Rostworowski Jan SJ, Żywy płomień miłości

Redakcja
 

O. Jan Rostworowski SJ

ŻYWY PŁOMIEŃ MIŁOŚCI. RZECZ O MAKSYMILIANIE KOLBEM

Warszawa, 1963 r.

 

Zaledwie 22 lata upłynęły od bohaterskiej śmierci Ojca Maksymiliana Kolbego, a imię jego rozbrzmiewa już po całym katolickim świecie. Liczne żywoty opowiadają w różnych językach jego dzieje; po wielu pismach starego i nowego świata ukazują się jego podobizny; kroki wstępne do wyniesienia go na ołtarze zdają się wróżyć przebieg sprawy nie tylko pomyślny ale wyjątkowo chlubny.

Bo też w rzeczy samej, kiedy dzisiaj, z pewnej odległości przebiega się myślą to, czego ten Sługa Boży, w tak bardzo krótkim czasie zdołał dokonać, nie można się oprzeć głębokiemu zdumieniu.

W r. 1910 młodziutki chłopiec z ubogiej, ciężko pracującej rodziny, wstępuje do zakonu Franciszkanów we Lwowie; wyższe studia, uwieńczone podwójnym doktoratem, kończy w r. 1919 w Rzymie, zawiązując przez ten czas olbrzymie dzieło „Rycerstwa Niepokalanej”, które liczy dzisiaj po całym świecie z górą dwa miliony członków; po powrocie do kraju i dwuletniej profesurze teologii, rzuca się z niepojętym zapałem na wydawniczą i organizacyjną pracę.

W r.1922 zaczyna wychodzić „Rycerz Niepokalanej”, który w r. 1939 dojdzie już do miliona abonentów; w roku 1927 dźwiga się nagle to prześliczne „miasto Maryi”, jakim jest Niepokalanów koło Teresina, wnet zapełniony po brzegi setkami zakonnych Braci. W r.1930 przerzuca się O. Kolbe do Japonii, gdzie w ciągu miesiąca zaczyna wydawać po japońsku „Rycerza Niepokalanej”, który zdobędzie sobie niebawem 60.000 abonentów i równocześnie buduje pod Nagasaki nowy japoński Niepokalanów, otwarty już w r. 1931. Z tego dalekiego Wschodu puszcza się do Indii, by tam szukać nowych terenów pracy i trzy razy w zakonnych sprawach powraca do Polski, aż w r. 1936, wyznaczony na gwardiana Niepokalanowa, rozpoczyna tam, rzecz można, gorączkową działalność. Pisma zaczynają wychodzić po pismach, między nimi „Mały Dziennik”, który wnet dojdzie do 200.000 odbiorców; ubogie baraki niepokalanowskie zapełniają się najlepszymi, najszybszymi maszynami wydawniczymi; przygotowuje się już teren na gromadkę samolotów, mających ułatwić rozrzucenie po całym świecie tych stosów drukowanego papieru, które codziennie narastają u wylotu rotacyjnych maszyn.

Aż potem przychodzi wojna 1939 roku, jedno i drugie uwięzienie, ruina całego ogromnego dzieła, a na koniec zgon niezmordowanego pracownika i zdobywcy, umorzonego w Oświęcimiu śmiercią głodową, dobrowolnie podjętą dla ocalenia skazanego na podobną torturę ojca rodziny.

Spoglądając na to życie tak niesłychanie pełne a zamknięte w ciasnej przestrzeni lat czterdziestu siedmiu, odzywa się w sercu pytanie, jakie to siły działać mogły w tym człowieku, który zawsze stawiał czoło nie tylko temu, co trudne, ale co mogło uchodzić za niemożliwe.

Czy tam były ogromne, nie spotykane w świecie zdolności?

Był umysł otwarty, ale bynajmniej nie genialny. Był sąd zdrowy, ale taki, jaki spotyka się nieraz wśród podobnych mu ludzi.

Czy były rozległe stosunki, torujące mu drogę do wielkich zamierzeń?

Prócz tych, które mu zjednał urok jego własnej świątobliwości, nie miał i nie mógł mieć żadnych stosunków syn ubogiej rodziny ze Zduńskiej Woli.

Czy było przynajmniej żelazne zdrowie, sposobne do podjęcia i niezmiernych trudów i długich bardzo podróży?

Od dziecka był O. Kolbe raczej wątły. Na studiach przechodził ciężkie krwotoki. Przy pracy, bądź to nieraz zapadał, bądź ostatkami sił dokonywał tego, co przedsięwziął.

Czy więc rzucał się na swoje ogromne dzieła, ufając w pomoc wiernych i oddanych przyjaciół?

Byli i przyjaciele dobrzy, zacni, wielkim planom jego dostępni, ale była ich garstka tylko. Przeważnie przedzierał się O. Kolbe przez cały gąszcz trudności od ludzi, także najbliższych, od stosunków, od warunków terenu, na obcym zwłaszcza, dalekim Wschodzie.

Po odpowiedź więc na pytanie, gdzie szukać rozwiązania zagadki życia i działalności tego szczególnego człowieka, który dziś po całym świecie roznosi sławę swej polskiej ojczyzny, trzeba zwrócić się do innego rodzaju sił i do innej sfery rzeczywistości.

Św. Paweł pisał niegdyś, że „Wszystko można w tym, który go umacnia” i dlatego w przekonaniu, że miłość Chrystusowa nad wszystko jest silniejsza, nie znał granic dla swego apostolskiego zapału.

Pobożny autor „Naśladowania Chrystusa” nie waha się twierdzić, że „szlachetna miłość Jezusa przynagla do wielkich czynów i pobudza do pragnienia dzieł coraz to doskonalszych, ona nie czuje ciężaru, na trudy nie zważa, na więcej się porywa niż może, z niepodobieństwem się nie liczy, bo sądzi, że wszystko potrafi i że wszystko jej wolno”. Św. Jan od Krzyża streścił to samo w ostatnim tomie swojej trylogii, któremu dał tytuł: „Żywy płomień miłości”.

Te słowa wielkiego mistyka zawierają w sobie sekret, nie głównej, ale jedynej sprężyny, która w ruch wprawiała wszystkie bez wyjątku siły i duszy, i ciała Ojca Maksymiliana Kolbego. On kochał Niepokalaną Królowę nieba, a kochał Ją z taką siłą, z tak bezwzględnym oddaniem, z taką gotowością na wszystko, co Ona zechce, że w najpełniejszym znaczeniu „mierzył siły na zamiary, nie zamiary według sił”. Gdzie widział cześć Pani swojej, o niczym nie wątpił i nie liczył się z żadną ofiarą. On przekonany był jak św. Ludwik Grignon de Montfort, że wchodzi Kościół w nową erę, która chwałę Maryi i moc Jej pośrednictwa przez Syna do Ojca, postawi w nowym, nieznanym dotąd świetle.

Tym tylko, że on literalnie żył i oddychał miłością Niepokalanej, tłumaczy się wszystko, co zrobił i co jeszcze zrobić pragnął. Z małego ziarnka gorczycznego założył potężny związek M.I. „Militia Immaculatae” tzn. Rycerstwo Niepokalanej, jedynie w tym celu, żeby podbić pod Jej władanie cały świat, w tej samej myśli stworzy jakby nową gałąź starego Franciszkańskiego zakonu i pragnął w takich domach jak Niepokalanów, rozszerzyć ją po całym świecie, by ci nowi słudzy Maryi twardym umartwieniem i niezmordowaną pracą, przykładem i czynem szerzyli miłość swojej Królowej. Do tego samego dążył przez pisma, które z jakąś fantastyczną siłą atrakcji zdobywały sobie wszędzie, nawet wśród shintoistów japońskich, dziesiątki tysięcy odbiorców. Dla tych wielkich idei swoich, które wszystkie krążyły koło Niepokalanej, wychował swoich uczniów, mówił do nich płomienne nauki, pisał i niezliczone listy i przeróżne wskazówki duchowne i śliczne, również pełne miłości, jak apologetycznego zacięcia, artykuły do swoich „Rycerzy Niepokalanej” w Polsce i w Japonii.

A co przy tym osobliwie uderza, to niesłychana wierność w zachowaniu zakonnej reguły i wymagań osobistej doskonałości. W tym życiu przepełnionym pracą, w ciągłych podróżach i w niewygodach zakładających się domów, wśród turkotu maszyn, które nigdy nie obracały mu się tak szybko jak było by pragnęło jego serce, wśród niepowodzeń, które nieraz groziły zawaleniem się całej budowy, przy zupełnej niepewności materialnych podstaw tak był spokojny, tak skupiony, tak zależny od swoich zakonnych czy kościelnych zwierzchników, tak uważny, by nawet w drobnej rzeczy od reguły nie odstąpić, że nie można by żyć bardziej po zakonnemu w głębokiej ciszy kontemplatywnego klasztoru.

Choć wiedzą dobrze autorzy jego żywotu, że dzieciom Kościoła nie wolno wyprzedzać sądu najwyższego Nauczyciela wiary, czuć raz po raz, że mało brakuje, a wymknąłby im się spod pióra okrzyk: Co za wielki Święty! W przepięknym kanadyjskim piśmie „Marie”, które cały jeden numer poświęciło samemu Ojcu Kolbemu, nie waha się powiedzieć Roger Brien, członek Akademii kanadyjsko-francuskiej, że żywot założyciela Niepokalanowa będzie stanowić jedną z najchlubniejszych kart odwiecznej „legenda aurea”, tj. historii Świętych Katolickiego Kościoła.

Ojciec Kolbe odszedł po nagrodę pracowitego życia, ale w duszy swoich najbliższych posiał ziarno, w które włożył cząstkę samego siebie. I ziarno to nie tylko żyje, ale żyć będzie. Istotą zaś czy treścią tego ziarna jest miłość Niepokalanej, nie jakakolwiek, lecz tak całkowita, tak ofiarna, żeby nie mogła nie być zwycięską.

Jeden z wybitnych „rycerzy” przez Ojca Kolbego zaszeregowanych, naczelny redaktor czasopisma „Italia Cattolica”, dr Piotr Chiminelli napisał najpierw śliczny żywot wielkiego Sługi Maryi, a potem rzucił płomienny apel, pod wymownym tytułem: „Alere flammam!” Istotnie o to w tej chwili chodzi. Nie można pozwolić, by tak wspaniałe dzieło, jakie na chwałę Maryi – a możemy dodać: na chlubę naszej Ojczyzny – O. Kolbe założył, miało tak gasnąć jak lampa, w której paliwa zabrakło. Trzeba płomień podniecać. I życie twórcy „Rycerstwa Niepokalanej” i inne jego pisma powinny wychodzić w tysiącach i setkach tysięcy egzemplarzy. Nie można wątpić, bo mamy na to w wielu krajach liczne przykłady, że te karty żarem miłości tryskające, potrafią „żywy płomień miłości” w niejedno serce przerzucić i do wielkich rzeczy je zapalić.

O. Kolbemu, jako dziesięcioletniemu chłopcu, dała Matka Najświętsza do wyboru dwie korony: białą niewinności i czerwoną męczeństwa. On wyciągnął wówczas ręce po obie i obie rzeczywiście wysłużył cnotami swego życia oraz bohaterską, dobrowolnie podjętą śmiercią.

Do nas należy tak jego dzieła nadal prowadzić, tak jego myśli rozwijać, a nade wszystko ogień miłości do Niepokalanej tak rozniecać, żeby i trzecia, złota korona na głowie jego spoczęła, korona przeznaczona tym sługom Maryi, którzy poświęciwszy całe życie Jej chwale, potrafili miłością do niej zapalić nie tylko pojedyncze dusze, ale potężne zrzeszenia, sięgające zbawiennym wpływem na cały świat.

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda