Apokalipsie jednym ze znaków końca świata jest szarańcza, która wychodzi z dymu. „I od dymu studni, czytamy tam, zaćmiło się słońce i powietrze. I z dymu wyszła szarańcza na ziemię” (Ap 9,2-3). Ten dym sprawia, że szarańczy nie widać.
Bracia i Siostry,
wokół nas, w naszej kulturze, w zbiorowej mentalności tego czasu jest dużo takiego dymu, w którym nie widzimy moralnie ostro, nie dostrzegamy szczegółów. Zabójca dziecka nienarodzonego, który nie pomyśli o sobie że jest zabójcą, ktoś, kopiujący nielegalne oprogramowanie, unikający płacenia podatków, który nie powie o sobie, że jest złodziejem, kłamczuch, który nie nazwie się kłamczuchem. I wielka skala tych zjawisk, która sprawia, że następne pokolenia w ogóle nie zauważą problemu. To jest właśnie ów dym, niewidzialnie zatruwający sumienia, zwłaszcza ludzi młodych.
I dlatego takie ważne jest, by – jak mówił papież Benedykt XVI: „słowa, życie, światło Chrystusa dostawały się do naszego sumienia i je oświecały, by sumienie pojęło co jest prawdziwe, dobre, a co złe; by doznawało oświecenia i oczyszczenia. Śmieci zalegają nie tylko na niejednej ulicy na świecie. Również w naszych sumieniach i w naszych duszach. Tylko światło Pana, Jego siła i Jego miłość oczyszczają nas i prowadzą właściwą drogą”.
Bracia i Siostry,
tyle od tego zależy. Dużo dzisiaj mówimy o nowej ewangelizacji. Szukamy na nią sposobów, wymyślamy metody. Pytamy: jak dojść z Ewangelią do środowisk coraz bardziej i coraz liczniej odległych od Kościoła. Zwoływane są nowe konferencje, wydawane kolejne dokumenty, opracowywane mega programy. Pewnie to wszystko jest jakoś ważne, ale jednocześnie jest bardzo niewystarczające. Ludzie zdegenerowani wewnętrznie, zniewoleni, ludzie o nieprawych sumieniach, żadnej ewangelizacji nie zrobią, choćby nie wiem jak dobre mieli programy, jak nowoczesne środki i jakimi dysponowali pieniędzmi. To wszystko będzie tylko żałośnie pusty przerób, który skończy się frustracją, zgorzknieniem i da argumenty przeciwnikom Kościoła. Jeśli nie damy się prowadzić Temu, który jest Światłością sumień, cała nasza działalność ewangelizacyjna pójdzie w piach. Jeśli nie będziemy świadkami Królestwa Bożego, nikogo do tego Królestwa nie przyprowadzimy. Ludzie o starych sumieniach, nowej ewangelizacji nie zrobią. Ale jeśli sumienie będzie nowe, nieustannie odnawiane przez stałą współpracę z łaską Bożą, wówczas wszystko się uda!
Oprócz budowania i trwania w jedności z Bogiem, ważna jest także jedność między nami. Oj jak bardzo aktualne są słowa św. Pawła, które dzisiaj usłyszeliśmy w drugim czytaniu (por.1 Kor 1,10-18), gdy jeden przez drugiego krzyczy: ja jestem Pawła, a ja Apollosa, ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. To ciągłe ja, ja i ja. Ja jestem tego, a ty tamtego, ale to ja mam rację, to my mamy rację, nie ty, nie wy! Liczy się partia, a nie patria. Liczy się to, co częściowe przed tym co wspólne; dobro grupy przed dobrem całości. Z tego zawsze będą konflikty, nieporozumienia, a w końcu wojny.
„Zdobywaj ludzi sercem, nie pięścią”, mawiał inny wielki męczennik Warszawy i całej Polski, bł. ks. Jerzy Popiełuszko. A jednak tak często wolimy pięść.
Na drzwiach innego niż ten, warszawskiego kościoła prowadzonego też przez Ojców Jezuitów, gdzie czczony jest obraz Matki Bożej Łaskawej znajduje się piękna i wymowna rzeźba Igora Mitoraja, wybitnego polskiego rzeźbiarza, „polskiego Michała Anioła”, jak o nim mówiono. Pewnie znamy ją wszyscy. Przedstawia scenę Zwiastowania z udziałem Maryi i dwóch aniołów. Wszyscy są tam okaleczeni. Bez rąk, z jednym anielskim skrzydłem. To aluzja do okaleczonej przez wojnę warszawskiej Starówki, która – jak postaci na tej scenie – zachowała jednak piękno i życie.
My, w dzisiejszej Polsce, sami się nawzajem okaleczamy. Odcinamy to, co w nas jest dobrego. Na skutek tego nie mamy już dwóch skrzydeł, więc nie możemy się wznieść. Nie mamy ramion i rąk, więc nie możemy się objąć, przytulić, zawiązać wspólnoty. Nie możemy się nawet przywitać. I nie ma w nas tego piękna, co w Maryi i anielskich postaciach na rzeźbie Mitoraja.
U źródeł tego wszystkiego leży oczywiście owa nieśmiertelna pycha, objawiająca się w chęci dominowania, posiadania władzy nad innymi, nie tylko władzy politycznej. Pycha, która tak bardzo nadęła policzki, że zakryła oczy i nie pozwala zobaczyć drugiego. Pycha, która „choć z nieba spycha”, przeżywa dzisiaj swoje złote dni.
„Upominam was bracia, w imię naszego Pana Jezusa Chrystusa, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów, powiedział nam, dzisiaj Apostoł Narodów, byście byli jednego ducha i jednej myśli” (1 Kor 1,10).
Jak zdobyć taką jedność? Jak ją budować? Złota zasada zawiera się w krótkim zdaniu św. Pawła z Listu do Rzymian: „o ile to od was zależy, starajcie się żyć ze wszystkim w zgodzie” (Rz 12,18). O ile to zależy od nas. Nie zależy wszystko. Część, czasem bardzo znaczna, zależy od drugiej strony. Ale to, co od nas – niech idzie ku zgodzie. Jak coś z drugimi popsujemy, jak kogoś zawiedziemy, jak się okażemy nie tacy śliczni i nie tak dobrzy, jak o nas myślano, albo na jakich sami się kreowaliśmy – próbujmy to jak najszybciej naprawić i wyciągnąć mądre wnioski na przyszłość, żeby nie wpadać wciąż do tej samej dziury, nie robić w kółko tych samych głupstw i bez przerwy nie popełniać identycznych błędów. Bo to byłoby smutne.
Tu jest także miejsce na dialog: rodzinny, wspólnotowy, społeczny. Dialog to tyle, co spotkanie dwóch słów: mojego i twojego, inaczej niż monolog, w którym jest miejsce tylko na jedno słowo – oczywiście to moje! W dialogu mówię, ale też słucham. Daję, ale i przyjmuję. W monologu tylko mówię albo krzyczę. Dialog pozwala mi dowiedzieć się czegoś, czego jeszcze nie wiem, monolog jest tylko powtarzaniem tego, co już wiem. Dialog jest więc wartościowszy dla każdej strony. Na dialog zdobywają się jednak tylko ludzie pokorni i mądrzy. Pyszni i głupi monologizują bez końca. Dialog zaczyna też zawsze pokorniejszy i mądrzejszy. Pyszny i głupi czeka aż do niego przyjdą. Przyjdą jedynie po to, by go posłuchać. I to jest tragedia naszych czasów.
Obyśmy byli animatorami dialogu. Obyśmy łaskę do niego czerpali stąd. Z ołtarza. Z Eucharystii. Tu uobecnia się Ostatnia Wieczerza podczas której Chrystus modlił się o jedność, ale podczas której także umył Apostołom nogi. To jest jedno wydarzenie; jeden styl Chrystusa: modlitwa i gest; słowo i czyn. Tu spożywamy jeden chleb, co złączył wiele ziaren, i pijemy z jednego kielicha, co łączy kropel wiele. Tu ukazujemy jeden Kościół, choć rozproszony po całej ziemi. Im bardziej, im częściej i im lepiej tu będziemy się modlić, tym bardziej będziemy zdolni do pokornych gestów jedności wobec bliźnich, a tym samym bardziej będziemy podobni do św. Andrzeja Boboli.
„Bo ileż poniósł on trudów – modlimy się w Liturgii Godzin
By do Jednego Pasterza
Zwiedzionych przywieźć na powrót
I w jednej wierze zachować
Andrzeju, Boży rycerzu
Gdy dziś sławimy hymnami
Pamiątkę Twego zwycięstwa
Oręduj w niebie za nami”.
Amen
Za: www.archwwa.pl
