Home DokumentyReferaty, Konferencje, ArtykułyProblematyka powołaniowa Venzan Piersandro SJ, Przygotowanie skutecznego orędzia powołaniowego

Venzan Piersandro SJ, Przygotowanie skutecznego orędzia powołaniowego

Redakcja
 
O. Piersandro Venzan SJ

PRZYGOTOWANIE SKUTECZNEGO ORĘDZIA POWOŁANIOWEGO

Biuletyn Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce, 35/1997, s. 83-90

 

Gdy analizuje się wyniki badań (Iard, Ispes, Ups, i in.), jakie przeprowadzono w ciągu ostatniego dwudziestolecia, zauważa się wyraźnie niepokojący „trend pokoleniowy”, który w niepowstrzymany sposób degraduje w naszym ludzie wiarę wyznawaną, celebrowaną, przeżywaną obecną w modlitwie, w tym kontekście wydaje się niezaprzeczalna diagnoza twierdząca, że pod wpływem wciąż aktualnej i miażdżącej akcji superideologii konsumistyczno-hedonistycznej, będziemy dosłownie „wleczeni” przez tę nieszczęsną kwadrygę, którą można krótko opisać jako: słaba myśl, niskie wartości, niski stopień przynależności, religijność niejasna lub synkretyczną a cele tej wędrówki będą zdecydowanie nihilistyczne. Nie jest łatwo przeciwstawić się temu dryfowaniu – wystarczy zauważyć impas klasycznych instytucji wychowawczych takich jak rodziną, szkołą, Kościół (podczas gdy Państwo ukrywa się lub przygląda bezczynnie). Jest też prawdą niezaprzeczalną że każda propozycja powołaniowa trafia na kolce i niepokonalne zarośla, i z trudem zakorzenia się w spalonej ziemi końca tysiąclecia. Podkreślmy, że chodzi o „każdą” propozycję powołaniową ponieważ rozprzestrzeniający się konsumizm i hedonizm nie promuje „osób” odpowiedzialnych czyli (etymologicznie) „posiadających zdolność odpowiedzi” – tak na różne prowokacje[1](etymologicznie) ludzkie, jak i na powołanie boże – lecz nieodpowiedzialnych i wpływowych „konsumentów”, kształtowanych bardziej przez „mieć” (rzeczy) niż przez być (zdolni do płynięcia pod prąd).

Krótko mówiąc, orędzie powołaniowe – czyli propozycja życia jako poważnego zaangażowania się, albo jako entuzjazmującej przygody ludzko-boskiej (tak w małżeństwie jak i w życiu kapłańskim i zakonnym) – trafia dziś na mielizny tak zwanej now generation czyli młodzieży, która (poza godnymi pochwały wyjątkami) żyje teraźniejszością pozbawioną przeszłości i przyszłości, a w każdym razie nie znającą transcendencji; to pokolenie odczytuje na nowo carpe diem Horacego (emblematyczna jest tu banalizacja seksu pozbawionego już wszelkich tajemnic). Pokolenie lat dziewięćdziesiątych – kontynuując wspomniany negatywny „trend pokoleniowy” – „jest pokoleniem bez wielkich aspiracji i bez wysokich ideałów; jest to młodzież pragmatyczna, zainteresowana bardziej jak wygodnym życiem w chwili obecnej, niż planowaniem lepszej przyszłości” (Civita Cattolica, 1993, III, 297). W sumie więc, z jednej strony mamy poczucie, że wie się wszystko, co jest potrzebne do życia – jest to tak zwana i często źle rozumiana „jakość życia”, którą gdy przeanalizuje się ją dobrze, daje w rezultacie człowieka „bez wartości” jakiego ukazuje Musi – z drugiej strony daje o sobie znać wrażenie, że nie można poznać ani tajemnicy swego ja, ani tym bardziej żadnej Tajemnicy transcendentnej. A życie bez tajemnicy jest skazane na stopniowe zamieranie, ponieważ gdy najbardziej podstawowe pytania – „dlaczego jest byt zamiast nicości?” i „co zrobić z wolnością?” – pozostają bez odpowiedzi, wtedy życiowe napięcia, jakie się pod mmi ukrywają niszczeją pod wpływem frustracji i zamiast zapału, który te pytania powinny zrodzić, wkracza obojętne odrętwienie, blokujące „decyzję, która powinna przyczynić się do podjęcia właściwego kierunku wędrówki, a sparaliżowana wola stara się oddalić wybory, pozwalając by osoba zatonęła w teraźniejszości, nie posiadając zdolności do przyjęcia przeszłości (także kulturowej) i do właściwego ukierunkowania się ku przyszłości, z jakimś projektem i oczekiwaniem”[2].

„Niestali” i „stabilni”: pierwsze rozróżnienie

Konsekwencje opisanego wyżej zjawiska są dobrze znane tak psychosocjologom humanistycznym, czyli znawcom głębi (indywidualnej i społecznej) jak i teologom i mistrzom życia duchowego. Wiedzą oni dobrze jak bardzo utrata tajemnicy albo „zatonięcie w przedostatnim” wystawiają na ryzyko łączność między „ekstremami” życia, które samo znajduje dynamiczną mediację między swą nędzą i godnością, między sferą publiczną i prywatną, między wymiarem cielesnym i duchowym, między ideałem transcendentnym i przypadkową słabą i bezbronną rzeczywistością między realizmem i utopią itd.. W ten sposób jednostka i wspólnota mogą zstąpić do piekieł rzeczywistości, a jednocześnie zmierzać do tego co je przerasta. Kiedy to nie ma miejsca, następne pokolenie – pogarszając jeszcze wspomniany „trend pokoleniowy” – rozbija się w projektach ograniczonych do ad tempus, w których może „wypożyczyć się” nieco, ale nie daruje się „na zawsze”. W sumie mamy przed sobą pokolenie które, poza godnymi pochwały wyjątkami – np. 35.000 młodzieży, która w ostatnich latach odmówiła służby wojskowej wybierając służbę cywilną (400 wybrało poświęcenie się Bogu w życiu kapłańskim i zakonnym) – nie oddaje się nigdy definitywnie żadnej osobie ani żadnemu ideałowi, nie zauważając, że w ten sposób zostaje „wiecznie dojrzewającym”.

Jak słusznie napisał N Ginzburg (Mai devi domandarmi, Einaudi, Torino 1991, 109n.), czar młodości polega na tym, że jest to okres, „w którym budzimy się do przyjemności dorosłego życia, ale w którym trudy dorosłych są nam jeszcze oszczędzone. A nawet winy są nam wybaczane”. Problem polega na tym, że „świat dzisiejszy ukazuje się nam jako królestwo, w którym mężczyźni i kobiety przebierają się za dorosłych, bez względu na swój wiek (…) przedstawiając się jako byt niejasny, przebogaty a jednocześnie bardzo ubogi, (…) i dzielić wiele losów”. Jest to realistyczny obraz tych wiecznie dojrzewających, którzy wypełniają nasze społeczeństwo: ludzie, którzy bez względu na wiek, nie zrealizowali się jeszcze i nie potrafili odpowiedzieć na Boże wezwanie. Mężczyźni i kobiety, którzy nie stali się jeszcze sobą, żyjąc już może w małżeństwie, albo poświęciwszy się Bogu, i którzy – należy to dobrze zauważyć – tworzą (lub pogarszają) wspomniany negatywny „trend pokoleniowy”. Są to tak zwani „niestali” – w porównaniu, z którymi „stabilni” są w mniejszości – i orędzie powołaniowe nie może nie doceniać wynikających stąd wniosków. Scharakteryzujmy pokrótce obie grupy.

„Niestali”[3] poruszają się w grupie; myślą kolektywnie (komasując „my” personalizmu wspólnotowego w bezosobowych zmianach klanu i humorów), używają żargonu zamiast słów; rozpoczynają, a me kończą (wynajdując tysiące powodów, by się usprawiedliwić); znoszą dzień po dniu „zabijając czas”, o ile nie zdadzą sobie sprawy, że może być inaczej (a i to późno i bez skutku); żyją w tępej ospałości, budząc się gdy tego chcą inni (klan albo mass media), będąc tylko satelitami i szeregowcami (a nie odpowiedzialnymi osobami); poszukując więc nieustannie potwierdzenia siebie w innych, żyjąc naśladownictwem i w ciągłym wzburzeniu, ponieważ w gruncie rzeczy nie znają się i nie mogą się zaakceptować/darować.

„Stali” natomiast szybują wysoko: zrozumieli że są „orłami”; umieją pozostać także na uboczu, sami, zachowując dystans nie tylko wobec tłumu (anonimowego), wobec klanu i mass mediów (alienujących), ale także wobec rodziców i „innych ważnych” (ponieważ chcą tworzyć się dialektycznie a nie „seryjnie”); akceptują napięcie czasów pośrednich między jednym stanem życia a drugim, między jednym przejściem (także kulturowym) a drugim; odrzucając mity wyrażone tak w „wszystko i zaraz”, jak i w „wszystko albo nic”. W fazie propedeutyczno- powołaniowej jest ważne zauważyć osoby tego typu, w przeciwnym razie grozi zawalenie się domu wybudowanego na niepewnym terenie. Dlatego promotor powołaniowy będzie musiał przede wszystkim zebrać powyższe dane wstępne albo fakty, a następnie rozwinąć je zwracając szczególną uwagę na te elementy, które bardziej wpływają na młodzież tego poziomu: „uważne spojrzenie” i „odpowiedni język”, które pomogłyby im w poszukiwaniach ich „najprawdziwszej tożsamości”, czyniąc ich zdolnymi – mimo wszystkich oporów środowiska – do „wielkich snów” (porywy serca a nie wygórowana ambicja) i do odwagi w ich realizacji. Spójrzmy na poszczególne elementy, pamiętając też o relacji między nimi, mając na uwadze też istotną „dodatkową wartość”, jaką stanowi współbrzmienie powołaniowe (gdzie cantus firmus jest bez wątpienia międzyosobowy – między młodym człowiekiem a dyrygentem – lecz „kontrapunkty” mają charakter tak psychosocjokulturalny jak i duchowy i są dość nieprzewidywalne).

Analiza poszczególnych elementów

Uważne spojrzenie oznacza podejście do osób z sercem uważnym, zdolnym do zauważenia tego, co Duch Święty czyni w każdej z nich. Chodzi o wyczucie czegoś w drugiej osobie i o zwerbalizowanie jej tego, o zaproponowanie jej zatrzymania się nad planami Boga, podjąć pragnienie, które druga osoba nosi w sobie, wysłuchać młodych w perspektywie nadziei[4]. Bez tego spojrzenia istnieje niebezpieczeństwo, że dana osoba przepłynie obok ciebie i chociaż bardzo długi czas spędza w parafii, nigdy nie skonkretyzuje niczego ze swego głębokiego powołania. To oznacza prowadzić duszpasterstwo będące powołaniowym w najwznioślejszym i najszerszym znaczeniu tego wyrażenia.

Młody człowiek czuje się często nieswojo, odczuwa niezadowolenie: trzeba ukazać mu, że istnieje plan Boga, wokół którego można opleść własne pragnienia przekonać go, że ten plan może się skonkretyzować. Kiedy mówi się do grupy zauważa się, czy jest w niej ktoś, kto słucha w szczególny sposób, kto patrzy szczególnym wzrokiem: potrzeba jakiegoś „ty”, który odpowiedziałby na to spojrzenie i który pomógłby mu szeroko otworzyć oczy[5].

Chodzi w sumie o zaproponowanie życia jako powołania w sensie czynnym, wierząc, że kiedy osoby patrzą na siebie, jest nadzieja dla każdej z nich, gotowe powołanie, które prosi by je odkryć. To wszystko oznacza, że trzeba usilnie pragnąć by ta osoba zrealizowała swe wezwanie. Trzeba aktualizować w życiu tę cechę powoływania, którą odznacza się Bóg biblijny; nie jest to uwodzenie, gwałt, strategia, jest to pragnienie dobra osoby; później dane powołanie konkretyzuje się na drodze rozeznania, towarzyszenia.

Razem z takim „spojrzeniem” biegnącym w jedną i w drugą stronę (uważnym), trzeba znaleźć także odpowiedni język, czyli język zdolny do zaproponowania życia jako powołania w sensie czynnym: bez moralizowania ani przestarzałych podejść, lecz „wyszukując” „nowe” drogi, słowa i kategorie. Ta nowość oparta jest na „przeświadczeniu”, że Łaska działa zawsze „horyzontalnie” w obojgu, czyli tak w młodym człowieku, jak i w jego kierowniku (mając na celu lepszą integrację powołaniową), tak że będzie rzeczą stosowną, gdy zbliżamy się do osób, brać pod uwagę tę „horyzontalność”: pamiętając nie tylko o tym, że „plan” boży istnieje już „anonimowo” w sercu i na życiowym horyzoncie każdego człowieka, ale także, że chce on też „dać o sobie znać” w sposób refleksyjny: właśnie poprzez rozeznanie „powołania”, które domaga się by je odkryć, jakiego dokonują werbalizując (i odwrotnie) młody człowiek i jego kierownik. To „dać o sobie znać” jest też oscylowaniem między Łaską (powołującą) i osobą (odpowiadającą); u kierownika powołaniowego oznacza to tak intuicję i wyczucie psychopedagogiczne, jak i silne pragnienie, by dana osoba zrealizowała w pełni i świadomie swe powołanie.

Innymi słowami, trzeba aktualizować nam w życiu cechę Boga biblijnego, który włamuje się, uwodzi i zadaje gwałt, ale z wielkim pragnieniem dobra danej osoby. Po tym początkowym uwiedzeniu – „określanym” często w języku gorącej (i zazdrosnej) miłości – szczególne powołanie danej osoby będzie się konkretyzowało w etapach, które przewidują nieustanne rozeznawanie i towarzyszenie. Powołanie bowiem jest stopniowym „schodzeniem do piekieł” starego człowieka, by zmartwychwstać przemienieni w tego nowego człowieka, który nie tylko naprawia szkody z Księgi Rodzaju (rozdz. 3), lecz także dobro przez niego spełnione je przewyższa (felix culpa).

Ludzie ciągle poszukują siebie: wędrują, by się znaleźć, szukają się, by się nie zgubić. Może z tego powodu każde najmniejsze odwołanie się do psychologii w każdym przemówieniu powołaniowym, ma tak wielki oddźwięk u słuchaczy. Wszyscy są ofiarami potrzeb wzbudzonych przez nasze społeczeństwo: rozważają swe szczęście, swą samorealizację zawsze jako wypełnienie jakiejś pustki (uczuć, pracy, zdolności, pieniędzy …).

Mogłoby to być uznawane tylko za czynnik negatywny, lecz ukazuje też pocieszające niezadowolenie, nie ustawanie w dążeniach, poszukiwanie dynamicznej równowagi między idealnym wyobrażeniem o sobie (którego nikt nie chciałby zniszczyć), a ciągłą pogardą jaka przychodzi po częstych frustracjach. Dlatego orędzie, że tożsamość osoby pochodzi jedynie od Boga, nadzieja, że On posiada nowe imię dla każdego człowieka i tylko On je zna i może odkryć, stanowi spokojną przystań dla każdej osoby, która poszukuje swego autora. Chodzi o działanie na pełne pasji dążenie do bycia sobą, które każdy nosi w sobie, aby w ten sposób odkryć swą tożsamość wobec Boga, w tym pełnym pasji sam na sam: „ja jestem ukochanym”[6].

Młodzi ludzie są zdolni do wielkich snów i do wielkich uczuć; ponieważ energią, która popycha życie naprzód jest – również dzisiaj, tak jak wczoraj – miłość, serce (rozumiane jako wewnętrzność i uczuciowość). Nie oznacza to, bycia zdanym na swoje uczucia, ale kształtowanie uczuciowości[7], dążenie do zażyłości z Mistrzem – źródła doświadczenia i integracji uczuciowej – z której wynikać będzie wola lepiej umotywowana („czynię to dla Niego!”) i jaśniejszy umysł („On mi to objawił!”).

Bezowocne jest więc przedstawianie Boga, który opanowuje tylko umysł osób (jakby chodziło o „zrozumienie” swego powołania) albo tylko wolę (stawiając zakazy moralne). Trzeba działać na uczucia, na najlepsze uczucia, które każdy nosi wewnątrz, uczyć się odczytywać poruszenia wewnętrzne, uczuciowe Ducha Bożego[8]. Duszpasterze muszą wierzyć w Boga kochającego, oczekującego na człowieka, który jest blisko, który w Jezusie staje się żebrakiem miłości ludzkiej i uwodzicielem.

Nie trzeba też zaprzeczać, że sytuacja w jakiej dziś znajduje się promotor powołaniowy jest mało szczęśliwa: nie tylko z powodu wspomnianego już negatywnego „trendu pokoleniowego”, ale także przez eskalację sekularyzmu, który powiększa jeszcze tendencję do uwalniania się z ograniczeń instytucjonalnych, jak i zamęt New Age oraz pewna duchowość odcieleśniona (również w niektórych ruchach kościelnych, przez przemilczanie braku kierowników duchowych). Zdaniem Gozzellino jest to spowodowane dwoma czynnikami[9]: społeczeństwo bez ojca (zrodzone przez trzy rewolucje: ekonomiczno-społeczną Marksa, egzystencjalną Nietzschego, psychologiczno-moralną Freuda) i schizofreniczne oscylowanie między intymnością a społecznym wymiarem zachowań ludzkich. Zdaniem Masseroniego (dz. cyt.) klimat kulturowy sprawia, że pojawia się projekt człowieka charakteryzujący się czterema podstawowymi brakami: człowiek bez transcendencji, bez tajemnicy, bez relacji i bez historii. Stąd przynajmniej trzy prowokacje docierające do promotora powołaniowego ze strony tego, który zgadza się wzrastać, tak z ludzkiego, jak i duchowego punktu widzenia: samodzielne spotkanie z drugim, wędrówka w czasie, opór wobec postępu.

Spotkać drugiego (i Długiego) zakłada rezygnację z czegoś, utratę jakiejś pewności, ale po to, by ubogacić się w spotkaniu. Ten drugi (i Drugi) nie są tacy, jakich ktoś by ich chciał, jakich by ich pragnęła moja zniekształcona percepcja. Spotkanie drugiego pociąga za sobą skok z iluzji do rzeczywistości. W klimacie subiektywizmu religijnego myśli się, że Bóg jest taki, jakiego ktoś sobie wyobraża i w ten sposób uważa, że już go posiada: jeśli nie ma to innych motywów, to chociażby ten, że w ten sposób unika się trudu i ryzyka. Ale traci się przez to także radość spotkania Boga żyjącego i całkowicie Innego.

Aby ułatwić autentyczne spotkanie (i współzależne skoki w wiarę), zadaniem kierownika będzie ujawniać się (w zmęczeniu, w wątpliwościach), ale także wycofywać się (pozwalając by osoba dojrzewała sama, by mogła iść na pustynię ze swoim Panem).

Żaden wzrost nie realizuje się w krótkim czasie; trzeba pomóc wyjść z logiki „wszystko i zaraz”. Pamiętajmy jednak, że niektóre osoby są z różnych motywów przywiązane do swej przeszłości: niektórzy wracają do niej jakby do nigdy me spłaconego długu, który pozwala na roszczenie jakichś praw wobec innych, w pewnym rodzaju robienia z siebie ofiary. Inni natomiast uciekają do przeszłości jak do cudownego okresu, który już nie powróci. Spotyka się też osoby chciwie przywiązane do teraźniejszości, w pewnego rodzaju ucieczce przed wszelką introspekcją, pozwalając się wessać pewnej spokojnej powierzchowności (która jednak ich zadowala).

Wreszcie, dla wielu, pociągająca jest także przyszłość: wiara w to, że życie jest tylko tym, co ma jeszcze przyjść; stąd pochodzi złudzenie, że można zrobić wszystko, dotrzeć wszędzie, wszystko zmienić. Także przyszłość staje się w ten sposób ucieczką od rzeczywistości.

Opór wobec postępu polega na tym, że każda osoba żyje zazwyczaj w jakiejś równowadze i harmonii: nauczyła się modlić w pewien sposób, czytać Biblię i nawiązywać do pewnych autorów, czytać swoją historię w określonej perspektywie. Ta równowaga z różnych motywów może być broniona z zaciśniętymi zębami: lenistwo, obawa przed nowością, zarozumiałość. Trzeba powiedzieć, że rzadko zdarza się żeby dana osoba była gotowa na porzucenie tej równowagi (dającej poczucie bezpieczeństwa): nawet w perspektywie większej dojrzałości, większego dobra. Może także dlatego, że jeszcze go nie widzi i nie ufa jeszcze Całkowicie Innemu.

Ponadto, każde wyjście z siebie pociąga za sobą małą śmierć swych zabezpieczeń, swych przyzwyczajeń, które przecież zdają się dawać pewne rezultaty. Nie chodzi tu o negowanie osobowości młodego człowieka, ale o ponaglanie go, by szedł dalej. I o zdobywanie wiarygodności właśnie pozwalając mu zobaczyć perspektywy nowej wędrówki, nowe możliwości dla tych, którzy angażują się w pełni: pozwalając się tworzyć i (dlaczego nie?) również zmieniać się Duchowi Świętemu. Innymi słowy, to młodość duchowa jest metą do której należy dążyć: bowiem, jeśli życie duchowe się rozwija, normalną rzeczą jest, że porzuca się dawne punkty oparcia, by zdobywać nowe. I na tym polega przygoda towarzyszenia powołaniowego[10].

tł. ks. Tomasz Skibiński SAC

Przypisy:

[1]   prowokacje = wł. provocazioni; vocazioni – powołania (przyp. tł.)

[2]   F. Imoda, Sviluppo umano. Psicologia e Mistero, Piemme, Casale M. 1993, 372n.

[3]   Jak to słusznie zauważył A. De Mello, Messaggio per un’aquila che si crede un pollo. Lezione spirituale della consapevolezza, Piemme, Casale M. 1955.

[4]   Por. E. Masseroni, Vocazione e vocazioni. Tra segni dei tempi e profezia, Piemme, Casale Monferrato 1985.

[5]   Wyobrażam sobie dialog, jaki ma miejsce przy tym spotkaniu spojrzeń: „To co ty wyrażasz w otwarty sposób, ja już podejrzewałem, to co ty mówisz głośno, ja szepcę w ciemności, to co ty umieszczasz na pierwszej linii, ja miałem już w głębi umysłu!”.

[6]   Jak Syn, wychodząc z wód Jordanu, słyszy głos Ojca objawiający: „Ty jesteś umiłowany” (Mk 1,9-11), tak każdy człowiek w Jezusie otrzymuje swą tożsamość: umiłowany Ojca, niewiarygodnie cenny w jego oczach. Jest to doświadczenie odczucia wyłączenia z anonimowości, bycia adresatami miłości naprawdę jedynej, jak lis wyznaje Małemu Księciu: „Teraz jesteś dla mnie tylko małym chłopcem, podobnym do stu tysięcy innych małych chłopców … Ja jestem dla ciebie tylko lisem, podobnym do stu tysięcy innych lisów. Lecz jeśli mnie oswoisz … będziesz dla mnie jedyny na świecie. I ja będę dla ciebie jedyny na świecie” (A. De Saint-Exupéry, Mały książę, Warszawa 1996, s. 59n.) W sposób najbardziej wyczerpujący ten temat omawia J. H. Nouwen, Sentirsi amati. La vita spirituale in un mondo secolare, EDB, Bologna .1993).

[7]   Por. M. Danieli, Liberi per chi? Il celibato ecclesiastico, EDB, Bologna 1955.

[8]   Nie chodzi o przeciwstawianie trzech władz człowieka (umysł, wola, serce), lecz o to, by mieć ich zintegrowaną wizję (człowiek to jedność), uznając, że poruszenia wewnętrzne nie dadzą się sprowadzić do humoru (który jest, albo odchodzi), ponieważ chodzi o uczuciowość duchową, echo wizyty Bożej w ciele i we krwi. Są formatorzy, którzy przedstawiają rozeznanie w kategoriach zbyt intelektualnych (jak opanowywanie materiału na egzamin), albo zbyt opierający się na woli (jakby odpowiedź na miłość Boga była największym nieszczęściem bytu ludzkiego będącego ofiarą swych instynktów, które należy opanować poprzez wolę ascetyczną). Jeśli serce nie ruszy, jeśli nie ma miejsca relacja uczuciowa z Bogiem, jeśli nie wierzy się w Boga-osobę, to wszystko jest bezużyteczne, zresztą także w starości człowiek potrafi płakać i cieszyć się z powodu osoby kochanej! Młodym ludziom wystarczy, w tym względzie, pomóc zrozumieć różnicę między kochaniem a „odczuwaniem”.

[9]   Por. G. Gozzellino, Al cospetto di Dio, LDC, Leumann (Tormo) 1989.

[10]  Podstawowe wiadomości na ten temat czytelnik znajdzie w tomach wydawnictwa Rogate: L’accompagnamento alla Vita Religiosa (1991); Stagione di „Esodo” (1995); Giovani; un dono per la Vita Religiosa (1995); Crescere in sapienza (1996).

 

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda