Home WiadomościZ kraju Abp Galbas SAC: wierzyć w Chrystusa w dzisiejszej Polsce jest czymś trudnym ale możliwy

Abp Galbas SAC: wierzyć w Chrystusa w dzisiejszej Polsce jest czymś trudnym ale możliwy

Redakcja

Do budowania „Kościoła głębi” zachęcił dziś wiernych abp Adrian Galbas podczas uroczystej Mszy św. Wielkanocnej, której przewodniczył w archikatedrze warszawskiej. Przyznał, że w 2025 roku, w katolickiej Polsce nie jest łatwo wierzyć w Chrystusa. Zauważył jednocześnie, że jest to możliwe, a w okresie Wielkiego Postu widział wokół siebie także „Kościół głęboko wierzący”.

Publikujemy treść homilii abp. Adriana Galbasa SAC:

Trudne, ale możliwe…         

(Homilia na Zmartwychwstanie Pańskie, archikatedra warszawska, 20 kwietnia 2025 roku)

Pozdrawiam was, Bracia i Siostry, w tym najbardziej uroczystym dniu roku liturgicznego. Kolejna w naszym życiu Wielkanoc. Przed tygodniem obchodziliśmy Niedzielę Palmową. To był światowy triumf Chrystusa. Jego entuzjastyczne, spektakularne  i pełne splendoru wkroczenie do Jerozolimy. To był triumf przygotowany przez ludzi. 

A dzisiaj po Wielkim Tygodniu – Niedziela Zmartwychwstania. To także dzień triumfu Chrystusa, ale jakże innego, bo przygotowanego przez Boga. Zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Ten triumf jest bardziej niedostrzegalny, niż jakiekolwiek inne wydarzenie. Dzieje się bez świadków. Jak śpiewaliśmy przed paroma godzinami w Exultecie: „tylko noc mogła poznać czas i godzinę, w której Pan powstał z martwych”. Nikt z ludzi nie był tego świadkiem. 

Opis w Ewangeliach urywa się na chwili, gdy ciało Jezusa zostało złożone do grobu, a potem już mamy wielkanocny poranek i wielki popłoch, że ciała tam nie ma. Co się stało: ukradli, zniszczyli, zbeszcześcili, wynieśli? I kto to zrobił? Żołnierze, czy uczniowie? Co się stało…? „Zabrano Pana mego z grobu i nie wiemy gdzie po położono?” (J 20,22), mówi zrozpaczona Maria. Nie dość, że nie ma Jezusa, to jeszcze nie ma ciała! Więc apostołowie biegną łapać złodzieja. Jan szybciej, bo młodszy i zna drogę, Piotr wolniej; może z powodu tuszy, a może z powodu duszy, obciążonej zdradą. Biegną łapać złodzieja. A potem wchodzą do grobu w kolejności odwrotnej niż przybiegli. Jan, choć przybiegł pierwszy, ustępuje miejsca Piotrowi, który jest Pierwszy, Pierwszy spośród nich, więc jako pierwszy może wejść do grobu. Nic tu nie ma do rzeczy jego zdrada. Pan powiedział, że Piotr jest Pierwszy, więc ma pierwszeństwo (por. J 20,5-10). 

Jan ujrzał i uwierzył. Złodziej by ukradł całość. Nie zostawiałby całunów. Jan pamięta, ile czasu zabrało odwiązywanie Łazarza. Który złodziej by to zrobił. I jeszcze ta chusta, z której jakby wypromieniowało ciało Pana. Ujrzał i uwierzył. I to napisze. Nic więcej. Jedno zdanie, do którego zmierzała cała jego Ewangelia, pełna szczegółów, głębokich metafor, aluzji, obrazów. A tu jedno zdanie, jakby mu języka zabrakło w gębie: „ujrzał i uwierzył” (J 20,8)!

Piotr na ten moment jeszcze będzie musiał poczekać. Na razie tylko wszedł i ujrzał. Jeszcze będzie musiało minąć parę dni, jeszcze będzie musiało przyjść parę okazji, parę spotkań, jeszcze będzie musiała być pewna ich rozmowa nad brzegiem Genezaret i trzy bolesne pytania o miłość, jeszcze przyjdzie Zesłanie Ducha Świętego, by wreszcie Piotr powiedział otwarcie  – co słyszeliśmy w pierwszym czytaniu – „Bóg wskrzesił Go trzeciego dnia (…). On nam rozkazał ogłosić ludowi i dać świadectwo, że Bóg ustanowił Go sędzią żywych i umarłych. Wszyscy prorocy świadczą o tym, że każdy, kto w niego wierzy, przez Jego imię otrzymuje odpuszczenie grzechów” (Dz 10,43).

Papież Benedykt, którego dwudziestą rocznicę wyboru na Stolicę Piotrową wczoraj obchodziliśmy, powiedział, że prawda o zmartwychwstaniu jest pierwszą prawdą, w którą wierzymy i pierwszą z powodu której wierzymy. „Wiara – mówi ten wielki papież – rodzi się z osobowego spotkania ze Zmartwychwstałym Chrystusem i staje się porywem odwagi i wolności, który każe wołać do świata: Jezus powstał z martwych i żyje na wieki (…). Jezus chce byśmy w Niego wierzyli, byśmy pozwolili Mu się prowadzić, byśmy z Nim żyli, stając się coraz bardziej do Niego podobni i coraz bardziej prawi”.

Nikogo, żadnym zewnętrznym dowodem nie da się jednak zmusić, by uwierzył, że nie mamy do czynienia  z podstępem uczniów lub z przywidzeniem rozhisteryzowanych kobiet. To jest osobista decyzja każdego. Więcej: to jest najważniejsza życiowa decyzja każdego, bo jak powie św. Paweł: jeśliby Chrystus nie zmartwychwstał – to wszystko byłoby na próżno (por. 1 Kor 15,17), wszystko co się dzieje w życiu wiary – byłoby na próżno. Sens wszystkiemu nadaje wiara w zmartwychwstanie! Albo wierzę, że pusty grób jest pusty, bo Chrystus zmartwychwstał, albo wierzę, że pusty grób jest pusty, bo Chrystusa ukradli i ukartowali tę całą szopkę. A więc dzisiaj, gdy znów po raz 5, 10, 55, 75 lub któryś tam jeszcze przeżywamy Wielkanoc to najpierw po to, aby po raz 5, 10, 55, 75 lub któryś usłyszeć to podstawowe pytanie: Czy ty w to wszystko wierzysz? Nie musicie odpowiadać na głos, ale odpowiedzieć trzeba. Czy ty w to wszystko wierzysz? Że Jezus Chrystus to nie jest legenda, opowiastka, historyjka, leżąca w grobie lalka, że to nie jest malunek, który sobie uroiła w Wilnie prosta polska zakonnica. Ale, że to jest żywy Bóg, który więcej nie umiera. Łazarz, tamta dziewczynka i tamten chłopiec, których wskrzesił, znowu umarli, a On więcej nie umiera. 

Wierzysz, że On, Chrystus, jest zainteresowany Twoim życiem? Jakie to życie by dzisiaj nie było. Jeśli jest szczęśliwe, spokojne, dobre, bo ci się udaje, bo idzie, bo jesteś na topie, bo sprawy mają się jak mieć się mają, bo masz miłość, pieniądze i plany i przyszłość i sukcesy, On jest nim zainteresowany…

Ale jeśli takie nie jest. Jeśli jest poszarpane, zabiegane, zaplute, zmęczone, niechciane, a nawet przeklinane. Jeśli ci się po prostu już nie chce, a jeśli czegoś chce, to wymiotować od tego wielkanocnego kiczu: od jajeczek, święconek, mazurków i dyngusów, i od tego plastikowego Jezusa wyskakującego z grobu niczym Superman, jeśli widzisz w tym tylko jakiś banalny banał, daleki od życia, od tego twojego życia, w którym coraz mniej życia, w którym jest tylko dzień za dniem, a każdy następny cięższy od każdego poprzedniego,  z inflacją w kasie i w miłości, to On, Zmartwychwstały też jest nim zainteresowany. Tym i takim twoim życiem! Wierzysz w to? 

Św. Jan Paweł II podczas jednego ze spotkań z młodzieżą zapytał: „Czy dzisiaj łatwo jest wierzyć w Chrystusa?” A potem – jakby bał się, że młodzi w euforii mogą powiedzieć coś na hura, sam powiedział: „Nie! Nie jest łatwo”. A czy dzisiaj w 2025 roku, w katolickiej Polsce łatwo jest wierzyć w Chrystusa? Nie, nie jest łatwo! Zakładając, że chodzi nam o wiarę, a nie o pozór wiary. Nie jest łatwo. Z mnóstwa powodów. Tych osobistych, tych rodzinnych, tych polskich, tych ukraińskich i tych światowych. Także tych wewnątrzkościelnych. Wielu z nas w Kościele jest zmęczonych, wielu wystraszonych tym co będzie, wielu oburzonych tym, co było. Dużo narzekań, krytyki, podziałów i walk. Dotarło do mnie to, co napisał jeden z publicystów, że Kościół w Polsce ma teraz swoją Wielką Sobotę. Czas pomiędzy jedną swoją postacią, a kolejną, bo przemija nie tylko postać tego świata, ale także postać obecnego w nim Kościoła!

Niektórym ciężko jest dziś wierzyć, bo mają wrażenie, że Kościół za bardzo się „uświatowił”, przyjął kryteria tego świata, że jest zbytnio „uziemiony”, albo też, że jest tylko dla niektórych, dla swoich, niezbyt zgrabnie przykrywając to wszystko Ewangelią.  

„Czy dzisiaj jest łatwo wierzyć  w Chrystusa?”. W Zmartwychwstałego Chrystusa? Nie, nie jest łatwo!  Mnie też dziś czasem nie jest łatwo. I rozumiem, tak mi się przynajmniej wydaje, tych z was, którzy są tu dzisiaj bardziej z tradycji niż z wiary, bo to taki standardowy układ: i śniadanie i spotkanie i kościół. Rozumiem i nie potępiam. Ale chcę dokończyć to zdanie papieża do młodych sprzed lat. Bo on wtedy powiedział coś jeszcze. „Bądźcie jednak pewni, że wierzyć w Chrystusa – choć jest to trudne – jest dziś możliwe”. I to jest Bracia i Siostry wielkie przesłanie tych świąt. Tak: wierzyć w Chrystusa nierzadko jest dzisiaj trudno, ale jest to możliwe. 

Tyle razy w ostatnich tygodniach Wielkiego Postu miałem okazję spotkać Kościół, który jest jak Maryja w Wielką Sobotę. Spotykam go również, odwiedzając od miesięcy wspólnoty i pojedynczych ludzi w naszej archidiecezji. Widzę go w tylu księżach. Z boku wrzawy, wokół niepokój, a tu Kościół głęboko wierzący: tysiące ludzi na rekolekcjach, zamkniętych i otwartych, ludzie przy konfesjonałach, w kościołach stacyjnych, nawrócenia po latach, chrzty dorosłych, przemyślane powroty po dokonanej w nerwach apostazji. To także ludzie, cierpiący, cierpieniem swoim i swoich bliskich, którzy Boga w tym nie przeklinają, ale jeszcze głębiej Mu ufają. Ci liczni, którzy w swoich codziennych, nawet błahych wyborach szukają tego co w górze, gdzie przebywa Chrystus (por. Kol 3,1). Stamtąd, od Chrystusa czerpią motywacje i uzasadnienie dla swoich wyborów i działań, które są tych wyborów konsekwencją. Uparcie dążą, nie bez trudności i zwątpień, ale jednak dążą do tego, co w górze, nie do tego co na ziemi. Po wielokroć w swym życiu rozpoznali już, że Pan jest dobry, że Jego łaska trwa na wieki, że Jego prawica jest wzniesiona wysoko (por. Ps 118). Teraz więc Mu za to dziękują, jak dzisiejszy Psalmista i jak on są pewni, że w Chrystusie ich życie ma pełnię i sens: „nie umrę, mówią, ale żyć będę i głosić dzieła Pana” (Ps 118,17).

Oni wszyscy pokazują mi, jak ważna do tego, by wierzyć w Zmartwychwstałego, jest w Kościele duchowość. Pogłębiona i solidna. Odwieczny wróg kiczu, byle czego i dyletanctwa. Ona, najszerzej rozumiana duchowość, czyli głębia, prawda i piękno to ścieżka życia dla Kościoła naszych dni. Już cytowałem kiedyś to zdanie, bardzo dla mnie ważne: „Jeśli chcesz zbudować okręt, nie wzywaj ludzi, by przynieśli drewno i nie zaczynaj od rozdzielenia im obowiązków, ale wzbudź w nich tęsknotę za rozległym i niekończącym się morzem”. To znane słowa A. de Saint Exuper’ego. I ważny program dla nas: budować Kościół głębi.  Wielu ludzi odeszło od Kościoła, bo słyszało tylko, że mają przynieść drewno. Ale po co? Pytali! Budujemy statek. Ale po co? Pytali? Popłyniemy przez morze! Ale po co? Pytali? A nie doczekawszy się odpowiedzi, odchodzili. Często zresztą płyną w tę samą stronę, tyle, że po swojemu. 

Żeby roztoczyć wizję wielkiej wyprawy po niekończącym się morzu, najpierw trzeba taką wizję mieć. Jeśli wystarczy nam byle stawik, wystarczy też i byle ponton, tylko, że przyjemność podróży wówczas mniejsza, a niebezpieczeństwo większe.

Oni, ci z dzisiejszej Ewangelii (por. J 20,1-9), też mogli zadowolić się swoim małym światem. Mogli nie pójść za wołaniem rozhisteryzowanej Marii. Rzeczywistość wokół nich nie nastrajała przecież do wiary w Zmartwychwstałego. Wyglądało na to, że zwyciężyli przeciwnicy Chrystusa, których było więcej. Mieli władzę i władcę. Mieli ówczesne środki ówczesnego przekazu, mieli siłę. Czy nie łatwiej było zostać w domu? Urządzić się jakoś. Piotr by wrócił do Kafarnaum, otworzyłby spółkę rybacką z Andrzejem, Jan mógłby zostać w Jerozolimie, albo wyemigrowałby do Rzymu, lub do Aten (miał talent do poezji, na pewno by się gdzieś załapał). Na pewno byłoby łatwiej. A i rzeczywistość w nich samych też nie nastrajała do wiary w Chrystusa. Nie nastrajała jeszcze bardziej niż świat wokół. Piotr okazał się papierowym mocarzem. Najpierw mówił, ze choćby wszyscy zwątpili, on nie zwątpi, a potem wystraszył się jednej kobieciny po ciemku, też mi papież. Jan, pod krzyżem był, ale wcześniej go nie było. Też uciekł. Spełniły się słowa Chrystusa: „wszyscy uciekniecie, a Mnie zostawicie samego” (J 16,32). On też zostawił. Nie sprostał, choć był tak blisko. Tuż przy Jezusowym Sercu. No, a zresztą, kto im powiedział żeby biegli: raz, że to była kobieta, dwa, że chyba z dyskusyjną przeszłością. A jednak pobiegli! Było to dla nich trudne, lecz możliwe.

Dlaczego? Może dlatego, że doświadczyli, co to znaczy brak Chrystusa. Co to znaczy żyć bez Niego!  Czasami tak jest, że dopiero jak coś stracimy, to to doceniamy. Kochanowski pisał, że tak jest ze zdrowiem, ale tak jest też z miłością, z kochaną osobą. Ileż jest takich wyznań nad grobem: „teraz widzę jak bardzo mi jej, albo jego brakuje”. A wtedy tego się nie widziało. I oni coś takiego doświadczyli. Trzy dni bez Chrystusa były dla nich jak wieczność. Tak, mogli sobie jakoś ułożyć przyszłość, ale choćby ją sobie ułożyli nie wiem jak atrakcyjnie – byłaby ona niczym w porównaniu z możliwością zobaczenia jeszcze raz Jego twarzy i usłyszenia Jego głosu.

W Mediolanie jest piękny obraz Caravaggia „Wieczerza w Emaus”, drugi, jaki namalował z 1606 roku. Proszę sobie go wygooglać. Przejmująca scena, w której wprost widać, jak uczniowie – widząc Chrystusa – czują jakiś przepływ gorąca, jednocześnie trwogę i szczęście. Widać w nich wielkie napięcie, jeden palcami ściska krawędź stołu, jakby chciał go oderwać. Sam Jezus jest bardzo spokojny – młodzieńcza twarz, delikatny zarost. Błogosławi chleb. Wszyscy są niezwykle przejęci. Prawie wszyscy. Bo są tam też jeszcze dwie inne postacie: karczmarz i karczmarka, którzy tamtym usługują. Ich emocje są jednak inne. Owszem są z lekka zaciekawieni, ale nic więcej.  Patrzą, ale nie widzą tego, co widzą tamci. Dla nich Jezus jest prawdopodobnie takim samym gościem, jak wielu innych, którzy przewinęli się tego dnia przez ich karczmę. Oni wcześniej Chrystusa nie spotkali i nie odczuli Jego braku. Nie widzieli w nim więc nikogo więcej, niż tylko zwykłego klienta. 

Braku Chrystusa nie da się niczym i nikim innym ostatecznie wypełnić. Może na chwilę tak – są takie chwilowe wypełniacze różnych braków – ale nie na stałe, co najlepiej chyba wypowiedział św. Augustyn w tym słynnym zdaniu, że „niespokojne jest ludzkie serce, dopóki nie spocznie w Bogu”. 

Tak, Bracia i Siostry, uwierzymy w obecność Zmartwychwstałego, dopiero wtedy, gdy dotrze do nas, że potrzebujemy Go nie po to, aby przeżyć święta, ale po to, by przeżyć życie, że potrzebujemy Go niczym tlenu! Jak Piotr i Jan, jak Ci uczniowie z Emaus, z obrazu Carravagia i jak tylu innych, którzy przez wieki bez Chrystusa dłużej po prostu nie mogli wytrzymać.
 
Ale jest coś jeszcze! Gdy św. Leon Wielki papież głosił kazanie wielkanocne jak ja dzisiaj powiedział urokliwie: „Zmartwychwstanie Chrystusa przekształca nas z ziemskich chudopachołków w dostojników nieba. Bóg nie chciał przygnębionych uczniów dręczyć zbyt długim smutkiem, dlatego przedziwnie skrócił przepowiedzianą przez siebie trzydniową zwłokę spoczywania w grobie. Do pełnego drugiego dnia dorzucił koniec pierwszego i początek trzeciego, tak, że skrócił czas trwania rozłąki, choć liczba dni pozostała ta sama”. To znaczy, że nie tylko Piotr i Jan biegli do Chrystusa, ale i On biegł do nich. On też nie mógł się doczekać, kiedy znowu ich zobaczy i kiedy będzie mógł okazać im swoje miłosierdzie. 

Bracia i Siostry, Zmartwychwstały Chrystus pragnie być przy nas, pragnie być w nas, pragnie być w naszym życiu. Czasem czeka na to tyle lat i nie może się doczekać. Pozwólmy Mu przyjść do nas, odezwać się do nas, okazać nam swoje miłosierdzie, pozwólmy by przemienił nas z ziemskich chudopachołków w dostojników nieba! Czy to będzie teraz, w tych świątecznych dniach? Czy i my pobiegniemy? Byłoby wspaniale!

Nie zmarnujmy tej Wielkanocy. Wspomniany już A. de Saint Exupery, w zakończeniu wspaniałej powieści „Twierdza”, której nie dokończył pisać, bo śmierć przerwała mu pracę, opowiada o władcy królestwa Berberów, który w środku pustyni chce zbudować idealne królestwo, nowy społeczny ład. Był bardzo miłosierny i dobry. Gdy zobaczył chorych i nędzarzy w swoim królestwie postanowił zaradzić ich cierpieniom. Sprowadził medyków z maściami, krawców z tkaninami. Ci zabrali się do roboty. Chorzy otrzymali lekarstwa, nędzarze – nowe stroje. I jakie było zdziwienie króla, kiedy spostrzegł, że chorzy po krótkim czasie przestali brać te maści, a nawet więcej: zaczęli na powrót rozdrapywać swoje rany, a nędzarze darli swoje nowe szaty, czyniąc z nich na powrót łachmany… No więc chodzi o to, żebyśmy to nie byli my! 

Nie zmarnujmy tej Wielkanocy. Bo to byłaby duża strata i duża szkoda. I my – jak prosi nas dzisiaj św. Paweł – szukajmy tego, co w górze, nie tylko tego co na ziemi. Biegnijmy do Chrystusa, bądźmy z Nim i pozwólmy Jemu przybiec do nas. Pozwólmy Jemu być z nami. Wierzmy w Niego; że Zmartwychwstał i żyje. Wierzmy, choć to trudne, ale przecież możliwe. Amen

+ Adrian J. Galbas SAC

tk/KAI
SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda