Home WiadomościZe Świata Kombonianie: List z Afryki od o. Wojtka

Kombonianie: List z Afryki od o. Wojtka

Redakcja

Jeszcze pamiętam niekończące się pożegnania, ogniska, grille … rozmarzyłem się. Tak, to już prawie trzy miesiące odkąd postawiłem stopę na “Czarnym Lądzie”, używając tytułu jednej z moich ulubionych książek z dzieciństwa, autorstwa niejakiego Alfreda Szklarskiego jeśli pomnę dobrze nazwisko. Choć ta ziemia, dziś jeszcze niestety, przypomina inną książkę, Josepha Conrada “Jądro Ciemności”.

Na północy wojska rebeliantów zbliżają się właśnie do Gomy, a tak właściwie, to pewnie już tam są. Wczoraj byli zaledwie dwa kilometry od miasta. Tysiące ludzi opuściło swoje domostwa, obozy dla uchodźców i wioski. Rząd jakby się tym nie przejmował. Coś tam niby mówią, nic jednak nie robią aby zatrzymać to co sie dzieje na północy. W “stolicy”, czyli Kinszasie spokój. Choć raczej należałoby powiedzieć, że jest to względny spokój. Mnożą sie bowiem nocne napady, tak zwanych umundurowanych bandytów na spokojnych ludzi. Oczywiście nikt nie śmie powiedzieć że ci “bandyci” to tak naprawdę żołnierze albo policjanci. Trochę się z tymi bezbronnymi ludźmi solidaryzuje, sam bowiem niedawno doświadczyłem podobnego uczucie bezsilności wobec dzikiej wręcz przemocy. Wracałem kiedyś z naszego domu prowincjalnego na Kintambo, było już ciemno, byłem sam w samochodzie, co tylko pogarszało sprawę. Policjanci zatrzymali mnie do “kontroli” następnie siłą wdarli sie do samochodu i jak tego można sie domyśleć zabrali mi wszystkie pieniądze. Takie małe prawo dżungli. Musze się przyznać, że na początku byłem wściekły, różne myśli przychodziły mi do głowy. Na szczęście już się z tym uporałem. To co opisałem to banalna sprawa. Ale dzięki temu trochę bardziej przybliżyłem sie do tych wszystkich okradanych, gwałconych i wykorzystywanych codziennie przez rebeliantów, wszelkiego rodzaju milicje i wreszcie przez tych którzy powinni ich chronić wojsko i policję. W tym kraju kto ma broń ten ma siłę, wszyscy tego rodzaju “twardziele” wykorzystują słabszych. Cóż taki jest ten świat i po upadku trzeba sie podnieść i być jeszcze silniejszym. Ludzie tutaj tacy właśnie są, podnoszą się za każdym razem i bez narzekania walczą dalej z przeciwnościami losu.

Poniedziałek 19 listopada. Rebelianci z M 23 już zdobyli Gome. Zdobyli, przeszli jak huragan przez miasto i … wycofali się na “z góry upatrzone pozycje”. To wszystko, aby mieć mocną pozycje przetargową z rządem. Żebyście mieli całe spectrum akcji, dodam tutaj, że rebeliantów było “aż” ośmiuset, a wojsk rządowych kilka tysięcy. Temu wszystkiemu przypatrywali się żołnierze z misji ONZ, a jest ich tutaj mniej więcej szesnaście tysięcy. Misja w Kongo jest najdroższą misją ONZ na świecie. Tyle ogólnych wiadomości z Kongo. Pewnie jesteście ciekawi co się ze mną dzieje. Wielu nawet się denerwowało, że nie piszę. Niektórzy obawiali się, że zaraziłem się Ebola, czy inną cholerą. Nic podobnego, jestem cały i w miarę zdrowy, tyko od czasu czuję się trochę słabo, to znak, że malaria czeka na swój moment. Mija już prawie tydzień odkąd jestem w mojej nowej parafii. Jak już niektórym z Was wspominałem nazywa sie Bibwa i jest położona całkiem niedaleko Kinszasy. Całkiem niedawno narzekałem na hałas i niewygody Kintambo (nasza wspólnota formacyjna w Kinszasie), nie mówiąc o słabo działającym tam Internecie. No to mam za swoje. W Bibwa w ogóle nie ma Internetu, co ja pisze… ludzie tu nie ma przecież prądu. To nie do końca prawda, mamy panele słoneczne i dwa razy w tygodniu włącza sie generator, aby ludzie choć w niedzielę mogli cieszyć się nagłośnieniem, a ksiądz nie zdarł gardła do końca. Te krótkie chwile z dobrami cywilizacji trzeba wykorzystać dobrze, przy okazji znajdując czas na prasownie. Skoro już jestem przy takich prozaicznych zajęciach, to dodam, że takie “miłe” rzeczy jak pranie robi się tu podczas tygodnia, rozkładając wszystko na raty, bo pralka pozostaje tylko w sferze marzeń. Wprawdzie pani, która pracuje w kuchni zajmuje się również praniem, jednak jedno takie doświadczenie przypomniało mi stara zasadę “chcesz żeby coś było zrobione dobrze, zrób to sam”. Pomiędzy praniem, zmywaniem, malowaniem pokoju (który to już pokój maluję w moim życiu, i wszystkie na żółty słoneczny) i mam oczywiście czas na język lingala. Tak naprawdę okazuje się, że w ogóle go nie znałem i upłynie sporo czasu zanim zacznę zamęczać ludzi moimi wywodami. Oczywiście moja słaba znajomość tego języka wcale nie przeszkadza proboszczowi wyznaczyć mi, po dwóch tygodniach pobytu tutaj, Mszy Świętej z kazaniem w rycie zairskim. Powoli poznaje parafię i ludzi. Ludzie zaczynają mnie kojarzyć i pozdrawiać. Miło jest słyszeć od uśmiechniętych ludzi “mbote sango” (witam, dzień dobry ojcze), zamiast codziennej zaczepki w Kinszasie “Ee, mondele” (ty biały). Jestem tutaj oczywiście swego rodzaju zjawiskiem, bo rzadko widują tu białych księży, zwłaszcza w moim wieku. W tutejszym “świecie komboniańskim” ludzie w moim wieku to rzadkość. Mój proboszcz ma 65 lat. Drugi współbrat ma wprawdzie “tylko” 49 lat, ale jest Kongijczykiem i to już tak ludzi nie dziwi. Przyzwyczaili się już, że “sango”, to ktoś w słusznym wieku.

Jest już 21 listopada, nad parafią Bibwa zaszło już słońce. Znalazłem trochę czasu przed nieszporami i piszę dalej…kiedy to przeczytacie któż to wie. W moim grafomaństwie nie jestem całkiem sam, w tych rzadkich chwilach luksusu, kiedy przed oczami przemykają mi twarze rodziny i przyjaciół, towarzyszy mi Natasha St – Pierre. Sam nie wiem czy to mi pomaga w pisaniu, kiedy gdzieś w słuchawkach słyszysz piękny kobiecy głos śpiewający, że “…a chacun son histoire”, trochę popadam w melancholię i żal mi trochę, że nie uczestniczę fizycznie w historiach waszego życia w Krakowie, Warszawie, Pakości… Cóż, jak śpiewa Nataszka… każdy ma swoją historię i dziękuję Bogu, za to, że mogłem jakiś czas w niej uczestniczyć. Mam też nadzieję, że jeszcze kiedyś skrzyżują się nasze drogi… Przyjaciele. Kurcze… naprawdę za Wami tęsknię. Wiedziałem, że słuchanie Nataszy znowu mnie rozmiękczy. Jestem już z powrotem w Bibwa. Ćma straszna, przez muzykę w słuchawkach docierają do mnie odgłosy afrykańskiej nocy, którą wypełniają setki różnych odgłosów. To już nie jest niekończący się szum opon, zgrzyt hamulców, dźwięk klaksonów, w który wsłuchiwałem sie w Kinszasie. Zauważyłem wczoraj, że jedynym znakiem że nie przeniosłem się w czasie jest to, że mogę mieć kontakt z tak zaawansowanym narzędziem technologicznym jakim jest komputer, oczywiście jak sobie załaduje uprzednio baterię przy pomocy konwertera. Każde urządzenie elektryczne ma tu swój akumulator i konwerter który przetwarza prąd na 220V. Od dwóch miesięcy nie oglądałem telewizji i dobrze mi z tym było (Ostatnio przy kolacji oglądamy wiadomości lokalnej telewizji, cały czas podają wiadomości o Gomie). Zamiast tego czytałem książki, niestety tylko po francusku, oprócz Pisma Świętego i jakiś małych broszurek służących do formacji i katechezy nie ma właściwie żadnej literatury pisanej w tym języku. Bibwa znajduje się całkiem blisko Kinszasy, to jednak zupełnie inna rzeczywistość. Nawet tak prozaiczne wydawałoby się rzeczy jak woda pitna są dla tutejszych mieszkańców problemem. Ostatnio powstał projekt konstrukcji studni. Nasz proboszcz znalazł organizację z Włoch która zajmuje się podobnymi rzeczami. Mamy nadzieję, że pomogą nam w sprowadzeniu i zamontowaniu pomp do studni. Kilka takich pomp już działa na terenie parafii. Przeważnie gdzieś blisko kaplic, aby ludzie mogli mieć je na oku. Dzisiaj rano odwiedziliśmy jedną taką kaplicę. Skromne miejsce, ale dach jest, można więc modlić się nawet podczas deszczu. Jakby ktoś zapomniał, albo nie wiedział to teraz właśnie mamy tutaj porę deszczową. W przyszłą niedzielę wybieram sie do Wungu. To jedna z naszych kaplic, choć oddalona jest zaledwie o dziesięć kilometrów to jest dość “sławna”. Sławę tę zawdzięcza strasznej, podobno, drodze na której poległ już niejeden samochód. Niby można łazić piechotą, ale czasami trzeba coś przewieźć. Nie zobaczycie tego, ale miałem małą przerwę w pisaniu. Zajmowałem się hm… wyganianiem myszy. Od kilku dni odwiedza mnie, ta swego rodzaju przyjaciółka, złażąc bezczelnie po kablu od paneli słonecznych, potem ucieka pod półkę z książkami a następnie pod szafę. Mamy już prawie cały rytuał tych spotkań. Zaczynam odstawiać półki, potem szafę, uprzednio otwarłszy drzwi na korytarz. Mysz, oczywiście, w mgnieniu oka przeciska się przez szparę w drzwiach i znika w ciemności…i tak do następnego razu – “ciao” . Aby ucieszyć płeć żeńską dodam, że oprócz myszy, mam w pokoju jaszczurkę, wyłazi tylko w nocy, tak zwanego “moselekete” pożeracza insektów. Z tego malucha to się akurat cieszę bo pomimo zabezpieczeń w postaci siatek w oknach i drzwiach zawsze jakaś rządna krwi człowieczej komarzyca się przeciśnie. Jak widzicie życie misyjne obfituje w różne, mieszające się ze sobą jak w tyglu rzeczy. Z ostatniej chwili. Rebelianci po zdobyciu Gomy myślą już o Bukavu. Jak będzie pokażą najbliższe dni. Niektórzy mówią, że chcą dotrzeć do Kinszasy. Zobaczymy jak będzie. Do Kin mają około tysiąc pięćset kilometrów, czyli jak z Krakowa do Mediolanu.

Piątek 23.11.2012 – Początek weekendu, żartowałem. Dla wielu osób tak, ale nie dla nas. Koniec tygodnia to zawsze czas intensywnej pracy. Spotkania komisji, “malongi” czyli wszelkiego rodzaju katechezy i wreszcie Msze Święte w parafii i kaplicach. Dzisiaj w ramach poznawania parafii udałem się z o. Norbertem do naszej kaplicy w Mwawa. Pierwszą rzeczą której pożałowałem to, że nie zabrałem aparatu. Już droga do Mawawa jest niepowtarzalnym przeżyciem. Kilometry piachu, z którego mogliby być zadowoleni jedynie krosowcy, albo inni miłośnicy kładów itp. Niestety my musimy pokonać te drogę w naszym Isuzu, który, co tu dużo mówić, do jakiś prawdziwych terenówek nie należy. Najlepsze jednak przed nami. Pod koniec drogi dotarliśmy do “strumyka”, który po ostatnich deszczach przemienił sie w coś w rodzaju rzeki. No rzeczywiście szczerze sie modliłem, aby nasz wehikuł nie zatrzymał się w połowie brodu. Udało sie, ale takie rzeczy bywają fajne, jak się je ogląda na filmach. Kiedy samemu się w nich uczestniczy to już zupełnie inna sprawa. Było jednak warto. Już za chwilę ukazała się nam typowa “sielska anielska” wioska afrykańska z chatami zbudowanymi z gliny i pokrytymi liśćmi palmowymi. Ludzie jacyś inni niż w Kinszasie, uśmiechnięci, przyjaźni, mający czas. Jesteśmy tu swego rodzaju atrakcją. Zaparkowaliśmy auto obok domu starszyzny wioski. Jestem prawie wzruszony, prostodusznością i szczerą radością tych ludzi. Już za chwilę z szefem wioski udajemy się do naszej “katedry”. Na obrzeżach wioski skonstruowano małą, pokryta strzechą kapliczkę. Jest też szkoła. Czyli pięć trochę mniejszych niż kapliczka chatek z bambusa i trzciny. Oczywiście w klasach ani śladu tablicy, czy pomocy naukowych. Za to ławki są. Mój współbrat o. Norbert wybłagał trochę desek od wielkiej korporacji… ludzie pomogli i wspólnymi siłami udało się otworzyć prawdziwą szkołę. Jednak dość prowizoryczne ściany i dachy budynków oraz kaplicy wymagają już remontu. Kiedy my oglądaliśmy szkołę, kilku mężczyzn wspięło się szybko na drzewo awokado i przyniosło nam całe naręcze niedojrzałych jeszcze i twardych jak skała owoców. Za chwilę zjawiła sie młoda kobieta i przyniosła nam kiść “bitabe” – czyli bananów. Po raz kolejny tego dnia sie wzruszyłem, ludzie żyjący w tak skromnych warunkach dzielą się z nami tym co mają. Muszę przyznać, ze do tej pory rzadko coś takiego mnie spotykało. Starszy wioski z uśmiechem od ucha do ucha mówi mi, że jest strasznie zadowolony, że “sango ya sika” (nowy ojciec) ich odwiedził. Norbert ze śmiechem odpowiada, że odtąd będę częstszym gościem w ich “katedrze”. Pierwsza Mszę w Mawawa będę miał za dwa tygodnie. Czas sie żegnać. W drodze powrotnej zabieramy kilku parafian udających się na “wenze” mały targ niedaleko Bibwa. Zanim dotarliśmy do parafii zdążyłem jeszcze zobaczyć podwaliny kolejnej kaplicy budującej się na terenie parafii. Muszę przyznać, że jak to zwykle w misyjnych parafiach również w Bibwa, jest wiele inicjatyw i projektów. Niby parafia istnieje już jakiś czas, ale brakuje właściwie wszystkiego. Poczynając od rzeczy liturgicznych, na tak prozaicznych rzeczach jak pościele kończąc.

Do tej pory nigdy Was o nic nie prosiłem ale widząc tutejsze potrzeby pewnie wkrótce to się stanie. Mamy w projekcie odnowę szkółki w Mawawa, budowę kaplicy w CEVB 5, czy też wspomniane już przeze mnie pompy i budowę kolejnych studni. W następnych wiadomościach postaram się podać jak konkretnie można by pomóc.

Na dzień dzisiejszy poszukujemy jakąś pomocną duszę, może księdza, która zafunduje nam tak zwanego “Małego Księdza”, czyli taką walizeczkę z przyborami liturgicznymi do odprawiania Mszy Św. w terenie. Jeżeli ktoś mógłby nam pomóc proszę skontaktować się z Kombonianami w Krakowie. Adres znajdziecie na stronie www.kombonianie.pl.

o. Wojtek Chwaliszewski, mccj

Za: www.kombonianie.pl

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda