Home WiadomościArchiwum Najnowszy numer eSPe: Samotność a wspólnota

Najnowszy numer eSPe: Samotność a wspólnota

Redakcja
100710m.png Z ks. prof. dr hab. Januszem Mastalskim, dziekanem Wydziału Nauk Spoełcznych Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie rozmawia Dawid Borkowski SP. Wywiad znalazł się w numerze 90(03/2010) lipcowo-wrześniowym pijarskiego eSPe. Zapraszamy do lektury!


eSPe: Czy Ksiądz czuje się samotny?

Ks. prof. dr hab. Janusz Mastalski: To jest bardzo trudne pytanie, bo zawiera w sobie problem, który można opisać następująco: czy kapłan, który z definicji swojego powołania jest człowiekiem bliżej Chrystusa, może się czuć samotny? Gdybym powiedział, że nie czuję się samotny, to pewnie bym skłamał. Tak po ludzku sądząc, człowiek zawsze jest samotny przy podejmowaniu różnego rodzaju decyzji. Choć znowu z punktu widzenia wiary, powinienem mieć świadomość, że mam asystencję Ducha Świętego. Natomiast z punktu widzenia czysto ludzkiego, czuję się wielokrotnie samotny, jednak nie z tego powodu, że nie ma przy mnie kogoś bliskiego, ale dlatego, że mam świadomość ogromnej odpowiedzialności za decyzje, które muszę podejmować. Nieraz jestem samotny w tym odczytywaniu Woli Bożej. Zastanawiam się, czy to mówi Chrystus, czy to mówię ja z punktu widzenia mojej wygody,. Trzeba odróżnić dwa pojęcia: samotność i bycie samemu. Człowiek samotny to ten, który ma wewnętrzne poczucie opuszczenia, niezrozumienia, oddalenia, zdradzenia. Bycie samemu oznacza raczej niewiązanie się z kimś, brak wyłączności na konkretną osobę. Myślę, że kapłan jest sam, ale nie powinien być samotny.

W jakich momentach życia doskwiera Księdzu samotność?

Często kiedy muszę podjąć decyzję co do rady dla kogoś w sytuacji będącej dramatem życiowym. Nie za bardzo mam kogo zapytać, czy dobrze postępuję. Wierzę, że Chrystus działa przeze mnie, ale jest mi bardzo trudno odczytać z całkowita pewnością: czy to Chrystus mówi, czy to wyłącznie moja intuicja? Samotność odczuwam szczególnie wtedy, kiedy zostaję zdradzony przez kogoś, na kim mi zależało, komu zaufałem. Myślę, że wtedy ta samotność jest bardziej poczuciem bycia oszukanym. I pewnie czuję się także samotny w swoich przemyśleniach, których inni nie chcą zrozumieć. Nie są to jednak chwile, które by przesłaniały świadomość faktu, że warto poświęcić Chrystusowi wszystkie ludzkie odczucia, emocje.

Jak sobie radzić z poczuciem samotności, kiedy jest się odpowiedzialnym za drugiego człowieka?

Nade wszystko trzeba więcej ufać Panu Bogu. Zauważam coraz częściej, że można radzić, ale  najbardziej skuteczna jest modlitwa w intencji tego człowieka, któremu udziela się rad. W związku z tym zawsze, kiedy mam rozwiązać jakiś problem czy podpowiedzieć rozwiązanie – a wiem, że będę o tym rozmawiał z daną osobą – sięgam do samego Źródła. Modlę się, abym umiał tę sytuację odczytać, zakwalifikować, żebym mógł coś konkretnego i adekwatnego do sytuacji podpowiedzieć. To jedna sprawa. A druga to dar posiadania powierników, ludzi bliższych, z którymi można by było – nie mówiąc konkretnie o co chodzi – skonsultować i zobiektywizować własne, subiektywne odczucia. I myślę, że to są najważniejsze kwestie. Istnieją nieraz takie sytuacje, kiedy decyzje trzeba podejmować bardzo szybko (np. w konfesjonale) i wtedy zostaje akt strzelisty.

Czy można powiedzieć, że autentyczne życie duchowe i kompetencja, przygotowanie do posługi dają nam pewność, że możemy pomagać drugiej osobie?

Bałbym się stwierdzenia, że dają pewność. Niewątpliwie dają możliwości, ale czy pewność? Mogę z tego długiego doświadczenia spowiedniczego i pomagania innym ludziom wywnioskować, że im człowiek jest bardziej pokorny w pomaganiu, tym jest bardziej skuteczny. W związku z tym byłbym daleki od używania słowa „pewny”. W jakiejś mierze osobowość pomagającego jest czymś szalenie ważnym, również jego dyspozycja, życie duchowe. Jeśli ktoś znalazł w życiu spowiednika, kierownika duchowego, powiernika, mentora, który jest głęboki, ma bogate życie wewnętrzne, jest człowiekiem zasad, wartości – czyli znalazł mistrza – wydaje mi się, że to jest połowa sukcesu w życiu.

Tak zmieniając temat, czy ksiądz ma doświadczenie w pracy z młodzieżą?

Teraz nie katechizuję, ale już od lat pracuję z młodzieżą akademicką. Mam natomiast za sobą dziesięć lat katechezy. Obecnie na kilku uczelniach mam kontakt z młodymi, którzy studiują pedagogikę, dziennikarstwo czy nauki o rodzinie. Generalnie jest to środowisko studenckie.

I co ksiądz myśli o młodych ludziach?

W moim przekonaniu współczesny młody człowiek jest coraz bardziej samotny. I w związku z tym szuka jakiejś afiliacji, zakorzenienia. Dom rodzinny nierzadko jest toksyczny, szkoła – przepełniona agresją, a więc rozpoczyna się poszukiwanie swojego miejsca w jakichś alternatywnych grupach. Są to powiązania będące „znakami czasu” XXI wieku. To może być grupa zupełnie wirtualna. Jest wielu młodych ludzi, którzy korzystając z Internetu, uczestniczą np. w grze multimedialnej czy interaktywnej. To są różnego rodzaju portale, blogi, czaty. Są również i subkultury. Chcę podkreślić, że nie mamy się z czego tak naprawdę cieszyć, ponieważ nasze duszpasterstwa parafialne wcale nie obejmują dużej grupy młodzieży. Młodzi szukają możliwości zaistnienia, realizacji siebie. Niestety, wielokrotnie przychodzi rozczarowanie. Dochodzą niepokojące wieści, jeśli chodzi o naszą ojczyznę, ponieważ skutkiem takiego stanu relacji między ludźmi są m.in. próby samobójcze. To jest także znak czasu. W katolickiej Polsce, gdzie większość dzieci i młodzieży jest objęta katechizacją, gdzie wielu przyznaje się do tego, że są ludźmi wierzącymi i praktykującymi, nagle sporej grupie spośród nich przychodzi pomysł, aby skończyć ze sobą. To jest z pewnością przejaw ogromnej samotności.

Myśli ksiądz, że ten wirtualny świat pomaga młodym ludziom?

Pozornie. Z pewnością pomaga świadomość i poczucie, że po drugiej stronie jest ktoś, kto podobnie myśli albo kto chce ze mną być, chociażby za pośrednictwem Internetu. Natomiast jest to zastępnik. W moim przekonaniu nie da się zastąpić żywego spotkania, radości przebywania z drugą osobą wirtualnymi kontaktami. Nawet jeśli jest to komunikator, w którym siebie nawzajem widzimy, zawsze stanowi to jakąś namiastkę. Świat wirtualny generalnie w pewnym momencie zaczyna zastępować rodzinę. Powstaje wtedy pytanie, czy wirtualnie można powiedzieć: „kocham”, czy wirtualnie można dotknąć… Można. Tylko czy to nie jest trochę samooszukiwanie się?

Jeśli osoba żyjąc głównie w wirtualnym świecie będzie chciała założyć rodzinę, jak będzie w niej funkcjonować?

Nie jestem wrogiem Internetu. Jest on bardzo pożyteczny i potrzebny. Nie może jednak zastępować rzeczywistości. Ma być dopełnieniem, przestrzenią rozwoju (również towarzyskiego). Jedną z podstawowych konsekwencji wirtualizacji życia jest rozczarowanie. Przestrzeń wirtualna niesie ze sobą dużo uproszczeń. Świat wydaje się inny, może nawet prostszy, piękniejszy. A potem przychodzi realna rzeczywistość. Niektórzy, wychodząc ze świata wirtualnego i przechodząc do realnego, czują się coraz bardziej zagubieni, rozczarowani, samotni. Istnieje już nawet jednostka chorobowa – „netoholizm”, a więc uzależnienie od Internetu. I to będzie pewnie taki współczesny nałóg. Trzeba pamiętać, iż ten kto ma zdrowe relacje w domu i wie, że ktoś na niego czeka, z kimś może porozmawiać – nie będzie przebywał godzinami w przestrzeni wirtualnej.

A jeśli popatrzymy na życie we wspólnocie „osoby wirtualnej”, jest ono możliwe?

Absolutnie tak. Rozumiem, że zmierzamy w kierunku Kościoła. Rodzą się pytania: czy Kościół w dniu dzisiejszym ma do końca pomysł na nastolatka, na człowieka młodego, szczególnie tego zagubionego? Co mu tak naprawdę oferuje? Oczywiście, oferuje mu Jezusa Chrystusa. Jednak nieodpowiedzialne podejście do sposobów ewangelizacji może obrzydzić wszystko, co wiąże się z Kościołem. Warto więc pamiętać, że życie wspólnotowe jest antybiotykiem, antidotum, profilaktyką dla współczesnych problemów młodzieży. Warto dodać, że wspólnota jest przestrzenią, w której człowiek czuje się zaakceptowany, ma swoje miejsce, posiada pewien cel, jest dostrzeżony, przez co wzrasta jego samoocena. To powoduje, że czuje się mniej samotny, nawet jeśli jego rodzina jest toksyczna. Ma świadomość tego, że jest takie miejsce, grupa ludzi, która na niego czeka.

Choć z drugiej strony żadna wspólnota nie zastąpi tak naprawdę rodziny. Ona może tylko tę rodzinę wspomagać. W większości przypadków (jeśli chodzi o młodych) istnieje tęsknota za byciem z ludźmi, którzy ich rozumieją, cieszą się z tego, że oni są, że razem coś mogą zrobić. Dużo zależy od moderatora takiej wspólnoty, od odpowiedzialnego za nią człowieka. Czym zdrowsze są zasady, na jakich jest budowana, wspólne cele, tym jest trwalsza i uczestnictwo w niej owocuje dobrem w życiu dorosłym młodego człowieka.

Za: Elżbieta Wiater

redaktor naczelny
kwartalnika eSPe
SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda