Home WiadomościArchiwum Medycyna nie pachnie fiołkami – rozmowa z bonifratrami ze szpitala w Nazarecie

Medycyna nie pachnie fiołkami – rozmowa z bonifratrami ze szpitala w Nazarecie

Redakcja
090712c.jpg Polska prowincja bonifratrów, obchodząca 400-lecie istnienia, prowadzi dzieła nie tylko w Polsce. W Nazarecie, w dużym dziecięciooddziałowym szpitalu pracują polscy bonifratrzy. O codziennej posłudze, zakonnym jubileuszu oraz sytuacji bonifratrów na świecie z br. Franciszkiem Salezym Chmielem OH, przeorem konwentu, i br. Błażejem Kozłowskim rozmawiał ks. Józef Polak SJ.

Jak to się stało, że polscy bonifratrzy trafili właśnie do Nazaretu i to do tak potężnego szpitala?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Polscy
bonifratrzy to długa historia, to jest 400 lat od 1609 r. Wtedy to w
Krakowie bardzo ciężko zachorował król Zygmunt III Waza. Sprowadzono z
Wiednia naszego brata Gabriela Ferrarę, który bardzo szybko i
skutecznie go wyleczył. W zamian za to mieszczanie krakowscy
postanowili zaprosić bonifratrów do Polski. Na ów rok datujemy
rozpoczęcie długiej tradycji bonifratrów w Polsce. Natomiast jeśli
chodzi o Nazaret, to trafiliśmy tutaj na prośbę generała oraz
przełożonych prowincji polskiej i lombardo-weneckiej. W tutejszym domu
został już bowiem tylko jeden brat z prowincji włoskiej i istniało
niebezpieczeństwo, że dom trzeba będzie zamknąć. Dlatego nasza
prowincja podjęła taki wysiłek i oddelegowała dwóch braci. Trzeci –
brat Janusz – jest z prowincji lombardo-weneckiej. Od stycznia
ubiegłego roku prowadzimy ten dom, który został erygowany jako konwent,
z wszelkimi przysługującymi mu prawami.

Jesteście tu zatem około półtora roku. Czy zdążyliście się już przyzwyczaić? Jaka wygląda tutejsza rzeczywistość?

Błażej Kozłowski OH: Szpital
może nie jest aż tak duży, ale dla nas to jest duże wyzwanie ze względu
na nową kulturę, nowy język, nowych ludzi. Jest to zupełnie nowa
placówka dla naszej prowincji, tak bardzo od niej oddalona. Staramy się
przede wszystkim poznać i wejść w tę nową rzeczywistość i rozpocząć
pracę na tej nowej placówce.

Jaka jest ta placówka?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Szpital
Świętej Rodziny Zakonu Bonifratrów w Nazarecie liczy dziesięć
oddziałów, w tym trzy oddziały intensywnej terapii, mechanicznej
wentylacji (dla osób z problemami dróg oddechowych), terapii
pozabiegowej. Jest też oddział terapii wypadkowej – na wypadek wojny
itd. Jak wiadomo, Izrael to kraj militarny, więc tutaj takie zaplecze
musi być. Ten oddział jest wyposażony we wszelkie sprzęty medyczne
potrzebne na wypadek działań wojennych. Poza tym szczycimy się
oddziałem neonatologii i położnictwa. Poza kobietami i dziećmi, które
tam przebywają jako pacjenci, całe wioski odwiedzają swoich bliskich.
Mieszają się tutaj kultury chrześcijańska, muzułmańska i żydowska.
Specyfiką tego oddziału jest to, że jesteśmy otwarci dla wszystkich i
nie czynimy żadnych podziałów czy utrudnień. Każdy pacjent, który chce
skorzystać z naszych usług, może to zrobić. Szpital funkcjonuje jako
podmiot prawny. Mamy umowy z czterema firmami, które nas ubezpieczają.
Każdy obywatel Izraela czy pielgrzym, który ma ubezpieczenie, może z
tego korzystać. Pochylamy się również nad biednymi i bezdomnymi,
pochodzącymi często z krajów byłego Związku Radzieckiego i bloku
wschodniego, którzy też tutaj bywają i potrzebują pomocy. Pomagamy im
bezpłatnie, czasami udzielamy zniżek albo w inny sposób pomagamy w ich
środowisku. Jest to duże wyzwanie dlatego, że kraj jest wielojęzykowy i
wielokulturowy. Od rana np. słychać odgłosy modlitw z minaretów,
wszystko to głośno się odbywa, ale to jest właśnie orientalna specyfika
tego miasta. Jest ona wielobarwna, natomiast dla pielgrzyma czy osoby z
Europy albo innego kontynentu jest miłym, a czasami szokującym
zaskoczeniem.

Minarety odzywają się tutaj niż wcześniej pianie koguta, bo o czwartej nad ranem… Kiedy wchodzimy na szpitalny oddział, uderza to, że jest czysto, przestrzenne korytarze, w pokojach poszczególne łóżka oddzielone parawanem czy zasłoną. Ponadto widzimy napisy w czterech językach: angielskim, hebrajskim, arabskim, ale i rosyjskim. Czy rzeczywiście Rosjan przyjechało do Izraela tak dużo?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Tak,
jest to bardzo duża liczba osób, sięgająca miliona albo nawet więcej.
Na początku były takie komiczne sytuacje, że lekarze prosili nas, byśmy
posłużyli jako tłumacze w wywiadach z pacjentem, aby powiedział,
co mu jest. My język rosyjski trochę znamy i potrafimy się porozumieć,
zwłaszcza ze starszymi osobami, które jeszcze nie nauczyły się
hebrajskiego. Dla nich są właśnie te napisy, a także specjalne
oznakowania, kwestionariusze czy dokumentacja, wszystko po rosyjsku.
Zresztą w tej części Izraela Rosjanie dominują, widać to zwłaszcza na
północy, w Hajfie, i też w Nazarecie. Tu jest duże osiedle byłych
obywateli rosyjskich, którzy doszukali się korzeni hebrajskich,
żydowskich, przyjechali i tutaj jest ich druga ojczyzna.

Próbujecie się przyzwyczajać do tej kultury. Personel szpitala liczy 350 osób, dyrektor jest muzułmaninem. Jak zostaliście przyjęci?

Błażej Kozłowski OH: Zostaliśmy
przyjęci dobrze, powiedziałbym nawet, że bardzo dobrze. Zaczęliśmy się
już powoli czuć jak u siebie. Oczywiście, jest trochę problemów z
językiem, bo arabski jest bardzo trudny do nauczenia się. Uczymy się
także języka hebrajskiego, od którego właściwie zaczęliśmy. Jest to
język oficjalny, w nim jest prowadzona cała dokumentacja. Chodzimy do
szkoły, jeździmy nawet do Hajfy na uniwersytet, żeby się uczyć. Można
powiedzieć, że jesteśmy w trakcie „inkulturyzacji”.

To jest podwójne wyzwanie, kiedy człowiekowi oprócz normalnej pracy przychodzi podjąć naukę. A czy dla brata Franciszka były jakieś rzeczy, o których myślał: „nie przeskoczę”, „nie dam rady”?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Nadal
tak myślę, dlatego, że co poniedziałek rano mamy spotkanie z dyrekcją.
Ja reprezentuję wspólnotę, rozmawiamy w języku angielskim. Dyrekcja
wprowadza mnie w różne tematy dotyczące szpitala. Trudne do
zaakceptowania jest to, że na przykład rozpoczynamy jakiś temat i
kontynuujemy go w języku angielskim. W pewnym momencie dyrekcja
przechodzi na arabski i przez parę minut dyskutuje między sobą. Jak
skończą, to znów zauważają, że jestem, i wracają do angielskiego. To
jest typowe, choć nie czuję się jakoś odsunięty. Wręcz przeciwnie,
pewnych niuansów szpitalnych nie da się wyjaśnić w języku angielskim,
dlatego arabski jest potrzebny, podobnie jak nauczycielom czy lekarzom
do przeprowadzenia wywiadu itd. Ten język rodzimy jest bardzo ważny.

Dla
mnie osobiście inną trudną kwestią jest klimat. Wysoka temperatura nie
sprzyja mi zbytnio, ale staram się unikać słońca. Natomiast bardzo mnie
urzeka orientalna atmosfera i otwartość ludzi. Arabowie są specyficzni.
Jak już się zaprzyjaźnią, to ta przyjaźń trwa bardzo długo. I nawet,
gdy ktoś „podpadnie”, to oni są gotowi wybaczyć, zawsze się uśmiechną i
pozdrowią, także są bardzo otwarci i mili. Znamy też polskie
środowiska, których przedstawiciele założyli nowe rodziny. Na oddziale
ginekologii pracuje np. doktor Anna, która mąż jest Arabem, mają trójkę
dzieci. To jest wspaniała rodzina, zatem mit o studenckich małżeństwach
polsko-arabskich jest nie do końca prawdziwy. Czasami się udaje i te
rodziny są rzeczywiście ułożone, religijne, bardzo poprawne.

Rozmawiamy również w kontekście 400-lecia polskiej prowincji. Chciałbym, żebyśmy popatrzyli na obecność polskich bonifratrów na świecie. Oprócz Izraela jesteście we Włoszech, gdzie jeszcze?

Błażej Kozłowski OH: Bonifratrzy są obecni w
ponad 50 krajach na całym świecie, bardzo rozrzuceni. Jesteśmy np. w
Stanach Zjednoczonych, w Kanadzie, w Australii, w Wietnamie, a nawet w
Chinach, gdzie kilka lat temu powstała nowa placówka. Zatem jesteśmy w
pełnym tego słowa znaczeniu zakonem międzynarodowym. Np. w Japonii jest
placówka prowincji austriackiej, w Indiach placówka prowincji
bawarskiej itd. Jeśli chodzi o Polaków, to poza naszym krajem mamy
placówki w dwóch miejscach: jedną na Ukrainie, w Drohobyczu, i drugą
właśnie tu, w Nazarecie.

– Polskich bonifratrów można również spotkać we Włoszech albo w Watykanie, choćby w aptece watykańskiej…

Błażej Kozłowski OH: To
prawda, jesteśmy obecni w niektórych międzynarodowych placówkach we
Włoszech, w Watykanie, w Kurii Generalnej w Rzymie. Ostatnio jeden z
naszych braci był w rzymskim szpitalu na Isola Tiberina, tak więc we
Włoszech jest kilku polskich bonifratrów.

– A sztandarowe placówki bonifratrów w Polsce? Jest ich kilkanaście…

Franciszek Salezy Chmiel OH: Tak,
w Polsce jest w tej chwili 12 placówek, trzynasta na Ukrainie,
czternasta w Izraelu, w sumie około 85 braci. Nowicjat mamy w Krakowie,
postulat w Łodzi, a scholastykat w Warszawie. Charyzmatem szpitalniczym
dzielimy się przede wszystkim między sobą, tj. między braćmi, ale
staramy się też włączać do tego dzieła naszych świeckich
współpracowników. Już prawie tysiąc osób pracuje w naszych dziełach: w
czterech szpitalach w Polsce (w Łodzi, Krakowie, Marysinie i w nowym
szpitalu w Katowicach), w domach pomocy społecznej, w centrach medycyny
naturalnej jak ziołolecznictwo czy terapia naturalna. Ostatnio miał
miejsce kongres dla Australii, Oceanii i dalekiego Wschodu, na którym
reprezentowałem Azję. Tam miałem okazję zobaczyć, jak bardzo szeroki
jest wachlarz działalności braci na świecie. Poproszono mnie o kilka
zdań na temat, jak wygląda charyzmat szpitalnictwa w Polsce, jak jest
realizowany. To światło wypływające z dzielenia się charyzmatem
dodawało odwagi, zachęcało do zaangażowania braci przebywających na
oddalonych krańcach globu, gdzie sytuacja jest z pewnością bardzo
trudna.

W tej chwili w Polsce, a nawet tu, w Nazarecie,
odczuwamy radość z tego, że już 400 lat służymy chorym, cierpiącym,
potrzebującym, bezdomnym, towarzyszymy w opiece społecznej, propagujemy
„promocję zdrowia”, staramy się o to, żeby w należyty sposób w kraju
prowadzona była profilaktyka. Przy naszych dziełach najczęściej są
poradnie, gdzie udzielamy takich świadczeń. Staramy się również o
odpowiedni standard tych świadczeń. Oczywiście, wiąże się to z pewnym
kosztem, który trzeba ponieść, ale jest to bardzo cenne. Czytałem np.
ostatnio w naszym kwartalniku „Bonifratrzy w służbie chorym”, że
szpital łódzki sklasyfikowany został na piętnastym miejscu w rankingu
szpitali prywatnych w Polsce. To jest bardzo dobra nota. Ja jestem
osobiście związany z tym szpitalem, miałem okazję przejmować go i
uruchamiać. To jest bardzo dobra wiadomość, że kładzie się nacisk na
jakość i misję charyzmatu szpitalnictwa. Wśród pacjentów słyszy się
opinie, że czuć tę charyzmę.

Wspomniał Brat o wydawanym kwartalniku. W tym momencie natomiast trwają zaawansowane przygotowania do uruchomienia tutaj gazetki szpitalnej, biuletynu…

Błażej Kozłowski OH: To
jest nowa inicjatywa. Ma to być magazyn poświęcony życiu tego szpitala,
jego aktywności, historii. Będzie ukazywał się w dwóch językach. Jednym
z nich będzie arabski, jako język miejscowy i zrozumiały dla tutejszej
ludności. Drugim językiem ma być natomiast angielski, ponieważ
zamierzamy podzielić się naszym codziennym życiem z czytelnikami w
innych domach na świecie. Będziemy go wysyłać również do Polski. Mam
nadzieję, że będzie ciekawy i będziemy mogli się pochwalić tym, co
robimy tu, w szpitalu.

W ten sposób wróciliśmy do tematu szpitala. Kiedy przechodzimy przez oddział neonatologii, jedną rzeczą, która uderza, jest to, że chyba większość pacjentek stanowią muzułmanki. Czy wolą one rodzić w chrześcijańskim szpitalu, czy po prostu jest tak, że muzułmanki więcej rodzą?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Jest
to sprawa trochę złożona, dlatego, że szpital ma swoją tradycję. Od
wielu lat jest tak, że spośród kobiet, które mieszkają w okolicznych
wioskach – obsługujemy populację mniej więcej 250 tys. mieszkańców –
większość rodzących w naszym szpitalu to muzułmanki. To już jest
tradycja przekazywana z pokolenia na pokolenie. Bywa tak, że jedna
muzułmanka rodzi 12 dzieci w naszym szpitalu. Domeną tych rodzin jest
to, że są wielodzietne. Ale są też w okolicy bardzo zaprzyjaźnione
osoby z rodzin chrześcijańskich, które również korzystają z naszego
szpitala. Nie omijają nas również osoby pochodzenia żydowskiego. Na
oddziale geriatrii czasami większość pacjentów, osób starszych, którymi
się opiekujemy, to żydzi, którzy przyjechali z terenów byłego Związku
Radzieckiego, Rumunii czy Bułgarii i na tym oddziale korzystają z
naszej opieki. Panuje zatem duża różnorodność. Natomiast neonatologia
jest rzeczywiście zdominowana przez Arabki wyznania muzułmańskego, ale
to nam w niczym nie przeszkadza. Jedyny kłopot to ten, że odwiedzają je
całe rodziny i wioski. Robi się tu wtedy jak na targowisku i nie da się
utrzymać porządku na oddziale czy zapanować nad tym. Jedyne, co ich
chroni, to parawany pomiędzy łóżkami. Czasami jest też tak, że sale są
trójwyznaniowe, bo jest i żydówka, i Arabka wyznania chrześcijańskiego
czy muzułmańskiego.

Jeszcze jedno pytanie w kontekście jubileuszu 400-lecia polskiej prowincji. To także zachęta do spojrzenia w przyszłość. Czy nazwa zakonu bonifratrów, która po włosku brzmi „fatebenefratelli” (dosłownie „bracia, czyńcie dobro”) jest jeszcze dzisiaj atrakcyjna? Czy młodzi pukają do nowicjatów?

Franciszek Salezy Chmiel OH: Myślę,
że tak. Św. Jan Boży, który zapoczątkował to dzieło, urodził się w 1495
r. Myślę, że ta rocznica jest też bodźcem, sygnałem i zachętą do
podjęcia tego trudu. Wielu z nas zostawiło zwykłe, codzienne życie.
Podobnie wielu młodych ludzi, którzy żyją czasem na religijnie średnim
lub niskim poziomie, pociąga postać św. Jana Bożego, heroiczność jego
cnót i misja pomagania i czynienia dobra drugim. „Bracia, czyńcie
dobro” – dla siebie samych, ale też dla innych. Przez te uczynki
czynimy dobro też samym sobie, zaskarbiamy w przyszłości niebo czy
zbawienie i to jest na pewno atrakcyjne. Jest też druga strona tego
powołania. Prawdą jest, że „medycyna nie pachnie fiołkami”. To jest
praca trudna i dla odważnych, to jest dla osób, które nie boją się
dotknąć chorego pacjenta, który czasami jest uciążliwy i przykry w
odbiorze, choć też czasami jest bardzo wdzięczny, miły, serdeczny i
kochany. Ta różnorodność wpisana w charyzmat pociąga wielu ludzi.
Widząc np. 30 postulantów w Wietnamie, byłem zaszokowany, że tylu
młodych chłopaków poszło w komunistycznym kraju do zakonu. W Polsce
jest ich też około kilkunastu. To jest oznaka, że bonifratrzy są nadal
potrzebni. Podczas gdy wiele zakonów przeżywa kryzys powołań, u nas od
kilkunastu lat utrzymują się one na wyrównanym poziomie.

Rozm. ks. J. Polak SJ/ rv

Za: Radio Watykańskie .

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda