Home WiadomościZ kraju O. Leon Knabit OSB: Co Święty Benedykt ma do powiedzenia dzisiejszemu człowiekowi?

O. Leon Knabit OSB: Co Święty Benedykt ma do powiedzenia dzisiejszemu człowiekowi?

Redakcja

Każdej wiosny my, benedyktyni, cieszymy się wszystkimi przejawami ożywiającej przyrody. To dla nas wyzwanie, żebyśmy i my wciąż tak odżywali – zwłaszcza, że jednym z benedyktyńskich logo jest pień ściętego drzewa, który wypuszcza świeżą, zieloną gałązkę, pod którym jest podpis: „Succisa virescit”, to znaczy: „Ścięty pień zieleni się na nowo”.

Bardzo często tak było w benedyktyńskiej historii, że klasztory były niszczone, także tyniecki. Przestawały istnieć i po latach, a niekiedy wiekach odżywały na nowo. Podobnie było z tym założonym przez św. Benedykta, bo po najeździe Longobardów klasztor na Monte Cassino był zniszczony. Wydawało się, że całe dzieło upada, a potem powoli odżyło. Reguła św. Benedykta obowiązywała we wszystkich klasztorach we wczesnym średniowieczu. Do dzisiaj, chyba około dziesięciu tysięcy mnichów, dwa razy tyle mniszek i zgromadzeń zakonnych i nawet świeccy ludzie żyją według tej Reguły.

Można się pytać, co ma do powiedzenia dzisiejszemu człowiekowi Reguła, która powstała mniej więcej na początku VI w. Kiedyś byliśmy w Rzymie z pielgrzymką górali na Światowych Rekolekcjach Podhalańskich i wtedy właśnie Benedykt XVI omawiał osobę św. Benedykta. Byłem zachwycony, bo my mówimy dokładnie to samo, oczywiście z mniejszą powagą. Kiedy przychodzą do nas grupy, to je zwykle oprowadza któryś z mnichów. Chodzi o to, żeby ludzie najpierw poznali człowieka, bo mury mają wartość, swoją wartość, ale nabierają jej od człowieka, który układał kamienie, a więc od benedyktynów, a ci nabierają wartości od św. Benedykta. Jest on dzisiaj bardzo aktualną postacią, bo żył w analogicznych czasach. Będąc urodzonym mniej więcej około roku 480, zmarł w 547 r. Są umowne daty, bo nikt nie prowadził wtedy kartotek, ani nie podano w Internecie, kiedy dokładnie umarł. Urodził się w Nursji, dziś ta miejscowość nazywa się Norcia. Leży na północny-wschód od Rzymu. Miał siostrę, podobno bliźniaczą, Scholastykę. Oczywiście dano go do Rzymu na naukę, bo jego rodzice byli szlachetnie urodzeni i zamożni. Tam studiował nauki, jakie wtedy były w modzie, ale jest ważne w jakim środowisku. Rzym jeszcze żył blaskiem pogańskiego cesarstwa i jednocześnie już dawały się we znaki ludy barbarzyńskie, jak je wówczas nazywano, czyli germańskie i im podobne: Longobardzi, Wizygoci, Ostrogoci, Wandalowie i inni. Już od długiego czasu wędrowali przez Europę. Pustoszyli tereny, niszczyli starą kulturę i w jej miejsce szerzyli swoje zwyczaje i wierzenia. I to przesiąkało do Rzymu. W szacownych i szanowanych środowiskach dostrzegano te elementy obce – subkultury czy superkultury, nie wiadomo, może antykultury. A niektórym młodym ludziom mogło imponować wędrowanie przez Europę, podbijanie nowych terenów, poznawanie innych bogów i tak dalej. Poza tym na studiach byli jeszcze koledzy, dziewczyny były, wino było. Można się było po prostu zabawić, nawet w tym V w. A do tego wszystkiego jeszcze domieszało się chrześcijaństwo, które przyszło z południowego-wschodu, z Azji Mniejszej. I kiedy młody człowiek wpadł w ten tygiel, to mógł naprawdę zgłupieć. Tyle propozycji. Tyle informacji. Bardzo wielkie zamieszanie w ideach. Benedykt przyglądał się temu wszystkiemu i doszedł do wniosku, że niczego się tam nie nauczy czy więcej nauczy się złego – że więcej straci, niż zyska. Miał charakter twardy. Wyraźnie wiedział, o co chodzi, mimo, że był jeszcze młodym chłopcem. Był dojrzały, jak to napisał św. Grzegorz, już w młodym wieku. Zdecydował, że nie będzie dłużej przebywał w Rzymie. I jak to Hanna Malewska w swojej książce Przemija postać tego świata napisała na zakończenie rozdziału o zmaganiach Benedykta: „Po prostu uciekł”. Ponieważ była to bogata rodzina, Benedykt miał piastunkę i ona za nim podążyła. Doszli do małego miasteczka Effide. Tam chciał być w spokoju, w ciszy, ale wkrótce uznał, że wybiera życie pustelnicze i uciekł do Subiaco. Obecnie są tam dwa klasztory. Bardzo piękne, cudownie położone w Apeninach. Tam przebywał przez parę lat – dopóki nie stał się znów sławny. Zaczęli do niego przychodzić ludzie i tak zaczęło się życie monastyczne, czyli wspólnotowe – oddane Bogu pod Regułą i opatem.

Dzisiaj jest podobna sytuacja jak w ówczesnym Rzymie. Jest tradycja laicka, odziedziczona po Polsce Ludowej, troskliwie pielęgnowana i postulowana przez rozmaite koła, żeby wszystko było bez odnoszenia się do Boga. Człowiek na pierwszym planie. Człowiek urządzający sobie życie po swojemu, człowiek korzystający z życia bez ograniczeń, bo człowiek wie sam z siebie, co jest dobre i złe, sam o tym decyduje. I jest też bardzo wiele zewnętrznych wpływów. Amerykańskie, jeśli chodzi o kulturę, buddyjskie i ogólnie wschodnie, jeśli chodzi o religię. Do tego koledzy i koleżanki na uczelniach. Zawsze wyższe uczelnie są kuźnią zmian w rzeczywistości. Bardzo często przecież awantury polityczne i społeczne były wywoływane przez studentów. A w tym wszystkim chrześcijaństwo ze swoją wspaniałą, wzniosłą nauką, nie przez wszystkich wspaniale realizowaną, a za to z wieloma wymaganiami, których wypełnianie gwarantuje, że człowiek będzie szczęśliwy. Jeśli to wszystko wypełnisz, to wtedy będziesz w Niebie. Tutaj pocierpisz, to tam będzie ci dobrze. Ale już i tutaj wiara daje pokój sumienia, odporność na cierpienie, sens życia, bez względu na to, jakie ono jest: radosne, trudne, smutne. I gwarancję, że jest się kochanym. I siłę, żeby kochać innych, kochać świat, kochać rzeczywistość. Używając już jako motta słów świętego naszego papieża – żeby się odnawiało oblicze tej ziemi. W Regule św. Benedykta jest wyraźnie powiedziane, że we wszystkim ma być Bóg uwielbiony – to jest zaczerpnięte z listu św. Piotra (por. 1 P 4,11) – to widzimy receptę na dzisiejsze czasy. I jak będziemy tak patrzeć, to nie będziemy widzieli w Kościele tylko przerostu pychy, ambicji, wykorzystywania władzy, chciwości pieniędzy, pedofilii. To wszystko istnieje. Ale jak się patrzy tylko od tej strony, widzi tylko tę rzeczywistość. To są błędy i poszczególnych ludzi, i Kościoła jako instytucji w stosunku do człowieka. Ale w tym każdym jest coś dobrego. To jest jasne. Tylko patrz z pewnej perspektywy i obiektywnie wszystko oceniaj. Bo jak człowiek sobie założy z góry, że coś jest złe, to potem nic go nie przekona, że jest inaczej. A jak się coś dobrego uda, to mówi: „Trafiło się ślepej kurze ziarno”.

A jak ktoś sobie założy, że coś jest dobre – fanatyczni obrońcy Kościoła którzy nie widzą w nim żadnej plamki, a jeśli jest, to zamiatają problem pod dywan – też nie widzi prawdziwie. Obiektywne spojrzenie – to jest to, do czego św. Benedykt dopomaga.

To, co potem zostało jemu przypisane – zwrot: „Módl się i pracuj”, pasuje właściwie każdemu zakonowi i nawet każdemu człowiekowi. Bez modlitwy czy bez dążenia do tegośw. benedy, żeby we wszystkim Bóg był uwielbiony, życie, jak to Jan Paweł II mówił, jest nijakie. Nic się na to nie poradzi. Choćby było nawet bardzo bogate w emocjonalne przeżycia – dużo przyjemności, to radości zwykle mniej. Więc módl się i pracuj. Ale bez pracoholizmu. Wiemy jakim on jest problemem. Ludzie, żeby zdobyć trochę pieniędzy, żeby kogoś prześcignąć – słynny wyścig szczurów – poświęcają wiele. Spokój rodziny, jej szczęście, wychowanie dzieci, czasem nawet rezygnują z ich posiadania. Dobrze zarabiają, ale nie – chcą zarabiać tysiąc, dwa, trzy więcej.

Z drugiej strony są takie obiboki, których zawodem jest bycie bezrobotnym i próba wciągnięcia ich do pracy, na początku może mniej płatnej, ale pozwalającej nabrać rozpędu, kończy się porażką. Niektórzy nie chcą się wykazywać, być pożytecznym i potrzebnym. Wolą się obijać. Z kolesiami gdzieś tam złapać parę groszy. Ja dziś postawię kolejkę, jutro ktoś inny. A do pracy trzeba wcześnie wstawać, kręgosłup boli.

Ważne też, żeby praca była solidna, porządnie zrobiona. Mówi się o benedyktyńskiej pracy. Staramy się w Tyńcu o to, żeby praca w każdym calu była możliwie najbardziej benedyktyńska, to znaczy ludzka. Żeby była przykładem i pomocą dla innych ludzi. Nawet, jeżeli potknięcia się zdarzają, to też jest ludzkie. Wiadomo, człowiek nie zawsze właściwie dopatrzy. Jak tam zrobi się nie tak, jak trzeba, to wciąż korygujemy. To tak, jak byśmy trzymali ręce na kierownicy. Samochód sam nie będzie jechał równo. Trzeba wciąż korygować. Czasami się gaz naciśnie, czasem hamulec, ale zasadniczo jesteśmy z całą pewnością na dobrej drodze pod Regułą i opatem.

Z tego wynika jeszcze szacunek dla każdego człowieka. To jest bardzo, bardzo ważne – uszanować wszystkich ludzi, powie św. Benedykt (por. RegBen 4,8). I pogoda ducha. Dzisiaj, kiedy ludzie tak bardzo narzekają, znajdują do tego tyle powodów. Na szczęście u większości ludzi naturalne jest poczucie humoru, które daje dystans do pewnych rzeczy, i siłę, żeby sobie poradzić nawet z najbardziej bolesnymi i trudnymi przeżyciami.

Tutaj muszę powiedzieć o międzynarodowym sympozjum humorologicznym na Uniwersytecie Śląskim, które jest imprezą cykliczną, i rozpatruje się na nim sens humoru. Od każdej strony i psychologicznie, i socjologicznie, i znaczenie humoru. Osoby z poczuciem humoru budują nową jakość w społeczeństwie. Śmiech towarzyszy ludziom i w tragicznych sytuacjach, jeśli wtedy mądrze i trafnie ktoś powie coś takiego, co rozładuje sytuację, to łatwiej to przeżyć.

Święty Benedykt mówi: módl się i pracuj w radości i pokoju. Jak się modlisz i masz pracę – nie daj się jej pochłonąć – wtedy naprawdę jest radość. I wtedy mnich, jak dłużej pobędzie w klasztorze, wejdzie w tą rzeczywistość, to jest rzeczywiście zrównoważonym, spokojnym człowiekiem, który stanowi ważny element w krajobrazie świata. Za czasów Benedykta klasztory benedyktyńskie – jakby to powiedzieć – „pacyfikowały” Europę, wprowadzając w życie nasze hasło zakonne „pax” – pokój. W rozmaity sposób starali się uczłowieczyć człowieka wtedy dosyć pierwotnego, okrutnego. Dzisiaj jest tak samo. Klasztory są widziane jako oaza pokoju, radości, uczciwości, prawdy. To cel, do którego dążymy. Jeśli nam się udaje, to jesteśmy bardzo wdzięczni Panu Bogu. Propagujemy postać św. Benedykta, modlitwę do niego, medalik św. Benedykta.

Właśnie. Krzyż to była broń w jego ręku. Patrzymy z politowaniem na tych, którzy krzyż zwalczają, bo tak właściwie jest on znakiem miłości. Nawet jeśli ktoś nadużywając krzyża, w jego imię popełniał niegodne czyny. Ma się ich wstydzić. Ale to było nadużycie, z krzyża płynie radość, pokój w Duchu Świętym w sercu i z innymi ludźmi, o ile to możliwe – jak św. Paweł przypominał (por. Ga 5,22–23).

Zachęcamy, żeby się spotkać. Odwiedźcie nas, jesteśmy w Tyńcu, Lubiniu, Biskupowie. Są też klasztory żeńskie (m.in. w Staniątkach pod Krakowem czy w Jarosławiu), są zgromadzenia czynne oparte o Regułę: Benedyktynki Misjonarki, Samarytanki, Loretanki. W Warszawie są siostry Sakramentki – u nich jest wieczysta adoracja, prowadzą też benedyktyńskie dni skupienia, na których rozważa się Regułę, poznaje jej ducha i zastanawia, jak to w świecie można zastosować. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć więcej, to niech poszuka nas w Internecie (www.ps-po.pl), a na razie niech to wystarczy. Najważniejsze, aby we wszystkim był Bóg uwielbiony (1 P 4,11).

Fragment książki „Ojca Leona słów kilka”

o. Leon Knabit OSB – ur. 26 grudnia 1929 roku w Bielsku Podlaskim, benedyktyn, w latach 2001-2002 przeor opactwa w Tyńcu, publicysta i autor książek. Jego blog został nagrodzony statuetką Blog Roku 2011 w kategorii „Profesjonalne”. W 2009 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Za: www.radiomaryja.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda