Pustynia…

Redakcja

Paulini posługują w Australii od prawie 40 lat. Mają tam sześć placówek. Prowincjał Prowincji Australijskiej o. Wiesław Albert Waśniowski przebywa tam od 22 lat, obecnie posługuje w sanktuarium Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych w Marian Valley.

Przyleciał do Częstochowy na początku marca na Kapitułę Generalną Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika – spotkanie specjalnie wybranych przedstawicieli zakonu i dotychczasowych jego władz, zwoływane raz na 6 lat. Teraz epidemia koronawirusa nie pozwala ojcu oraz jego współbratu Bruno Kanamisowi na opuszczenie Polski.

… Jak Ojciec odczytuje tę sytuację?

– Kilka razy, w sercu, zastanawiałem się, co Pan Bóg chce nam przez to pokazać, bo to jest na pewno jakiś znak dla całego świata. Myślę, że ta epidemia wszystkich nas zaskoczyła. To, że w taki globalny sposób może dotknąć zarówno świat,jak i każdego osobiście. Pokazuje, że nie mamy kontroli nad wieloma sprawami, mały wirus może zmienić cały świat -wszystko może się zmienić w ciągu kilku dni, ja sam tego doświadczyłem. Wyjeżdżając z Australii, słyszałem o epidemii w Chinach, ale to było odległe. Po tygodniu pobytu tutaj, wszystko się zmieniło. Dziś nie mam możliwości powrotu do swoich parafian. Wiem, że w Australii, wszystkie kościoły są zamknięte, nie ma publicznych Mszy św. Jest to inny niż zwykle Wielki Post i przeżywania czasu samotności. Nigdy nie myślałem, że jako ksiądz, będę bezrobotny, a to trochę w tej chwili tak wygląda. Tutaj, na Jasnej Górze też nie potrzeba na dziś więcej księży. To było dziwne przeżycie przed chwilą przechodziłem z przeorem klasztoru przez Kaplicę Matki Bożej i jest pusta. Rozmawialiśmy, że takie pustki w klasztorze jasnogórskim ostatni raz mogły być w czasie II wojny światowej.

… Można powiedzieć, że to jest dla Was, paulinów, taki powrót do pustelnictwa…

W tym roku przeżywamy 750. rocznicę śmierci bł. Euzebiusza założyciela Zakonu Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika, może mamy to wszystko przeżyć, jako symboliczny powrót na pustynię. Obcowanie sam na sam z Panem Bogiem.

Zawsze sobie mówiłem, że nam, jako księżom, pewnie nigdy nie zabraknie pracy, szczególnie w Australii, gdzie bardzo brakuje kapłanów. Na co dzień, ze wszystkich stron pukają do nas ludzie, z prośbą, by odprawić Msze św., służyć w sakramentami, tam brakuje lokalnych księży. Pomagamy też w lokalnych parafiach. Zdarzają się niedziele, że po pięć Mszy św. muszę odprawić, w tym celu muszę pokonywać nawet 70 km w jedną stronę. W Australii czuję się bardzo potrzebny. Dziś jednak wygląda to zupełnie inaczej. Nagle znalazłem się w sytuacji, że nie mogę dla ludzi odprawić Mszy św.

…Indywidualnie jednak Ojciec może sprawować Eucharystię i uczestniczyć w Apelu Jasnogórskim…

Patrząc w Obraz Matki Bożej, człowiek czuje miłość, dobroć i opiekę. Zastanawiałem się, gdzie lepiej być w tej sytuacji, czy w Australii, czy na Jasnej Górze? Tutaj chyba czuję się bezpieczniej, to miejsce wywołuje w nas paulinach, i Polakach głębokie przeżycie duchowe. To ważne dla narodu, że mamy Jasną Górę i możemy tutaj wypraszać łaski.

Pamiętam, kiedy podczas kapituły, odśpiewaliśmy podczas Apelu Jasnogórskiego pierwsze Suplikacje, łzy w oczach stanęły mi, bo bardzo dawno nie śpiewałem tych Suplikacji razem z wiernymi przy organach. To wołanie o pomoc Boga przez pośrednictwo Maryi jest przejmujące. Czuje się wyraźnie, że tutaj można wypraszać łaski.

…Ojciec doświadczył też trudnego czasu, kiedy Australia była trawiona przez pożary, w niebezpieczeństwie były też klasztory paulińskie…

Bezpośrednio zagrożone szalejącymi pożarami były okolice parafii w Moss Vale i Sanktuarium w Penrose Park, w którym znajduje się obraz Matki Bożej Jasnogórskiej, ukoronowany diademami poświęconymi przez Jana Pawła II. To był bardzo trudny moment, w pewnej chwili była taka sytuacja, że służby kazały nam się spakować i być gotowymi do opuszczenie klasztoru. Pamiętam, spakowałem Najświętszy Sakrament, walizkę z najpotrzebniejszymi rzeczami i byliśmy w gotowości wyjazdu. Dostaliśmy wiadomość, że ogień jest jakieś 7 km od naszego Sanktuarium. W oczekiwaniu na ostateczną decyzję ewakuacji, modliłem się na różańcu, by ten kataklizm nas ominął. Po kilku dniach pożar został zażegnany. Wielu odczytywało to, jako cud. Monsun- deszcz, przyszedł niespodziewanie i ugasił pożary w ciągu tygodnia. Zapobiegł suszy i zapełnił zbiorniki wodne. Zwykle, ten typ deszczu, dociera do północnej części kraju, a tym razem, pojawił się w rejonie, w którym szalały największe pożary. Silne opady deszczu na wschodzie i południu Australii, spowodowały ugaszenie ognia, to uratowało wiele istnień i nas.

Za: www.niedziela.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda