Home WiadomościArchiwum Franciszkanie – Z Ugandy: Afryka jak Wielki Post

Franciszkanie – Z Ugandy: Afryka jak Wielki Post

Redakcja
Podobno o Afryce może napisać tylko ktoś, kto spędził w niej albo kilka dni, albo żył ponad dziesięć lat. Właśnie zbliża się dziesięć lat mojego* pobytu w Ugandzie, to znaczy że mogę coś napisać!
Trudne poczatki. Tak to się zaczęło… mieszkanie w szkole podstawowej bez bieżącej wody, z toaletą w buszu, bez prądu, czytanie przy lampie naftowej, bez kontaktu telefonicznego i e-mailowego, tzn. można było, ale żeby wysłać np. e-maila trzeba było cały dzień spędzić w Kampali (stolica Ugandy – przyp. red.).

 
Do tego szok kulturowy, jedyni biali w wiosce, język prawie nie do opanowania. Następnie "czarna" seria tropikalnych chorób: dziesięć ataków malarii w ciągu roku, bilharzia, bruceloza i tyfus itp.

Potem przyjechali nowi bracia misjonarze trochę popracowali, a potem wyjechali… Na szczęście byli tacy, którzy dali nam dużo wsparcia w tych trudnych momentach i to dzięki nim udało się przezwyciężyć kryzysy. O. Stanisław Strojecki OFMConv podtrzymywał mnie na duchu w trudnych chwilach, a o. Tadeusz Świątkowski OFMConv dał wiele cennych rad doświadczonego misjonarza.

Obecnie w Ugandzie nasze dwie placówki (Kakooge i Matugga – przyp. red.) są "obsadzone" i jest już o wiele lepiej. Serce rośnie i można patrzeć z nadzieją w przyszłość. Przyjemnie teraz jechać przez busz i słyszeć, gdy obcy ludzie machają przyjaźnie i wołają za tobą "Ojcze!" Przyjemnie też uświadomić sobie, że pracujemy tylko 30 kilometrów od biblijnej rzeki – Nil.

Sto lat temu misjonarze wyjeżdżali do Afryki z planem bycia na misjach przez całe życie, a tam już nie mieli prawie kontaktu z bliskimi. Dziś jest skype, telefon i zdjęcia można szybko przesłać e-mailem… Jednak obecnie trudniejsze wydają się wymagania związane z inkulturacją.

Kiedyś misjonarz przypłynął statkiem z kolonistami i był pod ich stałą opieką, spotykał się z nimi, grał w tenisa, a miejscowym przywoził Ewangelię i cywilizację europejską.

Czasem ludzie pytają mnie jak to jest z tym Panem Bogiem, czy jest on Bogiem tylko białych, czy wszystkich ludzi? Pierwsi misjonarze przedstawiali świętych jako białych, a diabła malowali na czarno. Dziś misjologia wymaga od misjonarzy by Jezusa przedstawiać jako Afrykańczyka. Na szczęście pochodzimy z kraju, gdzie Królowa Polski jest Czarną Madonną z Czestochowy i jest nam o wiele łatwiej …

A teraz co sie zdarzylo niedawno. W niedzielę 20 lutego wyjechałem rano motocyklem do dwóch stacji misyjnych z wizytą duszpasterską. Od Kamuniny do Mitanzi postanowiłem skrócić sobie drogę i pojechać na azymut przez busz, korzystając ze starej mapy i kompasu. Po kilku kilometrach zobaczyłem kawałek wykarczowanego buszu i ładny domek.

Przywitałem się z mieszkańcami, którzy pochodzili z plemienia Luo i byli uciekinierami z terenów północnej Ugandy, w których kiedyś "rządził" rebeliant i satrapa generał Kony.

Poprosili abym odprawił dla nich i mszę święta. Przyszło na nią pięć kobiet, jeden mężczyzna, dwóch chłopców i sześcioro dzieci. Jedna staruszka poprosiła o spowiedź. Msza św. wyglądała dziwnie. Ja odprawiałem w języku luganda, a oni odpowiadali czasem w swoim języku, albo nie odpowiadali wcale. Pomyślalem sobie wtedy, że bardzo inteligentny musi być obecny prezydent USA, gdy udało mu się opanować tak trudny język swojego ojca z plemienia Luo. Po mszy św. pożegnałem się z grupką mieszkańców buszu i pojechałem dalej we wskazanym przez nich kierunku.

Za chwilę scieżka się rozdwoiła, a potem roztroiła i byłem w kropce. Zupełnie nie wiedziałem którą jechać? Bładziłem tak przez dziesięć kilometrów. W międzyczasie spotkałem trójkę dzieci, ale na moje pytanie w języku luganda o drogę szybko uciekły, pewnie pierwszy raz widziały białego człowieka, czyli muzungu.

W końcu dojechałem do wykopanego dołu, który służył za studnię, ale na dnie znajdowało się tylko błoto, bo był czas suszy. Na szczęście przy studni siedziało kilku chłopców, którzy powiedzieli mi, gdzie mam dalej jechać. Po kilku godzinach błądzenia dotarłem do małej kapliczki w Mitanzi, gdzie czekali moi parafianie.

Pracujemy na ziemiach w większości zamieszkanych przez plemię Buruli, które nie cieszy się dobrą reputacją w Ugandzie. Należeli kiedyś do plemienia Baganda – największego plemienia w Ugandzie, ale wybrali niezależnego króla, albo raczej "królika", co jest źródłem żartow i drwin wśrod innych plemion.

Kiedy słucham dzieci, które się bawią, najczęściej rozmawiają o jedzeniu i wtedy wyglądają na szczęśliwe. Kiedy słucham robotników na budowie zachowują się tak samo. Jedzenie to najprzyjemniejszy temat do rozmów. Co jadłeś w niedzielę? I wtedy wymieniają różne potrawy, po wyliczeniu każdej z nich wybuchają śmiechem. Najczęściej padają słowa: słodkie ziemniaki, mięso, gotowane banany, kurczak …, ale tak naprawdę, to tylko ich wyobraźnia. W rzeczywistości wiele dzieci widziała tylko mięso wiszące na haku w sklepie na środku wioski, ale nigdy go jeszcze nie kosztowały.

Jedna dziewczynka o imieniu Frida uczennica siódmej klasy szkoły podstawowej mieszka z siedmioma braćmi w gliniance. Mama odeszła do innej wioski do jakiegoś mężczyzny. "Pytam co jecie sieroty?" Odpowiada: "Jak mama coś przyśle, to coś jemy, albo gdy ktoś nam coś podaruje, a jak nic nie ma, to śpimy, aby nie czuć głodu…".

I jak im tu mówić tym ludziom o umartwieniach wielkopostnych?

o. Bogusław Dąbrowski, Kakooge – Uganda

* O. Dąbrowski urodził się w 1966 roku w Nowym Sączu. Do zakonu franciszkanów wstąpił w roku 1986, święcenia kapłańskie przyjął w Krakowie w roku 1993. Na misje do Ugandy wyjechał w sierpniu 2001 roku. Obecnie pełni w Kakooge funkcje proboszcza parafii i przełożonego klasztoru, w którym oprócz niego pracuje dwóch innych franciszkanów z Polski.

Za: www.franciszkanie.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda