Home WiadomościArchiwum Terror w świetle prawa

Terror w świetle prawa

Redakcja
Z s. dr Agatą Mirek, pracownikiem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i autorką nagodzonej tytułem Historycznej książki roku pracy „Siostry zakonne w obozach pracy w PRL w latach 1954-1956”, rozmawia Małgorzata Glabisz-Pniewska.

Od którego momentu
datuje się otwarta walka komunistów z Kościołem po II wojnie
światowej?

Po roku 1945, kiedy cały
kraj odbudowywał się ze zniszczeń wojennych, posługa Kościoła
była wręcz pożądana. Zgromadzeniom zakonnym bardzo szybko udało
się na nowo zorganizować placówki oświatowo-wychowawcze i
opiekuńcze. Władza rozprawiała się przede wszystkim z
przeciwnikiem politycznym. Natomiast po 1948 r., kiedy już uporano
się z wrogami ustroju, rozpoczęto zmasowany atak na Kościół.

Na pierwszej linii
walki z Kościołem znalazły się zakony. Tak już chyba bywało w
historii?

Władze carskie po
powstaniu styczniowym skasowały wszystkie klasztory, gdyż Kościół
był od wieków ostoją polskości. Zakony w sposób szczególny
dawały oparcie broniącym niepodległości. Po II wojnie światowej
wysocy urzędnicy komunistyczni namawiali wręcz do tego, aby władza
czerpała wzorce z XIX-wiecznych kasat carskich.

Jak to się stało, że
akurat zakonnice z Ziem Zachodnich zostały w 1954 r. poddane
brutalnej akcji wysiedleńczej?

Był to przemyślany
atak, do którego przygotowywano się długo i starannie, o czym
świadczy ogromna ilość materiałów zachowanych w archiwum IPN.
Ziemie odzyskane stanowiły teren, na którym najłatwiej było
stanąć do otwartej walki z Kościołem. Argumentem wysuwanym w
czasie przeprowadzania Akcji X-2 – bo taki miała kryptonim – był
rewizjonizm niemiecki. Ponieważ bano się reakcji społeczeństwa na
przesiedlenia zakonów, dlatego też rozpoczęto działania od ziem
odzyskanych, gdzie społeczeństwo było bardzo rozdrobnione. Siostry
– ogromnie zżyte z miejscową ludnością, używające zarówno
języka polskiego jak i niemieckiego – przedstawiane były
zwłaszcza przesiedleńcom zabużańskim jako osoby, które stanowią
zagrożenie dla ich polskości. Ziemie odzyskane miały być dla
władz swoistym poligonem doświadczalnym.

Czy znaczy to, że
tereny ziem zachodnich stanowiły zaledwie początek akcji?

Tak, akcja miała objąć
cały kraj. Do dziś zachowały się materiały dotyczące kolejnej
akcji, która miała być przeprowadzona w roku 1956, jednak
wydarzenia z czerwca i z października sprawiły, że działania te
nie doszły do skutku. Niemniej jednak, tak jak przy pierwszej akcji,
bardzo dokładnie rozpisano sposób przesiedlenia sióstr. Zatem
akcja X-2 z 1954 r. nie była w zamierzeniach władz jednostkowa, ale
pilotażowa.

Usuwanym zakonnicom
dawano zwykle od kilku do kilkunastu godzin na spakowanie rzeczy i
opuszczenie domu. Jak mówiły siostry, nawet „władze niemieckie
postępowały bardziej przychylnie, gdyż nakaz o wysiedleniu
dostawałyśmy przynajmniej dzień wcześniej".

Cała akcja była
ukrywana przez władze i objęta ścisłą tajemnicą. Władze
wiedziały o dużym autorytecie społecznym sióstr i o tym, że
społeczeństwo może stanąć w ich obronie, dlatego też działano
z zaskoczenia. Zwykle około godziny 4 czy 5 nad ranem walono do
drzwi i wręczano nakaz o przesiedleniu. Mało tego, władze
podstępnie twierdziły, że wszystko odbywa się w majestacie prawa,
za zgodą władz kościelnych i zakonnych.

Władze chciały to
uczynić rękami Kościoła. Z jakim skutkiem?

Akcje przesiedlenia
sióstr w taki właśnie sposób udała się tylko w jednym
przypadku. Narzuceni administratorzy diecezji wrocławskiej – na
przykład ks. Lagosz – i opolskiej rzeczywiście złożyli swoje
podpisy pod decyzją o likwidacji domów i kaplic zakonnych. Jeśli
zaś chodzi o władze zakonne, to żadna z przełożonych
wyższych takiej decyzji nie podpisała.

Funkcjonariusze
zajmujący się akcją przesiedleńczą podkreśli, że dużą pomocą
służyli im tzw. „pozytywni księża" czyli „księża
patrioci". Jak duża była skala ich wpływów?

Rola
i udział księży patriotów rzeczywiście uwidocznił się w
momencie przesiedlenia sióstr. Zdarzało się, że księża tacy
czekali już na siostry w obozach pracy, witając je i przedstawiając
im możliwość realizowania powołania w nowym miejscu. Kapelani,
którzy towarzyszyli siostrom, w większości byli zamianowani przez
władze kościelne, ale na wniosek władz państwowych, Mieli
dokonywać swoistej reedukacji sióstr i kształtować ich właściwe
postawy komunistyczne.

Jak byli przyjmowani
przez siostry?

Myślę, że tutaj
zadziałała kobieca intuicja, która pozwalała zakonnicom wyczuć,
kto jest osobą nasłaną przez władze i chce nimi sterować. Bardzo
szybko siostry tworzyły duży dystans. Nigdy żadna siostra nie
zostawała sama i nawet jeśli udawała się do pokoju, gdzie władze
czy księża przeprowadzali z nimi rozmowy, to zawsze druga zakonnica
szła razem z nią. Pozwalało to na skuteczną obronę przed takimi
właśnie manipulacjami.

Dokąd zwykle
przesiedlano siostry z ich domów zakonnych
?

Szukano
takich miejsc, które były dużymi klasztorami, położonymi daleko
od skupisk ludzkich, gdzie był trudny dojazd. Wysłannicy władz
robili wcześniej wizję lokalną i sprawdzali, które klasztory
byłyby najbardziej odpowiednie na obozy pracy.

Jakiego rodzaju były
to obozy?

W obozach pracy utworzono
głównie szwalnie, gdzie siostry ciężką pracą musiały
zarabiać na swoje utrzymanie.

Przesiedlane siostry
nie wiedziały dokąd jadą? Liczyły się nawet ze śmiercią?

Trudno nam to sobie
dzisiaj wyobrazić, że przychodzi ktoś nad ranem, wręcza pismo z
nakazem natychmiastowego pakowania rzeczy i wyjazdu. Nie było w tych
pismach ani powodu, ani czasu, ni miejsca wysiedlenia. Musimy też
pamiętać, że zaledwie kilka lat wcześniej skończyła się II
wojna światowa, a siostry w większości miały za sobą bardzo
trudne przeżycia wojenne. One po prostu bały się powtórki z
historii i były gotowe nawet na śmierć… Były przewożone w
autobusach z napisem „Wycieczka"! W ciągu dnia autobusy stały w
lasach, żeby nie zwracać uwagi miejscowej ludności. Zdarzało się,
że siostry szukając pomocy wyrzucały przez okna autobusu karteczki
z napisem „Jedziemy na śmierć, ratujcie nas".

A czy władzom bardziej
zależało na szykanowaniu sióstr, czy też chodziło im o to, żeby
występowały z zakonów?

We wszystkich obozach
pracy sióstr pojawiali się funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa,
którzy przeprowadzali z nimi rozmowy, proponując im opuszczenie
zgromadzenia, odpowiednią pomoc, wspaniałą pracę czy też
wymarzone studia. Działania władz szły w dwóch kierunkach; jeden
to doprowadzenie do tego, by jak najwięcej sióstr zrezygnowało z
życia zakonnego. Drugi, bardzo perfidny cel, to mieć wśród sióstr
osoby, które będą chętne do współpracy.

Jak wiele sióstr
rezygnowało z życia zakonnego lub godziło się na współpracę?

Jeżeli chodzi
o opuszczenie zgromadzenia, były to jednostki, które wcześniej
przeżywały różnorakie problemy związane z powołaniem. Podobnie,
jeśli chodzi o zmuszanie sióstr do współpracy. Pierwszego dnia,
kiedy siostry były przywożone do obozów pracy i dawano im do
podpisania deklaracje współpracy, niektóre z nich, zalęknione i
nie bardzo wiedzące, co się dzieje, podpisywały taką deklarację.
Jednak na kolejnym spotkaniu wycofywały się z tego, bo o wszystkim
informowały swoją przełożoną. W archiwum krakowskiego oddziału
IPN zachowało się bardzo dużo protokołów z takich rozmów, w
których urzędnicy z wielką irytacją i ostrymi epitetami
komentowali postawę sióstr odmawiających współpracy.

Na ile sytuacja
zmieniła się po roku 1956?

Kiedy władze państwowe
zwolniły kard. Stefana Wyszyńskiego z więzienia w Komańczy i
prosiły go o powrót do Warszawy, Prymas postawił władzom
kilkanaście warunków. Jednym z nich była likwidacja obozów pracy
i możliwość powrotu sióstr na Ziemie Zachodnie. Prymas Wyszyński
był bardzo przejęty dramatycznym losem sióstr, chociaż sam w tym
czasie przebywał w więzieniu. Władze przystały na ten warunek,
jednak siostrom udało się wówczas odzyskać zaledwie połowę z
odebranych im placówek. Na przykład Zgromadzenie Franciszkanek od
Chrześcijańskiej Miłości, które w Polsce liczyło wówczas
zaledwie 14 sióstr, po 1956 r. nie miało gdzie wrócić. Ich
klasztor został zaanektowany i przeznaczony przez władze państwowe
na inny cel. Siostry więc wyjechały do swojego Domu Generalnego do
Wiednia i tam już zostały. Z kolei Siostry Służebniczki Śląskie
do swojego macierzystego domu w Porębie – z którego wcześniej
wyrzucili je Niemcy – założonego jeszcze w XIX w. przez Edmunda
Bojanowskiego, wróciły dopiero w latach 90.  

Jakie znaczenie dla
współczesnych zakonnic ma znajomość tamtych wydarzeń?

Kiedyś Tertulian
powiedział, że krew męczenników jest posiewem chrześcijan. Myślę
więc, że ciężkie doświadczenia sióstr, które przeszły przez
obozy pracy, są przede wszystkim świadectwem realizacji – w
każdych warunkach – swojego ideału życia zakonnego. W obozach
pracy siostry wkładały wiele trudu w to, żeby przy tak wielu
nowych obowiązkach nie ucierpiało ich życie duchowe. Siostry, z
którymi udało mi się porozmawiać, choć pozostało ich niewiele,
wspominają to jako czas szczególnego doświadczenia i umocnienia
wiary. Myślę, że współczesnym zakonnicom historia prześladowania
sióstr może pokazać, że łaska wybrania i powołania jest
najcenniejszym darem. Jest perłą, którą się chroni i pielęgnuje
nawet w najbardziej dramatycznych okolicznościach.

Autorka wywiadu jest
dziennikarką Polskiego Radia.

Siostra
dr Agata Mirek
jest doktorem nauk humanistycznych w zakresie historii. Od 2003 r.
pracuje w Międzywydziałowym Instytucie Geografii Historycznej
Kościoła w Polsce KUL, gdzie kierowała projektem badawczym:
„Działalność żeńskiego ruchu zakonnego w Polsce w warunkach
państwa totalitarnego w latach 1945-1989". Obecnie jest w trakcie
przewodu habilitacyjnego na Wydziale Humanistycznym KUL. Jest
przełożoną generalną Zgromadzenia Córek Maryi Niepokalanej
.

Za: www.idziemy.com.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda