Home WiadomościZakony dla Ukrainy Krzysztof Machelski OMI (Tywrów-Ukraina): “Jak facet płacze, to jest takie… przejmujące”

Krzysztof Machelski OMI (Tywrów-Ukraina): “Jak facet płacze, to jest takie… przejmujące”

Redakcja

Z o. Krzysztofem Machelskim OMI, polskim oblatem pracującym na Ukrainie, rozmawia o. Paweł Gomulak OMI.

Tywrowski klasztor oblacki stał się miejscem schronienia dla wielu osób, które uciekają przed wojną. Jak ludzie dowiadują się, że mogą do Was zgłosić się po pomoc?

Ludzie uciekają przed wojną. W pewnym sensie wojna się teraz zatrzymała, to znaczy: tam, gdzie są działania wojenne, tam ludzie odczuwają mocno wojnę, tam gdzie jej nie ma, nie ma większego zagrożenia. Chociaż czasami obstrzały rakietami są wszędzie, np. Winnicę też ostrzeliwują. Ostatnio mieliśmy prowokację, zniszczona została wieża telewizyjna i cały budynek. Głównie wojna toczy się w Kijowie, Charkowie, Sumach, Czernihowie i Mariupolu. To są takie miejsca straszne.

Dajemy schronienie. Ciężko powiedzieć, ile osób się przewinęło przez klasztor. Ludzie przyjeżdżają, śpią i jadą dalej, albo przyjeżdżają i zostają – niektórzy nawet do tygodnia – a potem jadą dalej. Inni jeszcze zostali. Na chwilę obecną około trzydzieści osób, nie licząc małych dzieci, zostało na dłużej.

Jak się dowiadują? Jeden od drugiego się dowiaduje. Ludzie sobie mówią o tym, że można przyjechać. Wielu z nich nie jest w ogóle związanych z Kościołem, nic nie wiedzą, nawet nie wiedzą, żeby czapkę w kościele zdejmować. Mówią: „Zdrastwujtie” (dzień dobry), zamiast „Slava Isusu Christu” (Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus).

(zdj. K. Machelski OMI)

Każdy człowiek, to osobna historia…

Tak, każdy człowiek to jest osobna historia. Na stronie prowincjalnej ukazywały się filmy, które nagrywałem z ludźmi. Jest u nas taka dziewczyna, która ma dwójkę dzieci, jest spod Charkowa. To jest gorzej, niż być z Charkowa, bo pod miastem Rosjanie podjeżdżają, strzelają itd. Cała jest przestraszona. Jeszcze nie widziałem, żeby się uśmiechała. Okazało się, że jej wszystkie okna zostały wybite w wyniku podmuchu z rakiety. Rakieta rozpada się na różne części i do jej mieszkania wpadło skrzydło. Przywiózł ją tutaj mąż i wrócił tam walczyć. Ta kobieta ma około 30 lat. Ma na imię Ania. Bardzo to przeżywa. A dzieci są takie fajne, grzeczne, nawet nie płaczą.

Świadectwa z wojny: Dzieci z Irpienia [wideo]

Inna historia dotyczy mężczyzny. Był u nas tylko dwa dni. Ten mężczyzna był taką ostoją parafii św. Mikołaja w Kijowie. Andrzej i Regina – jego żona. Zawsze zbierał składkę, zawsze pomagał, był takim facetem, który zawsze pomógł. Gdy tutaj przyjechał, uciekali na Chmielnicki, no to on płakał – twardy facet. Opowiadał o znakach, które Rosjanie rozkładają w Kijowie – fosforyzujące czy na ultrafiolet, już nawet nie pamiętam. Był załamany, rozczarowany, że ludzie potrafią takie rzeczy robić. Cały był w emocjach, których nie umiał inaczej wyrazić, jak tylko przez łzy. Jak facet płacze, to jest takie… przejmujące.

Świadectwa z wojny: Gleb i Lena z Charkowa [wideo]

I może jeszcze trzecia dziewczyna. Mieszka tutaj cały czas, być może przyjedzie też tutaj jej matka. Wychowuje ją mama, są z naszej parafii z Kijowa. Mama ma starszą córkę i jeszcze syna. Ta dziewczyna ma 13 lat. Jej mama nie może wyjechać z Kijowa, bo ma rodziców, którzy są chorzy – tata jest po udarze mózgu. Ale co jest ciekawe, oni wszyscy zawsze byli rosyjskojęzyczni, prawie nigdy nie mówili nic po ukraińsku. Okazuje się, że ci rodzice przyjmują zupełnie inną pozycję, czekają na „oswobodzicieli”. A ta kobieta nie może ich zabrać ze sobą, musi pozostać w Kijowie, druga córka się buntuje i chce z nią zostać. Tego syna prawie przekonała, żeby przyjechał i właściwie tylko tą najmłodszą córkę posłała do nas. A w Kijowie spadają rakiety, raz na jedną dzielnicę, raz na drugą. Co musi się stać, żeby ludzie zdecydowali się wyjechać? A ta dziewczyna tutaj bardzo się angażuje w naszym takim mini przedszkolu, które zostało zorganizowane przez matki. Ale i one się cieszą, kiedy młodzież pilnuje ich dzieci, bo same potrzebują chwili spokoju. Także ta dziewczyna z koleżanką pilnują te dzieci, bawią się, tańczą

Czy obecność w klasztorze jest również okazją do odzyskania względnej równowagi duchowej?

Myślę, że jest okazją do odzyskania względnej równowagi duchowej. Teraz już mniej ludzi przyjeżdża, bo teraz otworzyły się również inne kraje, można wyrobić sobie wizę do Anglii, można uciec, gdzie się chce, bo to są dobrzy ludzie z Ukrainy, oni chcą pracować, łatwo się asymilują. Teraz łatwiej jest uciec, ale ci co na początku przyjeżdżali, przeżywali wielki stres. Każdy z nich inaczej to przeżywał, ale ogólnie dopiero potem, potem, jak już zrozumiał, że już mieszka w bezpiecznym miejscu, to zaczynał płakać. I potem, potem się ogarniał. W pierwsze dni, w ogóle nie dawałem im niczego do pracy, bo oni jeszcze przeżywali wszystko w sobie.

(zdj. K. Machelski OMI)

Mamy taką zasadę, że nie oglądamy wiadomości na wieczór, tylko idziemy na modlitwę. Nauczyłem ich odmawiać różaniec. Modlimy się nieszporami. Oczywiście, kto chce, ale są ludzie, którzy chcą. Dlaczego taka zasada? Bo jeśli zasypiasz z takimi informacjami, to nie zaśniesz, albo się obudzisz w nocy i nie możesz spać. W ogóle sen jest ważnym elementem życia człowieka. Zwłaszcza widać to tutaj podczas wojny. Bez snu ludzie są bardzo, bardzo rozbici. A niepokój działa źle na sen. Sam mogę powiedzieć, że na początku nie spałem, później jak dostałem takie zmęczenie, to śpię teraz bardzo mocno.

Na czym polega pomoc oblatów?

Pomoc oblatów jest różna. Dajemy schronienie w naszych klasztorach, wiem o Tywrowie, Gniewaniu… W Obuchowie daliśmy też schronienie, ale cały obszar kijowski jest uznawany za teren niebezpieczny.

Staramy się podtrzymywać na duchu tych ludzi, rozmawiać. Jemy razem posiłki, więc staramy się łapać z nimi kontakt. Organizujemy im tutaj dzień, dużo też pomagają w rozładunku pomocy humanitarnej, przeładowują dalej, na inne miasta, gdzie jedzie jakiś transport. Część zajmuje się dziećmi, praniem, cześć sprząta – bo trzeba coś robić, żeby nie myśleć ciągle o tym, czy mój dom jeszcze stoi.

Pomoc humanitarna z Polski (zdj. K. Machelski OMI)

Część oblatów jeździ po dary humanitarne, zwłaszcza, że Ukraińców nie wypuszczają za granicę, przede wszystkim dlatego, że biorą ich do wojska. Na początku działały jeszcze takie dokumenty, gdzie ja pisałem, ze ktoś wyjeżdża i za dwa dni wraca, że pracuje dla parafii, ale teraz już nie działają. Wojna wojną, ukraińskie wojsko jest wspaniałe, ale biurokracja nadal została. Cała sprawa z dokumentami przy wyjeździe i wjeździe jest trudna. Ale jeżdżą oblaci i przywożą dary humanitarne.

Czy chciałbyś coś jeszcze dodać?

Proszę, żeby się modlić o pokój i pościć w tej intencji. I jako Polska trzeba myśleć, w jaki sposób się integrować z tymi ludźmi. Ten pozytywny impuls, o którym się słyszy od ludzi, którzy wyjechali, że Polacy naprawdę otwarli serca dla Ukraińców, on się zakończy, bo on jest impulsem. A trzeba stałej jakiejś pomocy, stałego zrozumienia i wtedy to, co się dzieje w Polsce, to otwarcie, pomoc, integracja z ludźmi, może być budowaniem pięknej przyszłości. Może być czymś, co będzie odwrotnością Wołynia i powstania Chmielnickiego, tak myślę. Ale to zależy od naszego miłosierdzia i mądrego planu na to wszystko.

(pg)

Za: www.oblaci.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda