Home WiadomościArchiwum Salezjanie: Czerwińsk – Przynosimy owoce…

Salezjanie: Czerwińsk – Przynosimy owoce…

Redakcja
100609d.png W dniach 4-5 czerwca, w Czerwińsku nad Wisłą trwał IV zjazd byłych aspirantów czerwińskich, na który złożyło się kilka inicjatyw formacyjno-towarzyskich integrujących to, od niedawna odradzające się, środowisko. W sumie wzięło w nim udział prawie czterdziestu uczestników.

W ubiegłym roku na zjeździe w Gdańsku byli aspiranci postanowili, by w
jednym z kolejnych spotkań wrócić do korzeni oraz zaprezentować
praktyczne efekty zdobywanej przed laty edukacji aspiranckiej. Dlatego
właśnie Czerwińsk i dlatego z rodzinami. Tymi ostatnimi mogli się
pochwalić aspiranci, którzy postawili na życie w rodzinie. Aspiranci,
którzy wybrali życie w zgromadzeniu salezjańskim zaprezentowali swoje
pola pracy.

Zjazd rozpoczął się modlitwą Anioł Pański w kaplicy domowej, przed
obrazem Matki Bożej Ostrobramskiej. I to już pierwszy powód do
mocniejszego uderzenia serca. Bo przecież to Ona najwięcej wiedziała o
tajnikach młodych dusz, obietnicach, porażkach, planach… Jak przyznawali
z łezką w oku niektórzy starsi panowie, że kiedyś patrząc Jej w oczy
tylko w tym miejscu byli szczerzy aż do bólu.

W tym też miejscu aspirantów powitał dyrektor wspólnoty, a zarazem
kustosz czerwińskiego sanktuarium – ks. Edmund Modzelewski oraz ks.
insp. Sławomir Łubian. Po nich zabrał głos ks. dyr. Zenon Jakuboszczak,
niegdyś kierownik aspirantatu; oczywiście, powitał nas w swoim stylu,
czyli żywiołowo, z werwą, głośno i z humorem. Prawie jak w latach
siedemdziesiątych, gdy wracaliśmy ze szkoły. Ten facet nic się nie
zmienił. My chyba też nie, bo… siedzieliśmy cichutko, jak dawniej. W
kaplicy też bardzo wymownie zabrzmiały słowa Sławka Kaniastego, naszego
prezesa, otwierające zjazd: "Właściwie to dopiero teraz przynosimy owoce
naszych młodzieńczych planów i owoce pracy naszych wychowawców…
Właśnie, trzeba mieć lat przynajmniej dzieści, by się obejrzeć wstecz i
odpowiedzialnie mówić o owocach swojej młodości."

Atmosferę tej części zjazdu przenieśliśmy do dawnego studium. Tutaj
aspiranci Dzierżak i Dąbrowski prezentowali szkolnictwo salezjańskie,
ks. Niedziela, dawny kierownik mówił o pracy misyjnej, aspirant
Jakubowski o wydawnictwie i środkach przekazu, ks. S. Piotrowski, pan
na dawnych włościach aspiranckich, przybliżył działalność ośrodka Emaus i
ruchu Saruel, a ks. Bonkowski, niegdyś czerwiński asystent i kierownik,
najpierw swoim zwyczajem nas rozruszał, by następnie pięknie zachęcić
do włączania się w aktywność Rodziny Salezjańskiej.

Skoro powrót do korzeni to nie mogło zabraknąć meczu piłkarskiego. Na
boisku zmagało się duchowieństwo z laikatem. Atmosfera, ambicje i
pokrzykiwania bez zmian. Kondycja na miarę stylu życia i wieku. A wynik?
Nieważny. Kości po meczu bolały wszystkich równo, ale radości spotkania
nie przygasiły.

Jednak jeszcze trochę sił mamy, skoro po meczu, ze świecami w rękach
wzięliśmy udział w procesji z racji oktawy Bożego Ciała, a po niej
uczestniczyliśmy we Mszy św. wieczornej. Znowu jak dawniej: w stallach
pachnących wiekami, ze wzruszającym i ciepłym kazaniem ks.
Modzelewskiego. Niejedna żona i niejedno dziecko dopiero teraz
dowiedziało się jaki to kiedyś z tatusia i męża był dominiczek.

Pierwszy dzień zjazdu zakończyliśmy prawie nad ranem (niektórzy). A to z
powodu ogniska, śpiewów, długiej kiełbaski, i jeszcze dłuższych
wspomnień. Wcześniej oczywiście odmówiliśmy salezjański "paciorek" na
cmentarzu, zapatrzeni w nazwiska naszych wychowawców, umieszczone na
grobach.

Dzień drugi rozpoczęliśmy modlitwą pod krzyżem i Mszą św. z kazaniem ks.
insp. S. Łubiana. Po niej szybka kawa i autokarem w dawne szlaki.
Najpierw Niepokalanów – sanktuarium założone przez św. Maksymilana
Kolbego, które było celem naszych wypraw licealnych. Potem Żelazowa
Wola. Świetny spacer z przewodnikiem po parku. Kompozycja zieleni i
dźwięków muzyki Chopina przeniosły nas w zupełnie inny świat. Jakże to
było nam potrzebne! Choćby dla kontrastu z codzienną bieganiną i
sprawami ponoć ważnymi.

Następnie z niepokojem ruszamy do Wyszogrodu. Czy tam jeszcze coś po nas
zostało? Mostu, niestety, już nie ma. Został tylko kawałek przęsła.
Pierwsza myśl, gdzie teraz chodzą na wagary? Szkoła, niby ta sama, ale
jakże inna. Nowa, z komputerami, świetne pracownie, drzwi z naturalnego
drzewa, lśniące korytarze. Takiego jej wyglądu nie przewidywaliśmy nawet
we śnie. Na szczęście jest jeszcze ta sama sekretarka – p. Żochowska,
która nas oprowadziła i cierpliwie wyjaśniała, np. dlaczego w stołówce
jest jęz. polski, a w chemii informatyka. Spotkanie z jej mężem –
polonistą, dawniej i obecnie, to miła niespodzianka i żywy dowód, że
byliśmy jednak w naszej szkole.

Inne wspomnienia odżyły na cmentarzu, gdy modliliśmy się nad grobami
zmarłych nauczycieli i zapalaliśmy im znicze. Teraz jakoś nie mogliśmy
doszukać się ich srogości. Nawet oceny niedostateczne bardziej ujawniały
ich odpowiedzialność i mądrość wychowawczą niż czepianie się, jak
kiedyś myśleliśmy.

To tylko okruch z aspiranckiej podróży do korzeni. Mały, ale jakże
potrzebny.

ks. K. Jakubowski

Za: www.salezjanie.pl.

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda