Home WiadomościArchiwum Franciszkanie – Reportaż: Kolejka do Pustelni

Franciszkanie – Reportaż: Kolejka do Pustelni

Redakcja
Kiedy powiedziałam znajomym, że jadę na dwa dni do pustelni, z zazdrością stwierdzili, że to luksus w dzisiejszym zagonionym świecie. Odejść na jakiś czas od codzienności i zgiełku, staje się dziś prawie niemożliwe. Ale znam też wiele osób, które przynajmniej raz w roku przeznaczają większą część swojego urlopu i jadą gdzieś w góry na rekolekcje w ciszy, zamykają się u jezuitów na osiem dni w całkowitym milczeniu, albo w pustelni u kamedułów.

Czego szukamy w ciszy? Co daje ta samotność? Czy żyjąc na co dzień w świecie nie da się utrzymać ciszy w sobie?


Zasypało nam górę i utknęłam przy wejściu, niedaleko św. Franciszka.
Zostawiłam tam samochód i zaczęłam się wspinać. Nie dość, że zaspy
śniegu to na dodatek zaczął padać deszcz. Nawet nie chciało mi się
wyjmować aparat fotograficzny, bo też już tyle razy zachwycałam się
drewnianymi figurkami świętych ustawionych przy ścieżce, tablicami
pełnymi mądrych napisów zapraszających do wejścia w ciszę, schowanymi
pomiędzy drzewami. Tak, ojciec Janusz Jędryszek misternie zagospodarował
chyba każdy metr góry, jakby chciał zrobić z niej całej przestrzeń
świętą. Urządził ją pięknie i zamieszkał tam. Choć lubiłam słuchać go,
gdy opowiadał o ciszy i obcowaniu z Panem Bogiem w samotności, to jednak
życie pustelnicze franciszkanina przerywały wyjazdy po świecie,
głoszenie rekolekcji, kwestowanie po parafiach by zebrać fundusze na
budowę pustelni …

"Siedź w celi" – to pierwsze przykazanie pustelnika. A jak tu
zatrzymać franciszkanina konwentualnego, skoro niejako całą jego istotą
jest wychwalanie Pana Boga Stwórcy w świecie i w drugim człowieku!
Apostolstwo jest jak druga natura, a tu oderwanie od świata, od ludzi,
od aktywności dla Boga i braci …?

W lipcu tego roku, ojciec Janusz zszedł z góry do … parafii w
Koszalinie, a w pustelni pojawiło się trzech nowych franciszkanów.

– Dostałem propozycję pójścia na pustelnię, którą mogłem odrzucić –
mówi o. Andrzej Artym. Dwa dni łamałem się w sobie i w końcu uczepiłem
się usłyszanej kiedyś rady: przełożonym się nie odmawia. W pierwszych
dniach lipca spakowałem się w mojej parafii w Elblągu, gdzie byłem sześć
lat i przyjechałem tutaj. I przeżyłem szok. Przez pierwsze dwa tygodnie
wstawałem rano i chciałem jak najszybciej stąd … uciec. Nie podobało
mi się tutaj nic. Wciąż powtarzałem sobie: ten piękny świat, las, cisza,
ptaszki i drewniany domek z kominkiem jest nie dla mnie!

Owszem, czytałem wcześniej wiele o wartości życia pustelniczego w
Kościele, że są tak bardzo czytelnym znakiem wyrażającym obecność Pana
Boga w świecie. Ta obecność właśnie pośród ciszy i samotności. Sam
jeździłem po świecie i zaglądałem do różnych eremów i klasztorów
monastycznych, słuchałem ludzi, także księży i zakonników, którzy
zostawiali parafie i aktywności, i szli do pustelni. Takim zadziwiającym
mnie wciąż człowiekiem jest Daniel Ange, który mocno czerpie z pustyni.
Poruszały mnie jego słowa i to, jak działa w Kościele, właśnie dla
ludzi w świecie.

"Trzeba było najpierw tego zakorzenienia na pustyni, by drzewo mogło
rozwinąć swoje gałęzie, nie ryzykując bycia wyrwanym z korzeniami przy
pierwszej burzy. (…) Aby słowo wypływało z ciszy, głoszenie z
kontemplacji! By pochodząc z Jego Serca przez moje serce dotykało ich
serc" (Daniel Ange).

– No i sam teraz jestem na pustyni … – opowiada o. Andrzej. Z
każdym dniem coś się we mnie poddaje tej ciszy, pozornego nic nie
robienia, samotności która pokazuje ci siebie samego, jakbyś kartki
przewracał w jakiejś książce … Właśnie, tutaj najbardziej przemieniają
się oczy, wzrok. Szybko zaczynasz widzieć to, co dotąd było kompletnie
zakryte. Widzisz siebie, swoje emocje i uczucia, widzisz myśli własne
inaczej, widzisz natarczywe pragnienia w sercu, ten cały nieogarniony
wewnętrzny świat, który jest we mnie, a którym żyjąc w świecie nie
bardzo się zajmowałem …

Dlaczego to ważne, by widzieć to wszystko? – zastanawia się. Bo to wszystko przeszkadza i zasłania mi Pana Boga.

Pomimo, że jestem tu już pół roku razem z braćmi: Bogusławem i
Ksawerym, to wiem, że przyjdzie dzień, gdy stąd odejdę. Do parafii. Tam
jest moje miejsce. A tutaj pewnie przyjdą inny bracia …

Czy ustawi się kolejka do pustelni? Czy trzeba będzie przekonywać i popychać w tę franciszkową przecież ciszę i samotność?

– Myślę, że my franciszkanie nie odkryliśmy jeszcze wartości pustelni
w całym naszym życiu. Ja nigdy wcześniej nie myślałem, że tak w ogóle
można żyć! Ale jak tu kogoś teraz przekonywać, że warto pójść na
pustelnię? Nie wiem, ot, trzeba zaryzykować i odważyć się tu przyjść.

– I wiele zostawić … Co ojciec zostawił za sobą, gdy tu przyjechał?

– Dobre pytanie … – pomyślał chwilę. Ludzi, znajomych, spotkania,
pracę duszpasterską, wszystko czym żyłem wcześniej. I wciąż wierzę, że
to tylko na jakiś czas… Parafię zawsze dobrze czułem, tak jak i bycie z
ludźmi, słuchanie ich, obserwowanie ludzkiego życia, tego jak i czym
żyją ludzie w świecie, jak szukają, błądzą, ulegają słabością. W takim
kierunku jesteśmy my franciszkanie, formowani od początku – by poznawać i
podziwiać Boga w dziełach Jego stworzenia, w ludziach. A życia w ciszy
musimy się uczyć i jest to twarda szkoła. Musimy zacząć dojrzewać do
tego, że żyjąc pośród świata zabieganego będziemy umieli znaleźć czas na
tę boską ciszę.

A ciszy żyjąc w klasztorze nie da się zdobyć i nią żyć?

– Świat jest pełen hałasu i gubimy ciszę, która jest nam potrzebna
jak powietrze. I wypełnić ją modlitwą, refleksją nad sobą. Tutaj
wszędzie króluje cisza! Ona zmusza cię do myślenia, i popycha do
głębszego widzenia Boga i siebie. Ale cisza może też zabijać, gdy jest
niewypełniona modlitwą, pracą. Czy więcej się tu modlę? Chyba nie.
Więcej czytam, teraz Ojców Pustyni. I bardziej chciałbym by moje życie
się rozjaśniło, byśmy stawali się na nowo obliczem Kościoła.

Codzienna praca ojca Andrzeja to rąbanie drewna do kominka i kuchni,
robienie zakupów, troska o ogród, odśnieżanie… Proste, zwykłe, ręcznie
wykonywane czynności nabierają wartości.

– Chciałbym być tutaj bardziej zajęty, jeszcze za dużo mam tej
ciszy… – dodaje. To chyba takie ludzkie, że chcemy być użyteczni,
chcemy realizować siebie poprzez pracę, dawać z siebie coś więcej …


Pustelnia na Górze Polanowskiej jest niewątpliwie dziełem ojca
Janusza, niezwykle charyzmatycznego i pociągającego za sobą tłumy,
człowieka. Nawet jak poszedł na pustelnię, to z czasem zaczęli zaglądać
tu różni ludzie, potem całe grupy, pielgrzymki. Sam w sobie odczytał
pragnienie ciszy i samotności, i z tego pragnienia powstała pustelnia.
Gdy poszedł do parafii w Koszalinie, jakby zrobił miejsce dla braci…

To twarda szkoła tak żyć w środku lasu, w domu w którym zimą już po
15 kończy się dzień i zapalać trzeba wszędzie świeczki, zajmować się
gotowaniem obiadu w blasku ognia wyglądającego zza fajerek kuchni, a
wcześniej wszystko się miało podane na talerzu.

– Zobaczyłem że jestem kompletnym ignorantem w kuchni gdy brat
Ksawery na jeden dzień wyjechał z pustelni, a on rządzi nam w kuchni –
dodał o.Andrzej. Umiałem tylko ugotować fasolę z marchewką na wodzie i
jedliśmy ją cały dzień…

Pustelnia prosi się o prostotę w każdym wymiarze. Jemy prosto, wręcz
surowo, ale widzę też jak właściwie do życia nie jest zbyt wiele
potrzebne. A świat nęci masą różnych produktów, smakołyków, promocjami,
itp. Nie pamiętam o telewizji, internecie, od ludzi w Polanowie dowiem
się, co w świecie słychać. Ot, wystarczy do życia.

A czego mi brakuje tutaj…? – zastanawia się. Chciałbym by bracia w
pustelni byli bardziej samowystarczalni, jeszcze bardziej odcięci od
świata, w sensie utrzymania się. Żebyśmy mogli sami uprawiać potrzebne
warzywa, owoce, hodować może zwierzęta, a w pierwszym rzędzie myślę,
żeby była tu z nami krowa żywicielka. Może jakiś konik, wóz. Jakieś
narzędzia do pracy w polu, pług. Pracy na roli, takiej fizycznej pracy
by być przez to też bliżej natury.

No i elektryczności mi brakuje. Wiem, że dla ojca Janusza życie
rytmem wschodu i zachodu słońca miało wartość samą w sobie, i
rozjaśnianie ciemności światłem świec, odprawianie Eucharystii w ich
blasku i mówienie Nieszporów w kaplicy przy świeczkach, to wszystko może
mieć piękny klimat. Ale chciałbym mimo to, by w pustelni była
elektryczność, i ze względu na praktyczność, i na nasze zdrowe oczy…


Pustelnia ojca Janusza od początku prowokowała, nie pozwalała
spokojnie przejść obok. Taki też jest sam ojciec Janusz. Sam niezwykle
aktywny duszpastersko, wybrał ciszę i samotność, zaczął budować przed
laty w lesie drewnianą chałupę. Szybko rozlegać się zaczęły wokół różne
głosy, że chata ni to wiejska, ni góralska, że w kaplicy za dużo ikon
prawosławnych, że po co święte obrazy na deskach na każdym kroku, że
krzyż nad kaplicą nie taki… Myślałam sobie, że to przecież jest
drugorzędne, że tu chodzi o coś innego, że ten opór może tkwi głębiej…
Może właśnie przed piękną ale i trudną ciszą i samotnością, której
teraz kolejni franciszkanie mogą zasmakować?

A ojciec Janusz nie kryje, że wciąż tęsknie spogląda w stronę pustelni…

Tekst i zdjęcia: Ewa Sielicka

Za: www.franciszkanie.pl.

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda