Wilk Dariusz CSMA, Być Bratem Boga

Redakcja

 

Ks. Dariusz Wilk CSMA

BYĆ BRATEM BOGA

Konferencja na pielgrzymce braci zakonnych na Jasną Górę, 18 października 2019 r.

 

Drodzy Bracia!

Z ogromnym szacunkiem staję przed Wami. Chylę czoła przed powołaniem brackim w Kościele, przed Waszym powołaniem zakonnym, ponieważ to sam Bóg Was wzywa. On Was powołuje, ze wszystkimi talentami, zdolnościami, umiejętnościami i wszelkim dobrem, które zachciał złożyć w Wasze serca, w Wasze umysły i w Wasze dłonie. Nasz Dobry Bóg niech w tym wszystkim będzie uwielbiony. Jemu cześć i chwała za to wszystko, czym w swej wspaniałomyślności nas tak hojnie raczy.

Przywołujemy światła Ducha Świętego, by On przyszedł i nam towarzyszył w czasie tego naszego spotkania, byśmy byli umocnieni przez Niego. Byśmy wsłuchując się w słowo, przyglądając się, obserwując, analizując życie, potrafili Boga w tym wszystkim widzieć i odkryć prawdę, że to On sam mówi do mnie. On mówi do mnie, nie do mojego założyciela, nie do mojego przełożonego, nie do mojego generała czy prowincjała, ale On mówi konkretnie do mnie i mówi też przeze mnie.

Czy bracia zakonni śpiewają? Śpiewają! Nie może być tak, aby nie wybrzmiała tutaj, na Jasnej Górze, pieśń maryjna, prawda? Dużo entuzjazmu widzę… Zdrowaś Maryjo… [śpiew]. Bóg zapłać!

Mam takiego współbrata, u nas w rodzinie zakonnej, u Michalitów, który mówi, że gdy facet śpiewa i gdy śpiewa w kościele, to Pan Bóg dwa razy mocniej słucha. Nie wiem czy byliście kiedyś na meczu piłki nożnej? Bywacie… Tak, nie pytam komu kibicujecie… Jak gra reprezentacja Polski, to gdy się stanie w tym tłumie ludzi, 50.000, i jak te chłopy śpiewają… Myślę sobie wtedy, jakże bardzo życzyłbym sobie, aby tak w kościele zaśpiewali. Tymczasem w kościele noga na nogę założona i koniec…

Bracia kochani!

Słowo, które Bóg kieruje do nas, może być na różne sposoby zrozumiane i interpretowane. Pewnym jest to założenie, że Bóg mówi, że przemawia do każdego z nas. Mniej więcej 20 lat temu miałem takie pragnienie, aby pojechać do trapistów i pobyć z nimi przynajmniej przez tydzień. Za zgodą przełożonych, dane mi było, przeżyć tygodniowe rekolekcje w ich klasztorze, w miejscowości Mariawald w Niemczech. Wstawanie o wczesnej porze: 3.30, a spanie o 19.00. Taki trochę inny od naszego schematu harmonogram dnia. Wśród wielu pięknych rzeczy, których tam doświadczyłem, takich jak: głęboka cisza, milczenie, skupienie, dużo modlitwy indywidualnej i wspólnej, bardzo cenię sobie rozmowę z jednym z zakonników, tym oczywiście, który mógł rozmawiać. Pytam: Co dla brata, bo to był brat zakonny, jest najistotniejsze. On się tak dobrotliwie, tajemniczo uśmiechnął i mówi: Wiesz, dla mnie to ten zachwyt, że Pan Bóg ciągle do mnie mówi. I to jest fantastyczna rzecz. On do mnie mówi przez wszystko. I ja wtedy mówię: I brat tak nadaje na tych samych falach? I brat doskonale rozumie, co Pan Bóg do brata mówi? A nie, nie zawsze to rozumiem – odpowiada. Ale jak nie rozumiem, to mówię Mu: mów głośniej, bo Cię nie słyszę, mów jeszcze głośniej bo Cię nie słyszę, mów bardziej zrozumiale, bo Cię nie słyszę.

W Białym Dunajcu, niedaleko od Zakopanego, jest wiele wysokich góralskich domów. Jeden z nich wybudowali gazdowie, którzy mieli troje dzieci. Szukając szczęścia, dzieciaki, jak to mówią, wyfrunęły z macierzy i poszły w świat. Dwie córki wyszły za mąż, a syn się ożenił. Nikt nie chciał zostać z rodzicami. Gazdowie doszli do wniosku, że dobudują sobie do domu jeszcze jedno piętro i poddasze, po to, aby cały autobus wycieczkowiczów mógł przyjechać i przenocować. Ogromne pieniądze, całe oszczędności zainwestowali w to przedsięwzięcie. Dodatkowo utwardzili grunt oraz wylali asfalt przed domem i zrobili parking, którego jako dodatkowej oferty hotelarskiej zazdrościli im sąsiedzi. Gaździnka, tak, jak to kobiety zazwyczaj wiercą dziurę w brzuchu chłopom, namawiała gazdę: Stary, ucz że się języków obcych; stary, ucz że się języków obcych, bo wchodzimy do Unii Europejskiej i będą przyjeżdżać do nas goście z zagranicy i dutki z innych państw będą lecieć na nasze konto. Gazda, jak to miał w zwyczaju podczas takiej rozmowy, rozsiadał się wygodnie na zydlu – stołku zrobionym z pniaka, nogę zakładał na nogę, poprawiał kapelusz, dwa razy pyknął z fajki i mówił: Oj staro, aś głupio… Taki dialog małżeński trwał przez kilka lat. Któregoś dnia, na parking przed domem wjeżdża i zatrzymuje się z piskiem opon, elegancki samochód – przyciemniane szyby, srebrne kołpaki na kołach. Wysiada z niego dostojny pan w garniturze – biała koszula, krawat, czarna marynarka. Wciśnięciem pilota otwiera bagażnik, wyciąga teczkę, zatrzaskuje klapę bagażnika. Dwukrotne mrugnięcie świateł świadczy o tym, że wóz został bezpiecznie zamknięty. Nieznany przybysz wchodzi do domu. Gaździnka przebywała właśnie na poddaszu i myła szyby w oknach. Niesiona jednak cnotą kobiecej ciekawości i góralskiej intuicji, zbiegła czym prędzej na dół. Wkłada ucho pomiędzy drzwi i futrynę, i uważnie się przysłuchuje. Gość zaczyna rozmowę po angielsku, gazda nic…, po niemiecku, gazda nic…, po francusku, gazda nic…, zagaja po włosku, gazda nic…, rozpaczliwie próbuje po hiszpańsku, gazda nic… Delikatnie poirytowany, zabiera aktówkę, szybko zbiega po schodkach, nerwowo otwiera bagażnik, wrzuca do niego teczkę i z piskiem opon odjeżdża. Gaździnka subtelnie wnerwiona wpada do pomieszczenia i mówi: Stary, a tyle razy godałam ci, byś się uczył języków obcych, a ty nie. A gazda, jak to miał w zwyczaju, rozsiadł się wygodnie na zydlu, nogę założył na nogę, poprawił kapelusz, pyknął dwa razy z fajki i mówi: Oj, staro aś głupio. On znoł pięć, a i tak się ze mnom nie dogodoł

Moi Drodzy!

Wielokrotnie i na różne sposoby Bóg przemawia do nas. Św. Paweł zapisał to stwierdzenie. Wielokrotnie i na różne sposoby. Ile było tych prób dotarcia do mnie ze strony Pana Boga? Przez kogo do mnie docierał? Przez jakie wydarzenia chciał mi coś powiedzieć? Osobiście do mnie, dotknął mnie albo mnie wyratował z jakiejś opresji, albo wyciągnął mnie z niewoli grzechu. I to się stało w sekundzie. Nie wtedy, jak ja tego chciałem. Ja sobie postanowiłem, że od tej spowiedzi już nic z grzechu i zero słabości, ale tyle co odszedłem od kratek konfesjonału, znów się zdarzyło. A tymczasem Bóg, w pewnym momencie, leczy, namacalnie uzdrawia: ciach, ucięte, nie ma, nie ma tego problemu.

Chcę dzisiaj, po tym, jak podjąłem refleksję po zaproszeniu ze strony brata Izaaka na to spotkanie z Wami, dać świadectwo, że w zasadzie braciom zakonnym tak bardzo dużo zawdzięczam. Bardzo dużo i to od bardzo wczesnego dzieciństwa. Mogę nawet powiedzieć, że bracia zakonni mnie, w pewnym sensie, wychowywali. Tak, bracia zakonni…

Pierwsze. Pochodzę spod samego Krosna, z okolic Miejsca Piastowego. W Krośnie znajduje się słynny klasztor ojców kapucynów prowincji krakowskiej i tam świątobliwy brat Michał. Bracia kapucyni pewnie tylko z legendy znają brata Michała, tak się przynajmniej domyślam. Jako 4-5-latek przychodziłem wraz z rodzicami na Eucharystię do krośnieńskich kapucynów. Zawsze po Mszy św. szło się do zakrystii. Jako 4-5-latek nie czekałem na Mszę świętą. Nie rozumiejąc jeszcze wyjątkowości liturgicznego wydarzenia, nudziłem się trochę. Rodzice, w sobie tylko znany sposób, dyscyplinowali małolata. Najczęściej albo coś obiecali, albo czegoś zabronili. Wiedziałem jednak, że po Mszy świętej będzie atrakcja, pójdziemy do zakrystii. Rodzice zamawiali intencje mszalne, a ja miałem spotkanie z bratem Michałem. Brat Michał otwierał trzecią szufladę, tak, trzecią… W pierwszej były duże, ścienne obrazy. W drugiej znajdowały się różnego rodzaju naczynia liturgiczne. A w trzeciej była ogromna ilość obrazków. I oczy się świeciły do tych obrazków… To były włoskie obrazki świętych. Wiecie, co to znaczyło dla 4-5-latka? To było więcej niż dolary. Kantor mógłby nie istnieć. Brat Michał mówił: Wybierz sobie… Szał… Pierwsza kolekcja świętych obrazków.

Brat Michał miał niezwykłą umiejętność. Potrafił chodzić w tak dostojny sposób, że jego brązowy habit nigdy nie szeleścił. Po cichutku stąpał po schodkach prezbiterium, świecił świece przy ołtarzu, układał kwiaty przy tabernakulum. Takie prozaiczne rzeczy, za które ludzie go uwielbiali i do dzisiaj bardzo go szanują. Ciekawe mogłyby być wyniki, gdyby ogłoszono taki ranking – dzięki komu więcej ludzi odzyskało człowieczeństwo, przybliżyło się do Boga: czy dzięki płomiennym kazaniom krośnieńskich ojców kapucynów, czy właśnie dzięki tej cichej, pokornej posłudze brata Michała?

Kolejna rzecz, to moje doświadczenie z Michalitami. Jestem absolwentem Liceum Ogólnokształcącego przy Niższym Seminarium Duchownym Zgromadzenia Świętego Michała Archanioła w Miejscu Piastowym. W wieku piętnastu lat trafiłem do tej szkoły. Było tam wówczas czterech genialnych braci zakonnych. Bez cienia krasomówczego uniesienia – genialnych, świętych braci zakonnych, już wtedy staruszków.

Pierwszy – brat Franciszek. Bratu Franciszkowi parafie w różnych miejscach naszej ojczyzny zawdzięczają ołtarze, ławki, konfesjonały i różnego rodzaju meble kościelne. Brat był stolarzem, ale rytm jego pracy wyznaczała nie kasa, która miała spłynąć na zakonne konto za wykonany przedmiot, czy też termin wyznaczonej pracy. To wszystko było ważne, ale nie najistotniejsze, więc mogło się opóźnić. Jego rytm życia wyznaczały modlitwy poranne i wieczorne oraz Anioł Pański w południe. Wraz z biciem dzwonów maszyny stolarskie zostawały wyłączone. Choćby pojawił się nie wiadomo jak ważny kontrahent i przedstawiał bardzo intratną ofertę. Rytm życia brata stolarza wyznaczały modlitwy zakonne. Brat Franciszek mówił w taki specyficzny sposób, pewnie od kurzu, którego było całkiem sporo w jego stolarni. Mówił z takim charakterystycznym staccato: No wiesz bracie, witaj przyjacielu, cieszę się że przyszedłeś… To doświadczenie niezwykłego klimatu michalickiej stolarni gdzieś w nas pozostało.

Brat miał jeszcze coś bardzo charakterystycznego. To niezwykły uścisk w prawej dłoni, niemal jak imadło. Gdy chwycił za łokieć, to niewielu wytrzymywało ten uścisk. Tutaj, gdy znalazł splot nerwów, ściskał mocniej. W tym uścisku czuło się niezwykłą serdeczność brata Franciszka. I znów pojawia się pytanie: ilu wyruszyło właśnie drogą powołania kapłańskiego bądź brackiego, zakonnego właśnie dzięki spotkaniu z bratem Franciszkiem w jego stolarni?

I jeszcze trzech braci. Brat Stefan, który uprawiał sad. Jego niezwykła miłość i znajomość świata owoców, warzyw, a przede wszystkim poszczególnych odmian i gatunków jabłek, jego profesjonalna pielęgnacja drzew, budziły podziw. Zachwycaliśmy się tym do końca jego życia. Jeszcze w wieku osiemdziesięciu lat przystawiał drabinę, wchodził na drzewo, zrywał jabłka. W jego sprycie nie byli w stanie doścignąć go ci, którzy mieli po lat trzydzieści.

No, można powiedzieć: inna epoka, słabsi fizycznie. Zimą je przebierał i przekładał z miejsca na miejsce, by przetrwały do wiosny. Dało się niekiedy słyszeć, jak nie oczekując odpowiedzi, z nimi rozmawiał. Miał brat Stefan jeszcze jedną miłość – pszczoły. Na miód z jego pasieki oczekiwały rzesze łasych na tak rzadkie w ówczesnym czasie słodycze małoseminarzystów. Właśnie to życie w przyjaźni ze światem przyrody, oparte na fundamencie modlitw, Eucharystii, osobistej Adoracji Najświętszego Sakramentu, były dla brata Stefana siłą i źródłem zakonnej radości.

Brat Jan piekł rewelacyjny chleb, bo należy zaznaczyć, że mieliśmy w naszym Domu Macierzystym swoją piekarnię. Chleb, który dzielił tak chętnie i z takim entuzjazmem, jak mistrz, który przeżywa radość, gdy święci sukces swojego dopiero co powstałego dzieła. Tam nie było kromeczki równo ukrojonej tak, jak dzisiaj w krajalnicy supermarketu. Brat kroił jak popadnie. Nieraz pajda chleba miała 3,5 centymetra, a niekiedy pół centymetra grubości. Różnie. Komu co się dostało. Brat piekł fantastyczny chleb, którego smak zna się i pamięta do dzisiaj. Zwłaszcza te twarde, spieczone mocno skórki, w które nie zawsze łatwo było wbić zęby.

I ostatni z tej wielkiej czwórki moich wychowawców, michalickich braci zakonnych, to brat Franciszek, który był introligatorem. Wszyscy księża z okolicy przywozili mszały i lekcjonarze, bo nikt nie potrafił tak skleić ksiąg liturgicznych, jak to robił brat Franciszek. A brat Franciszek miał przez siebie wymyśloną, nowatorską metodę klejenia. Nie bazował na jakimś kleju amerykańskim, ani na butaprenie, ale sam przygotowywał klej z sera. Podglądaliśmy, z jakich składników brat komponował swój klej. Były tam na pewno ser i cukier, ale co jeszcze i w jakich proporcjach, tego nie wiem. To była tajemnica brata Franciszka, której nigdy nikomu nie zdradził. Pewnie to jest tak, jak z balsamem kapucyńskim, bądź z benedyktyńskimi ziołami, o których tylko wtajemniczeni wiedzą, jak są przygotowywane. Brat Franciszek, po komunii świętej, kiedy była zupełna cisza, szeptał pewnie nieświadomie, że słychać do pierwszego rzędu: Jezu, weź mnie, Jezu, weź mnie, Jezu, weź mnie, weź mnie, ale jeszcze nie teraz. Jako nastolatkowie parskaliśmy śmiechem słysząc to powiedzenie brata: Weź mnie, ale jeszcze nie teraz. Gdy jednak popatrzymy na to z perspektywy czasu, uświadamiamy sobie, jak wielką musiała być jego miłość do Chrystusa, skoro w tak autentyczny sposób, w tak bezpośrednich słowach zwracał się do Zbawiciela w swoim sercu? Jakże mocna musiała być w nim wiara, skoro w ten sposób szeptał słowa osobistej modlitwy?

To mój zachwyt tymi braćmi. Jestem przekonany o tym, że w Waszym życiu też macie takie doświadczenie spotkania z wyjątkowymi braćmi zakonnymi. Dzisiaj, na tym spotkaniu jest trzech moich współbraci: brat Jacek, brat Andrzej i brat Marian. Ludzie, którzy pełnią bardzo ważne posługi w naszej wspólnocie, w ciszy i pokorze ogromnej, z wielkim, wielkim oddaniem i umiłowaniem Zgromadzenia.

Bracia!

Pytamy dzisiaj o powołanie brata zakonnego, o rolę, jaką brat zakonny ma do spełnienia. Pytamy o to, jak dzisiaj brat zakonny, realizując gorliwie i odpowiedzialnie swoje powołanie, ma się odnaleźć we współczesnym świecie? Jak przeżywać swoją relację z Chrystusem?

W wywiadzie z Ojcem świętym Franciszkiem zatytułowanym Siła powołania, przeprowadzonym przez Fernando Prado CMF, o życiu konsekrowanym i poprawie relacji w Kościele, znalazłem trzy konkretne podpowiedzi i myślę, że są one do zastosowania we wszystkich naszych rodzinach zakonnych. Jednak w pewien szczególny sposób zdają się być one wskaźnikiem – wyzwaniem dla braci zakonnych.

Pierwsza rzecz, do której nas zachęca Ojciec święty Franciszek, to powrót do pierwotnej idei ubóstwa zakonnego. Wypowiada takie zdanie: Ubóstwo to podstawa, oś całości, klucz do wszystkiego. Kiedy brakuje ubóstwa wszystko się wali. Ubóstwo jest sprawą fundamentalną. Jest z pewnością tak, że w naszych rodzinach zakonnych konstytucje i wewnętrzne prawo mówi nam, w jaki sposób należy podejść do zagadnienia ubóstwa, jak je praktykować i pielęgnować w sobie.

Niewątpliwie, gorliwe życie ślubami zakonnymi wymaga od nas kolejnego powrotu do pierwotnej miłości Chrystusa. Zwróćmy uwagę na ten moment w naszym życiu, tajemny, jakże intymny oraz właściwy tylko i wyłącznie każdemu z nas, z osobna, gdzieś w głębi serc, kiedy to pierwszy raz usłyszeliśmy słowa zaproszenia przez Chrystusa do tej wyjątkowej przyjaźni. Wyrusz ze Mną w drogę i bądź świadkiem Mojej miłości. Bądź człowiekiem Ewangelii. Bądź tym, który zaniesie Dobrą Nowinę innym ludziom. Bądź tym, który objawi i ogłosi dzisiejszemu światu rzeczywistość zbawienia. Żyj tak, jak ja żyję.

Drodzy Bracia!

Z pewnością doskonale pamiętamy ten moment. Pewnie lata zakonnego życia, niekiedy zły przykład innych współbraci, a czasami nasza niewierność, wpłynęły na osłabienie naszego zaangażowania i przygasiły w nas tę pierwotną gorliwość. W tej rzeczywistości życia ślubami zakonnymi, przede wszystkim ślubem ubóstwa, na który zwraca uwagę Ojciec święty Franciszek, może warto to dostrzec, dogłębnie przeanalizować, a następnie podjąć odważnie drogę naprawy.

Pewnie każdy z nas przeżył na swój sposób fascynację, w tej dziedzinie ślubu ubóstwa, Biedaczyną z Asyżu, świętym Franciszkiem. Kto z nas nie chciał, tak jak on, nie posiadać niczego, w zupełnym ogołoceniu iść odważnie przez świat, ubóstwem nawracać. Z czasem okazuje się jednak, że doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby jednak coś mieć, coś posiadać tylko dla siebie, na czymś się oprzeć. Dzisiaj może warto zrewidować to u każdego z nas z osobna i w naszych wspólnotach.

Przyznaję się publicznie i biję się w piersi, my Michalici też mamy problem z ubóstwem. Też mamy problem z ubóstwem wspólnotowym i z ubóstwem indywidualnym. Mamy problem, tak jak każde inne zgromadzenie zakonne, tak jak każdy inny zakon. Gdy spotykamy się na konferencji przełożonych, dyskutujemy na ten temat, mówimy o tym w naszych domach i placówkach. Przeżywamy to jako swoisty dramat niewierności. Dzielimy się tym, ponieważ ta niedoskonałość boli każdego z nas. Bo ta wrażliwość leży gdzieś w głębi ludzkiego serca. Dochodzimy do przekonania, że albo to w człowieku jest albo tego nie ma; albo istnieje jako pragnienie idealizmu albo zostało rozmyte, a nawet zupełnie wymazane.

Może dzisiaj, tutaj u stóp Matki Bożej, w szczególny sposób Bóg wzywa nas i mówi do każdego z nas: powracaj, wracaj do tej pierwotnej gorliwości w realizacji ślubu ubóstwa. Być jak Chrystus, nie mieć niczego, zdać się zupełnie na Niego, na Jego wolę, zdać się zupełnie na Jego zabezpieczenie. Nich On będzie kartą ubezpieczeniową mojego życia. Oczywiście, zdrowy rozsądek jest potrzebny i nie wolno też robić czegoś zgodnego z apatycznym powiedzeniem: chodź chlebie, zjem ciebie. Nie, zdecydowanie nie. Trzeba podejmować kroki, ale trzeba też mieć świadomość bycia nieustannie w rękach zatroskanego o mnie Pana Boga.

Druga rzecz, do której nas w szczególny sposób zachęca Ojciec święty Franciszek, to jest rzeczywistość modlitwy. Nic nowego, powiemy, przecież każdy zakonnik, kapłan, brat, każdy mnich, każdy człowiek w zgromadzeniu zakonnym modli się. Chciałbym zwrócić Waszą uwagę na myśl, którą przedstawia nam czy prezentuje nam Ojciec święty Franciszek: Modlitwa musi być prawdziwa.

Wielu z nas powie: Zgłupiałeś chłopie, co ty nam tu mówisz? Przecież u mnie jest prawdziwa modlitwa. Klęczę, modlę się, jestem, trwam, adoruję, medytuję, odmawiam zakonne modlitwy, odmawiam brewiarz, jestem maksymalnie skupiony. Przecież to jest prawdziwa modlitwa. Tymczasem chodzi o głębię serca, o to, by to była modlitwa serca. Definicja katechizmowa modlitwy brzmi: Modlitwa to rozmowa człowieka z Bogiem. Rozmowa, dialog, wymiana zdań i myśli, a nie tylko słów, obecność, to ostatecznie twórcze z Bogiem przebywanie.

Bracia moi!

Czy zdarzyło się Wam kiedyś powiedzieć tak wprost, bardzo po męsku, mocno, Chrystusowi: Wiesz co, jestem wnerwiony, jestem wkurzony po rozmowie z przełożonym. Chciałem jechać, a on nie pozwolił lub dał za mało pieniędzy. Nie potrafię sam zaradzić tej trudnej relacji. Czy potrafię w ten sposób? Nie chodzi teraz nagle o to, by Chrystus był dla mnie takim workiem treningowym, na którym będę się wyżywał. Tak jak w siłowni, wyżywał się na Nim i wszystko przerzucał na Niego. Nie, ale chodzi o to, że będę się z Nim dzielił wszystkim tak, jak z kimś najbliższym, przyjacielem, który wie o mnie wszystko, nie zraża się moją słabością i nie przestaje mnie kochać.

Jest taka piękna scena opisana przez świętą siostrę Faustynę Kowalską w Dzienniczku. Siostra Faustyna opisuje zdarzenie z pobytu w nowicjacie. Pisze m.in.: szłam do codziennych zajęć, gdy w drzwiach do kuchni zatrzymał mnie Chrystus i powiedział do mnie: Idź do przełożonej i poproś o dodatkową pokutę. Nie poszłam. Następnego dnia rano Chrystus znów stał w tym samym miejscu i zapytał: Byłaś u przełożonej? Jak długo mam na ciebie czekać? Odpowiedziałam: Nie, Panie. I w tej chwili odwróciłam się na pięcie, i pobiegłam do przełożonej. Uklęknęłam przed nią i poprosiłam o nałożenie dodatkowej pokuty. Wracałam. Chrystus stał na korytarzu. Podeszłam do Niego i mówię: Panie, byłam u przełożonej i nie dała mi dodatkowej pokuty. A Jezus odrzekł: Wiem, córko. Byłem przy tym wydarzeniu, wszystko widziałem i słyszałem twoją rozmowę z przełożoną. Ważniejszym dla mnie jest twoje posłuszeństwo, aniżeli twoje dodatkowe pokuty. W komentarzu do tego wydarzenia, na dole strony Dzienniczka zamieszczono wyjaśnienie, że w Zgromadzeniu Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, w nowicjacie, nowicjuszki nie mogą prosić o dodatkowe pokuty, ani ich otrzymywać.

Dialog siostry Faustyny z Jezusem jest wzorem autentycznej rozmowy z Bogiem. Ten dialog jest prawdziwą rozmową w drodze serca – od zasłuchania, przez zrozumienie, aż do konsekwentnego posłuszeństwa.

Co istotnego odkrywamy w każdym akcie modlitwy? Ojciec święty Franciszek podkreśla, jak ważnym jest umieć się modlić. Mówi: Nauczyć się, jak się modlić, jest ogromnie ważną sprawą. Życie konsekrowane musi się wiązać z poważnym życiem modlitewnym, ze wspólną modlitwą liturgiczną, ale także z modlitwą indywidualną każdej osoby konsekrowanej. Modlić się właściwie to znaczy stawać we właściwej postawie przed Bogiem, adorować Go, czuć że Go potrzebujemy. Z pokorą, ze świadomością, że się jest grzesznikiem. Słuchanie głosu Boga ma nam pomagać w rozeznawaniu tego, co się dzieje wokół nas.

Żyć modlitwą. Oddychać nią i sprawić, że to ona właśnie będzie wyznaczać rytm naszego dnia, aż do progu wieczności. Święty Jan Paweł II, w pierwszym wywiadzie, jaki ukazał się tuż po październikowym wyborze na Stolicę Piotrową, wydanym przez edycję watykańską w postaci książki pt. Nie lękajcie się autorstwa cudownie nawróconego znanego publicysty francuskiego André Frossarda (autora innej, bardzo znanej pozycji książkowej pt. Bóg żyje, spotkałem Go), odpowiada m.in. na pytanie: Co jest najważniejszym zadaniem papieża?. W jednym z komentarzy André Frossard dodaje, że spodziewał się odpowiedzi w stylu: wybór kardynałów, rozmowy z politykami, troska o pokój na świecie, dbanie o powołania, rozszerzanie Kościoła, prowadzenie działalności misyjnej, nauczanie, dbanie o czystość doktryny wiary, a następnie dodaje, że był zaskoczony wypowiedzią Papieża. Jan Paweł II odpowiedział, że pierwszym i podstawowym, głównym zadaniem papieża jest modlitwa. Święty Papież powtórzył jeszcze to stwierdzenie dwa lub trzy razy podczas tego wywiadu.

Skoro dla Ojca świętego, świętego Jana Pawła II, nie jako Karola Wojtyły, ale jako papieża, modlitwa była właśnie najważniejszym zadaniem, to tym bardziej winna być też dla nas. Zechciejmy śmiało powracać do pierwotnej gorliwości w naszej osobistej modlitwie. Do tego zachęca nas Ojciec święty Franciszek, a kondycja dzisiejszego świata staje się dla nas dodatkową motywacją.

Mówi się często o posłannictwie oraz misji aniołów stróżów i podkreśla się przy tym, że mogą tak wiele zdziałać. Pewnie wielu z nas ma doświadczenie, że tak, jak Józef czy Jakub budzimy się szturchnięci łokciem w bok. W pierwszej chwili nie wiemy skąd to szturchnięcie pochodzi. Mieliśmy zdążyć na godzinę 6.00 rano na lotnisko, jest godzina 4.45, a dojazd do portu lotniczego zajmuje około 45 minut. Wydawało się, że zaspaliśmy i że samolot odleci bez nas, a tymczasem czyjaś wyraźna interwencja, ktoś nas obudził. Można, oczywiście, powiedzieć, że to przypadek i że się nam tylko zdawało. Pewnie ktoś, kto jest wyznawcą psychologii naturalnej, powie, że psychiatria tutaj się kłania i że, wszystko można wytłumaczyć. Tymczasem my, jako ludzie wierzący, powinniśmy popatrzeć na to wydarzenie przez pryzmat niebiańskiej ingerencji w postaci interwencji anielskiej. Mówimy powszechnie, że przez Anioła Stróża, przez tego który został nam podarowany w momencie naszego poczęcia przez Opatrzność, możemy wypraszać dobre, właściwe relacje z innymi ludźmi. Wierzymy, że ten niebiański posłaniec może przygotować klimat, w którym przyjdzie nam przeprowadzić niekiedy trudną rozmowę lub ocieplić atmosferę międzyludzkich relacji.

Wiecie, z pewnością, ile nieraz kosztuje i jak bardzo stresuje np. rozmowa z przedstawicielami samorządu terytorialnego lub urzędnikami, gdy staramy się o grunty, budynki, czy inne, nawet prozaiczne rzeczy. Niekiedy te spotkania są dla nas pełne upokorzeń, doświadczenia ludzkiej niechęci, braku zwyczajnej serdeczności, nie wspominając już o śladowej ilości chrześcijańskiej miłości. I tutaj, w takich sytuacjach, a mówię to jako świadectwo, Anioł Stróż bardzo wiele może. On potrafi otworzyć serce, pokonać lęk i obawę, wpłynąć na pozytywne rozwiązanie problemu w klimacie ludzkiej sympatii.

Drodzy Bracia!

Trzecia rzecz, na którą zwraca uwagę Ojciec święty Franciszek, to rzeczywistość kontemplacji i adoracji: My, osoby konsekrowane, chrześcijanie, mamy wielbić Pana w duchu i prawdzie. Autentyczna adoracja, to coś, co cię ogałaca, stawia przed Bogiem takim jaki jesteś. Adorować, to mówić: Ty jesteś wielki a ja jestem nikim, to stać w obecności Boga. Adoracja pomaga nam przede wszystkim stanąć we właściwej postawie wobec Boga i powiedzieć Mu: tylko Tyś jest Święty, tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś Najwyższy Jezu Chryste.

Całe nasze życie jest jednym wielkim poszukiwaniem prawdy. Prawdy o świecie, prawdy o nas samych, prawdy o drugim człowieku, ale także prawdy o Bogu. Na różne sposoby zgłębiamy te tajemnice. Na różne sposoby: próbujemy drogą intelektu, próbujemy drogą emocji, próbujemy drogą dedukcji, próbujemy także różnego rodzaju doświadczeniem dotrzeć do tej rzeczywistości, zbadać ją, wymierzyć niejako. Podejmujemy próbę zmierzenia się z wyzwaniem do odkrycia tej prawdy.

Tymczasem jest jeszcze jedna droga, droga na skróty, która została nam przez Pana Boga podarowana, żeby zrozumieć i pojąc siebie, żeby widzieć siebie we właściwym świetle, poznać prawdę o sobie, poznać prawdę o Bogu i prawdę o rzeczywistości, która nas otacza. To jest właśnie rzeczywistość adoracji.

To kolejna rzecz, do której chce Was zachęcić i o którą chce Was prosić. Po to są potrzebni Kościołowi bracia zakonni, by trwali na modlitwie, by nieustannie adorowali. W adoracji dokonuje się cudowna przemiana ludzkiego serca. Człowiek, stając przed Bogiem, mówi: kładę przed Tobą moje serce, chcę by moje serce biło takim samym rytmem, jak bije Twoje serce. Chcę, by potrafiło tak widzieć świat, jak widzą go Twoje oczy. Chcę, by tak postrzegało rzeczywistość mnie otaczającą, jak Ty to wszystko widzisz.

W rzeczywistości adoracji odkrywamy źródło, z którego bierze się i nieustannie czerpie głębia ludzkiego życia. Thomas Merton, słynny trapista, myśliciel, kiedyś wypowiedział takie ciekawe zdanie: Życia twojego nie jesteś w stanie przedłużyć nawet o sekundę, ale życie twoje możesz pogłębić. I to jest nasze zadanie. Mamy pogłębić własne życie drogą rad ewangelicznych, drogą modlitwy, drogą adoracji i drogą kontemplacji.

Dzisiejszy świat nie lubi słowa pokora, i ciężko znosi, a nawet odrzuca od siebie pojęcie posłuszeństwo, a tymczasem wiemy dobrze, że od pokory i posłuszeństwa wszystko się zaczyna i na tych dwóch rzeczach tak wiele się kończy. Tak naprawdę, każde dzieło, które powstawało w Kościele i w historii ludzkości, jeżeli było zbudowane na tych dwóch fundamentach: na pokorze i na posłuszeństwie, wydawało błogosławione owoce. Zechciejmy więc też nasze życie budować na tej rzeczywistości.

Wiedzcie o tym, Bracia, a mówię to w imieniu wszystkich zakonników, którzy są kapłanami. W imieniu tych wszystkich, którzy są z Wami w domach, a którzy może niekiedy w zabieganiu, nieraz przez brak roztropności, okazują Wam zbyt mało szacunku i uznania oraz nie doceniają Waszej posługi. Chcę Was, Drodzy Bracia, w imieniu nas wszystkich, zapewnić. że Waszą pracę dostrzegamy, niezwykle szanujemy i bardzo, bardzo cenimy. Jesteście bardzo potrzebni dzisiejszemu Kościołowi, jesteście potrzebni dzisiejszemu światu poprzez Wasze nieustanne trwanie w bliskiej obecności Boga. W końcu któż inny, jak nie brat zakonny, jest bratem Boga?

Bóg zapłać!

 

Archiwum KWPZM

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda