Home OpinieWywiady Wywiad: Powiedzmy prawdę o Rwandzie

Wywiad: Powiedzmy prawdę o Rwandzie

Redakcja

Z ks. Stanisławem Filipkiem SAC, misjonarzem, świadkiem ludobójstwa w Rwandzie, rozmawia Iwona Świerżewska. W ostatnich tygodniach media rozgrzewa temat ludobójstwa w Rwandzie. Niektórzy dziennikarze starają się udowodnić, że winą za nie ponosi Kościół katolicki i konkretni jego hierarchowie. Ksiądz byt świadkiem tej tragedii. Co sią tam stało?

W naszej placówce misyjnej w Kigali byłem wtedy dyrektorem Pallotti Press.

6 kwietnia jeden z naszych współbraci widział wybuch zestrzelonego samolotu. Na pokładzie maszyny byli m.in. prezydent Rwandy Juvenal Habyariman oraz Cyprien Ntaryamir, prezydent Burundi. To był właściwy początek ludobójstwa. Jeszcze tego samego dnia do naszej misji przyszło około 300 osób, którzy chcieli się schronić. Daliśmy im schronienie w Centrum Pastoralnym na Gikondo i organizowaliśmy pomoc żywnościową, co było możliwe dzięki zapasom, które wcześniej zgromadziliśmy.

Jednym z zarzutów stawianych przez media Kościołowi w Rwandzie jest to, że hierarchowie wiedzieli, że rzeź Hutu jest przygotowywana i nie starali sią jej zapobiec. Jakie było stanowisko Episkopatu wobec tej tragedii?

Wszystkie te oskarżenia wyglądają na szukanie kozia ofiarnego. Po pierwsze, wyczuwanie napięć politycznych to nie to samo, co wiedza, że przygotowywane jest ludobójstwo. O tych przygotowaniach wiedział tylko wąski krąg ludzi, którzy planowali masakrę. Nikt z episkopatu ani misjonarzy nie przypuszczał, że konflikt zakończy się tragedią na taką skalę. Po drugie, Kościół nie dysponuje władzą polityczną. W jaki sposób miałby zapobiec rzezi? Kościół mógł jedynie łagodzić nastroje, co też przez cały czas czynił. I to łatwo sprawdzić. Wystarczy dotrzeć do listów pasterskich rwandyjskich biskupów z lat 1990-1994. Bo trzeba pamiętać, że konflikt rozpoczął się już w roku 1990. I przez cały ten czas episkopat Rwandy nawoływał do pokoju i przebaczenia. Są dokumenty, w których można odszukać jasne stanowisko episkopatu Rwandy i Jana Pawła II, który jako pierwszy zabrał głos i nazwał wydarzenia w Rwandzie ludobójstwem.

Jak do niego doszło?

Jest to bardzo trudne pytanie. Kiedy Rwanda odzyskała niepodległość, został utworzony pierwszy rząd, w większości złożony z reprezentantów plemienia Hutu, co spowodowało sporą emigrację ludności Tutsi, która mimo prób nie mogła powrócić do Rwandy. Efektem było utworzenie Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego, który wkroczył do Rwandy i w 1990 r. chciał zająć Kigali. Pochód Frontu Patriotycznego został wstrzymany przez interwencję Francji i Zairu, ale zdołał zająć północną część Rwandy. Lata 1990-1994 były okresem negocjacji pomiędzy siłami Frontu Patriotycznego a rządem, a także obecności wojsk ONZ na terenie kraju. Warto przypomnieć, że siły ONZ przez cały czas towarzyszyły negocjacjom, i jestem przekonany, że miały informacje o narastającym napięciu w Rwandzie. Zadziwiające jest, że w tej chwili nie mówi się nic o bierności ONZ wobec zaostrzającego się konfliktu, o tym, że siły ONZ zostały zredukowane z 6 do 2,5 tys. żołnierzy, pomimo tego, że do ONZ wysłanych zostało ponad 100 petycji alarmujących o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Czy nie jest to próba zatuszowania prawdy o tym, kto naprawdę przyczynił się do tragedii? Ostatnią odsłoną tego dramatu było zestrzelenie samolotu z dwoma prezydentami Hutu z Rwandy i Burundi w kwietniu 1994 r., co było sygnałem do rozpoczęcia rzezi. Myślę zresztą, że nawet po zmniejszeniu kontyngentu wojska ONZ były w stanie opanować sytuację. Niestety, ONZ wycofała się i zostawiła na miejscu tylko 300 obserwatorów. Do dziś nie rozumiem, po co marnować środki na taką pomoc międzynarodową.

Kto dokonał tej straszliwej rzezi?

W większości przypadków Interahamwe, czyli bojówki paramilitarne Hutu. Jestem przeciwny twierdzeniu, że wszyscy Hutu mordowali, że sąsiad napadał z maczetą na sąsiada. W naszej parafii podczas pogromów nie widziałem wśród mordujących band nikogo znajomego. To były bojówki specjalnie do tego przygotowane. W naszej misji pierwsza masakra odbyła się 9 kwietnia. Po Mszy Świętej porannej była adoracja Najświętszego Sakramentu, kościół był pełen ludzi. Nagle w drzwiach kościoła został zastrzelony człowiek, którego goniło wojsko. Wtedy zaczął się dramat. Część wiernych rzuciło się do ucieczki. Żołnierze ścigali ich, sprawdzali dowody osobiste. W pewnym momencie ustawili w rządku około 16 osób i chcieli strzelać. Pamiętam, że krzyknąłem: „Co wy robicie? Oni się tu przyszli schronić!” i wynegocjowałem, żeby pozwolili im wrócić do kościoła. W międzyczasie teren został otoczony przez ludzi Interahamwe. Grozili mi, że pomoc Tutsi może się dla mnie skończyć śmiercią. Następnie oddziały wojskowe wycofały się, a Interahamwe bezlitośnie wyłapywała i mordowała uciekających Tutsi. Tego dnia na terenie naszej misji zginęło ok. 80 osób.

Wielu dziennikarzy zarzuca dziś Kościołowi, że podczas wcześniejszych pogromów, które miały miejsce w Rwandzie, kościoły były bezpiecznym schronieniem dla cywilów, a tym razem ludzie ginęli w kościołach…

To prawda, że wcześniej kościoły były bardziej bezpieczne, a w 1994 r. wahali się atakować ludzi chroniących się w nich. Już 6 kwietnia Interahamwe dokonało pierwszego pogromu w ośrodku rekolekcyjnym oo. jezuitów w Kigali. Zginęło wówczas kilku jezuitów. Jednak kapłani nie mieli żadnych możliwości, by zapobiec mordom. Przerażeni ludzie uciekali do kościołów, licząc, że tam będą bezpieczni. Okazało się, że nie byli. Po pierwszej masakrze jeszcze sporo osób ukrywało się w naszej kaplicy domowej na terenie misji. 12 kwietnia na misję znów wtargnęła Interahamwe z żądaniem przeszukania budynków. Wiedząc, że w kaplicy ukrywają się ludzie, nie pozwoliliśmy im do niej wejść, jednak kiedy po zakończonej rewizji wyszliśmy na zewnątrz, zobaczyliśmy, że bojówki podpaliły kaplicę. Wszyscy spłonęli żywcem. Pamiętam poczucie przerażenia i ogromnej bezsilności wobec szalejącego zła. Czy jednak mogliśmy zabronić ludziom chronienia się w naszej kaplicy? Teraz perfidnie zarzuca się kapłanom, że celowo wabili ludzi do kościołów, żeby wydać ich w ręce oprawców. A my wszelkimi sposobami staraliśmy się chronić ofiary.

Czy księża i osoby konsekrowane byty również mordowane?

Oczywiście, przede wszystkim kapłani i zakonnice z plemienia Tutsi. Zginęła prawie połowa episkopatu, ok. 150 księży, a jeszcze więcej sióstr zakonnych. Kościół w Rwandzie poniósł ogromne straty. Przez cały okres pracy w Rwandzie nie słyszałem o żadnym księdzu czy zakonnicy, którzy nawoływaliby do nienawiści. Choć, jak w każdym społeczeństwie, byli kapłani mający swoje polityczne sympatie po tej czy innej stronie konfliktu.

Najbardziej atakowanym hierarchą jest w tej chwili abp Henryk Hoser SAC. Zarzuca mu się, że był nuncjuszem apostolskim Rwandy i jako nuncjusz pośrednio przyczynił się do ludobójstwa, mianując hierarchów sprzyjających późniejszym mordercom, a potem pomagając uniknąć sprawiedliwości księżom mającym krew na rękach… To stek bzdur ośmieszających dziennikarzy, którzy piszą takie rewelacje. Zacznijmy od tego, że ks. Hoser nie był w tamtych czasach nuncjuszem apostolskim i nawet nie było go w Rwandzie w czasie, kiedy rzeź się dokonała.

Wojciech Tochman również ten wyjazd ma za złe arcybiskupowi. Sugeruje, że specjalnie wyjechał, wiedząc, co się święci.

To, że wyjazd ks. Hosera miał jakikolwiek związek z masakrą, to kłamstwo. Ks. Hoser był przełożonym pallotyńskiej misji i kiedy po 20 latach pracy zakończył kadencję, wyjechał na rok formacji duchowej. W międzyczasie Jan Paweł II zaprosił go jako eksperta na synod biskupów Afryki, ponieważ żaden biskup z Rwandy nie mógł w tym czasie przyjechać. Czy media w każdej sytuacji muszą się dopatrywać złej woli ludzi Kościoła? Co do Wojciecha Tochmana, spotkałem go przypadkowo, poprosił mnie wtedy o rozmowę, w celu wyjaśnienia kilku sprzeczności w zebranym przez niego materiale. Zapytałem, gdzie zbierał materiały i okazało się, że większość informacji pochodziła z trzeciej ręki. Wobec takiego braku kompetencji stwierdziłem, że nie mam mu nic do powiedzenia. Skutek był taki, jaki przedstawił w swojej książce. Przeczytałem ją i uważam za zbiór bzdur i pomówień. Wydaje mi się, że te rewelacje to próba odpowiedzialności z prawdziwych winowajców, którzy do tej pory nie zostali ukarani, oraz próba zdyskredytowania arcybiskupa. Atak na abp. Hosera rozpoczął się od sprawy in vitro, a teraz łączy się ją z ludobójstwem w Rwandzie. Myślę, że w sprawie in vitro należy szukać inspiracji tych, którzy zarzucają mu odpowiedzialność za tę tragedię. Kościół zawsze będzie atakowany. Takiego mamy Mistrza, który pozwolił się ukrzyżować i nas ostrzegał, że jeśli chcemy iść za Nim, musimy też być na to gotowi. Ale powiedział nam także: Jam zwyciężył świat. W tym nasza nadzieja.

Iwona Świerżewska

Źródło: Idziemy, nr 31 (412), 04.08.2013

Za: InfoSAC 03/08/2013 [25]

SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE

Ta strona korzysta z ciasteczek aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Zgoda