Home WiadomościArchiwum Znalazłem skarb – świadectwo z MiFeZi 2010

Znalazłem skarb – świadectwo z MiFeZi 2010

Redakcja
100308b.png Misjonarze Kombonianie Serca Jezusowego z Krakowa, podobnie jak w latach ubiegłych, tak i w tym roku z wielkim zaangażowaniem zorganizowali Misyjne Ferie Zimowe (MiFeZi 2010), na których zastanawiali się nad tematem Królestwa Bożego na ziemi. Na początku jednak nic nie zapowiadało tragedii… Poniżej prezentujemy list jednego z uczesników.

Wszystko zaczęło się w drugim dniu z samego rana, kiedy to po porannej modlitwie oraz śniadaniu w miłej atmosferze integracji, udaliśmy się na katechezę. Miała ona na celu wprowadzenie nas do osobistej modlitwy- rozważania fragmentu Ewangelii. O. Maciek, dzięki swobodnemu podejściu i barwnemu posługiwaniu się przykładami, zrobił to nad wyraz dobrze. Fragment Ewangelii św. Marka mówił o bogatym młodzieńcu (Mk 10; 17-22), który przybiegł do Jezusa pytając, co ma czynić by osiągnąć zbawienie. W czasie godzinnej medytacji nastąpił przełom. Od razu utożsamiłem się z tym młodym człowiekiem, gdyż wiele nas łączyło. Ja również byłem na takim etapie, kiedy pytałem Boga: „co mam czynić, żeby osiągnąć życie wieczne?”. Tamten jednak po usłyszeniu odpowiedzi odszedł zasmucony. Ja tego nie zrobiłem. Właściwie to nie zrobiłem nic. Czekałem na odpowiedź dla mnie.

Trochę się otrząsnąłem po doznanym szoku, jakim było to doświadczenie na modlitwie. Miałem pewne obawy, wiedziałem, że to jeszcze nie koniec. Ale nie zaprzątałem sobie tym głowy, gdyż miałem w perspektywie wyjście do Domu Pomocy Społecznej. Po dotarciu na miejsce za pomocą komunikacji publicznej, niepokoje odżyły ponownie. Już przy samym wejściu spotkaliśmy kilku mieszkańców, ludzi starych i ułomnych, na wózkach inwalidzkich, z trudnością wypowiadających każde kolejne słowo. Moja otwartość i radość zdziwiła wszystkich, a najbardziej mnie samego. Zwłaszcza, że od trzech lat uczestniczę w komboniańskich rekolekcjach i nigdy nie potrafiłem się jakoś się przełamać i potraktować tych ludzi…. jak ludzi. Normalnych. Którzy też chcą się śmiać, potrzebują trochę towarzystwa i dobroci. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Bo cóż można zrobić, patrząc na 28-letniego Roberta, przykutego do wózka z powodu porażenia mózgowego, jak nie usiąść i płakać nad jego losem. Na tym właśnie polegał ten przełom. Po raz pierwszy nie miałem ochoty tego zrobić.

Po powrocie byłem nieco podbudowany, nawet trochę z siebie dumny. Wiedziałem, że ktoś z tych chorych ludzi będzie niecierpliwie wyczekiwał mojej następnej wizyty. Że wniosłem nieco radości do ich monotonnej i szarej egzystencji. Z takim poczuciem wyszedłem wraz z grupą na spacer po Krakowie (tzw. Kraków by night). Integracja postępowała.

Następnego dnia udaliśmy się do Sióstr Karmelitanek na Łobzowskiej, gdzie mieliśmy okazję poczuć atmosferę nieziemskiego spokoju i klimat nieustannego obcowania z Bogiem. Rzeczywistość przesiąknięta tą cudowną miłością stała się również naszym udziałem. Jednak przy zetknięciu z tą cząstką wieczności słowa są bezsilne. Dlatego przejdę do meritum, którego notabene również nie da się w pełni oddać słowami.
Jak to zwykle bywa na rekolekcjach najważniejszym punktem, zaraz po Eucharystii, jest adoracja Najświętszego. Tak było też w przypadku tegorocznego MiFeZi. Bezpośrednio przed adoracją miałem też okazje zaznać odpuszczenia grzechów przez posługę o. Maćka. Przy tej okazji pogadaliśmy sobie szczerze na temat mojego życia, wiele spraw wyklarowało się.

Gdy wyszedłem z pokoju, gdzie zostawiłem swoje winy, adoracja już trwała. Znalazłem sobie wygodne miejsce wśród przyjaciół i wsłuchiwałem się w rozważanie. Jednak to nie ono zapadło mi w pamięć. Kiedy nastała cisza, w czasie mojej konwersacji z Najświętszym, ogarnęło mnie to pragnienie. Poczułem, jak otacza mnie, otacza ze wszystkich stron, jest wszędzie. Ta miłość. Ogarnęło mnie pragnienie kochania wszystkich Jego miłością. Przyszedł do mnie. Nie, do nas wszystkich w tej kaplicy. Do mnie w sposób zupełnie personalny i osobisty. Chciał, żebym zostawił wszystko, był ubogi w duchu. Nie zrozumiałem. Ale była ta miłość dla której warto żyć. I tak po wielu miesiącach w końcu doszło do tej tragedii. Jezus rozwalił mi moje całkiem poukładane życie. Przecież byłem statystycznym katolikiem. Pracowałem, w weekendy studia. Czasem się modliłem. Teraz to wszystko legło w gruzach. I za to dziękuję Bogu z całego serca.

Wychodząc z kaplicy miałem ochotę wszystkich uściskać. Pamiętam to uczucie. I nawet następnego dnia przy śniadaniu nalewając komuś herbaty, robiłem to z taką właśnie świadomością, że „trzeba nam miłować wszystkich ludzi”. Adoracja skończyła się po 23. Nie było to moje ostatnie spotkanie z Najświętszym tej nocy. Gdy już wszystkie światła zgasły, wróciłem do kaplicy.

Dalsza część rekolekcji upłynęła w duchu bezinteresownego oddania się innym w odpowiedzi na wskazania, które Duch niemal szeptał nam do ucha.

Patrząc z perspektywy czasu wcale nie dziwi mnie postawa Złego, który wybitnie mnie zniechęcał i prawie fizycznie starał się uniemożliwić mi przyjazd do Krakowa. Patrząc na owoce tych rekolekcji rozumiem, dlaczego Diabeł mnie tam nie chciał. Bo być „ubogim w duchu” znaczy nie mieć planów, perspektyw, marzeń i pragnień, z wyjątkiem jednego: kochać innych miłością Chrystusa. Codziennie. I tak się da! Mówi Wam to przeciętny facet, przed którym otwiera się życie w perspektywie pełnienia Bożej Woli we wszystkim, choć jeszcze parę miesięcy temu nic tego nie zapowiadało. Bo jestem jak ten młodzieniec z Ewangelii, który powiada, że wszystkich przykazań przestrzega od swojej młodości (Mk 10; 17-22). „Jednego Ci tylko brakuje: sprzedaj wszystko co masz i rozdaj ubogim, potem przyjdź i chodź za mną”. To jest właśnie to: wystarczy tylko kochać. Dziś to rozumiem. Jestem jak człowiek, który znalazł na roli skarb, zakopał go więc ponownie, poszedł sprzedał wszystko co miał i kupił tę rolę. Na tych rekolekcjach znalazłem skarb, jakim jest Królestwo Boże (Mt 13; 44). Teraz muszę sprzedać wszystko co mam. Moje plany na przyszłość, marzenia, umiejętności i talenty, czas i siły, żeby kupić tę rolę, gdzie ukryty jest skarb.

Powodzenia na drodze do świętości. Z Bogiem!

Ten i tak dość długi tekst nie oddaje w pełni tego, co przeżyłem na MiFeZi 2010. Jego ciekawa forma ma za zadanie zaciekawienie czytelnika, aby nie zniechęcił się on widząc rozmiar niniejszego świadectwa. Forma ta nie jest celem samym w sobie.


Pragnę jednak pozostać anonimowy dla internetowego czytelnika. Ci, którzy mają wiedzieć kim jestem, już to wiedzą, a ci, którzy są bystrzy- domyślą się.

Kieruję serdeczne podziękowania oraz pozdrowienia dla wszystkich Misjonarzy Kombonianów. Bóg Wam zapłać za Wasz trud i zaangażowanie w „bycie dla innych twarzą Boga”. Pozdrawiam i dziękuję również wszystkim uczestnikom MiFeZi 2010 z II turnusu.
SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda