1959.08.23 – Niepokalanów – Największa postać Polski współczesnej. Przemówienie do franciszkanów podczas wizytacji kanonicznej parafii Niepokalanów

 
Kard. Stefan Wyszyński, Prymas Polski

NAJWIĘKSZA POSTAĆ POLSKI WSPÓŁCZESNEJ. PRZEMÓWIENIE DO FRANCISZKANÓW PODCZAS WIZYTACJI KANONICZNEJ PARAFII NIEPOKALANÓW

Niepokalanów, 23 sierpnia 1959 r.

 

Najprzewielebniejszy Ojcze Prowincjale, przewielebny Ojcze Gwardianie, mili ojcowie, bracia Maryjni!

I ja raduję się z tego, że ten mój obowiązek, który pełnię w parafii Niepokalanów, jest połączony tak serdecznymi więzami z całym waszym zakonem, który tak czynny udział bierze i w tej uroczystości wizytacyjnej, i w pracy parafialnej.

Chciałbym przy tej sposobności najprzód złożyć swoją głęboką wdzięczność dla zakonu, który w trudnych chwilach i wielkich doświadczeniach, wspólnie przeżywanych, nie załamał się, ale znalazł właściwą drogę i dotknął najbardziej delikatnej struny. Bo wtedy, gdy pismo, „Rycerz Niepokalanej”, straciło cały swój majątek i aparaturę, pozostał ten rycerz Niepokalanej żywy na miejscu; człowiek miłujący Ją pozostał wierny ideałom Milicji Niepokalanej. Właśnie to świadczy o niespożytości ducha franciszkańskiego, który został tak wspaniale spotęgowany i pokrzepiony przez największą postać Polski współczesnej, ojca Maksymiliana Kolbego.

Mam mnóstwo wspomnień z ostatnich czasów, boć przecież dostałem tutaj fotografię z mojego pobytu w Kolegium waszym w Rzymie, gdzieśmy się bardzo dobrze czuli. Fotografowaliśmy się ze wszystkimi franciszkanami różnych barw skóry, jacy tylko tam byli, no a przede wszystkim modliliśmy się w celi ojca Maksymiliana i tam kilka słów do zebranych alumnów z Kolegium wygłosiłem. Tam właśnie, gdzie idea Milicji Niepokalanej się rodziła. W tym pokoju, gdzie mieszkał ówczesny alumn Maksymilian, gdzie się zbierali jego koledzy, aby obmyślać dzieło Milicji Niepokalanej. To wspomnienie każę mi zawsze wyznawać swą wiarę w to, że dzieło ojca Maksymiliana w Polsce jeszcze nie jest skończone, chociaż on odszedł i chociaż staramy się o to usilnie, ażeby odbierał cześć publiczną. On chyba sam się z tym nie spieszy, ponieważ zawsze był bardzo pokorny i nie chciałby swą osobą na ołtarzach przysłonić tej Pani, której całym życiem służył i dla której wszystko oddał. Więc kto wie, czy tam w niebie nie uprawia jakiejś dywersji, ażeby nasze starania tu w Kongregacji Rytów popsuć, żeby broń Boże nie pomniejszyć czci Matki Bożej Niepokalanej i żeby uwagi czyjejkolwiek od Niej nie odwrócić. To tak mi się coś zdaje, że to na tym polega najnowszy znak świętości wielkiego mieszkańca Niepokalanowa. Cokolwiek będzie, jestem zdania, że to był tak wielki odnowiciel ducha franciszkańskiego, że treść jego życia nie jest jeszcze wyczerpana. I dzięki Bogu!

I zda się, że zarówno sam Niepokalanów, który patrzył na to życie, jak i Polska cała, która czeka tej publicznej czci, jeszcze będą oglądały wielkie dzieła za jego przyczyną. Stąd i nadzieje moje, żeby powiązać pracę na rzecz Ślubów Narodu: Jasnej Góry i Niepokalanowa, tym się usprawiedliwiają. Niemalże cały Kościół w duchu swoim śledzę, śledzę postępy tej pracy tam i tu i bardzo się cieszę, że Niepokalanów jest tak blisko Warszawy. A ostatnio nawet zrobiono wam wielką przysługę, jak gdyby „occulta compensatio” – „ukryte zadośćuczynienie”, bo za wszystkie kłopoty i prywacje zrobiono wam tu linię elektryczną i wciska się czterdzieści pociągów dziennie, ażeby dowieźć tych, którzy chcą tutaj duchem się odnowić. Powiem to, co już szeptałem na ucho Gwardianowi, że dom rekolekcyjny dla takich właśnie warszawiaków, Ojcze Prowincjale, jest tu potrzebny, nie duży, nie wielki, bo nie o to idzie, ale jednak przystosowany do potrzeb współczesnego człowieka, zwłaszcza typu warszawskiego. I ja bardzo Ojcu Prowincjałowi za ten dom dziękuję. Ufam, drodzy moi, że jak Paryż ma swój oddech w Lourdes, tak też i Warszawa znajdzie swój oddech właśnie w Niepokalanowie, bo bardzo jej to potrzebne. Chcielibyśmy stolicę otoczyć wiankiem takich właśnie niewielkich domków rekolekcyjnych, gdzie by zmęczeni ludzie mogli odetchnąć duchem Bożym i wolnością Bożą. To jest jedno z wielkich zadań, które jest przed Niepokalanowem.

Umieliście wszystkie swoje bóle wypowiedzieć tak wspaniałą miłością w budowie swej świątyni, że chyba lepiej tego nie można było zrobić. A więc nie załamaliście się i nadal jesteście w pogotowiu. Na razie robicie medaliki. Nie myślcie, że to jest mało, to jest bardzo dużo, a nie wątpimy, że to są takie ziarna pszeniczne, które się rzuca w rolę. One wydadzą owoc stokrotny. Pracujcie nad tym rzetelnie, z taką samą miłością, z jaką bracia drodzy szlifowali marmury i na posadzkę, i na ambonę, i na ołtarz; z jaką wypracowali tak fachowo i tak umiejętnie wszystkie wzory zdobnicze w brązie i w stali, i w żelazie; z jaką pracowali wasi stolarze nad budowaniem konfesjonałów i tylu innych pięknych rzeczy, które wypełniają świątynię. Tam we wszystkim widzę miłość. To są owoce miłości, to są ślady miłości. A więc duch tej miłości żyje w was. To największa pociecha, którą tutaj stwierdzić mogę.

Ponieważ przy każdym obiedzie jest deser, więc obok tego, który tutaj żeście nam podali, prosiłem, żeby wam, drodzy moi, rozdano taki mały deser, ten obrazek. On ma tę zaletę, że jest nie do strawienia. Bardzo mi zależy na tym, żeby wam ten maluczki mój deser stał kością w gardle, bo wtedy będzie was niepokoił na rzecz tej wielkiej sprawy, której i wy, i ja służymy, Rycerze Niepokalanej, Tej, którą ja nazywam Rycerzem Żywym, Niepokalanym Boga Żywego, Maryi, boć Ją ustanowił Bóg po to, jeszcze w raju, by starła głowę węża. I Ona to dobrze czyni i dokładnie – bądźmy spokojni, umiejmy czekać.

Miły gość z dalekiego Meksyku, swoją obecnością i tym pięknym darem przypomniał mi takie fragmenty, które świadczą o tym, że pod jakimś kątem oczy świata patrzą na Polskę. Pamiętam Taorminę, teatrum greckie. Chodziliśmy tam sobie z grupką księży biskupów. W drugim końcu jakaś mała wycieczka. Od tej wycieczki odrywa się jakaś panienka. Przybiega do mnie i mówi:

– Ksiądz jest Prymasem Polski?

– Tak.

– Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, ale ja muszę to powiedzieć, ja to muszę powiedzieć Księdzu Prymasowi, że my się w Meksyku bardzo za Polskę modlimy. Ja już idę, ja bardzo przepraszam.

Nie zdążyłem jej podziękować. Uciekła! Ale musiała to powiedzieć. To jest takie znamienne. Jak coś zapadnie głęboko w duszę, to tkwi.

Gdy w listopadzie ubiegłego roku odwiedzałem nowo kreowanego kardynała, wtedy w tym domu, gdzie on mieszkał, obiegła mnie grupka młodzieży meksykańskiej, która przyjechała właśnie na uroczystość kreacji kardynałów i zwizytowała swojego kardynała. Myśmy właśnie nadchodzili. To chyba było w domu franciszkańskim – już nie pamiętam. Gdy ta młodzież wychodziła, obiegła mnie, uzbrojona od stóp do głów w aparaty, jak brat Cyprian – i na gwałt chciała fotografować. Mówię: Co za powód? Macie swego kardynała, idźcie do niego. – A, nie, my mamy prawo! Bo my mamy u siebie Matkę Bożą Jasnogórską, my się dużo za Polskę modlimy, my mamy prawo – nie ma rady.

Macie prawo. Nie było rady, zrobiliśmy, cośmy mogli. Oto tak mniej więcej wygląda to oddziaływanie, to promieniowanie Tej, która jest dla nas „defensio populi Polonici” – „obroną narodu polskiego” w całym świecie. Wspominam to właśnie dzisiaj, gdy tak piękny dar otrzymałem od Polonii meksykańskiej, której już teraz za pośrednictwem drogiego ojca składam najserdeczniejsze podziękowanie, a ufam, że znajdziemy inną jeszcze formę podziękowania. Ojcu dziękuję również za to, że trudził się, ażeby ten miły dar dowieźć do Polski i mi go wręczyć.

A więc nie brak, drodzy moi, na tym niebie wielu pociech. Są pociechy lepsze nawet niż ta, którą wiążecie ze mną, nazywając mnie czekoladką – chyba taką, jaką dzisiaj się robi u pana E. Wedla. Ale niech już tak będzie.

Wizytacja się skończy. Zostaniecie na posterunku, na którym Opatrzność Boża was ustawiła, i będziecie działać, będziecie promieniować nadal. Ksiądz prałat dziekan szepce mi tutaj raz po raz, jak gdyby się zawziął, chwaląc was, jak to tam pomagacie w całym dekanacie, jak służycie, jak spowiadacie, jak spieszycie z pomocą. Przyjemnie jest takie rzeczy słyszeć, toteż i za to również dziękuję Ojcu Gwardianowi, że w pracy zakonu umieliście znaleźć piękną i miłą metodę współpracy z duchowieństwem diecezjalnym. I tak można wymieniać „alibi aliorum” – „i na innych miejscach”, ale czas już kończyć, więc tylko prosić będę o to, byście, drodzy moi, jak dotychczas, pomimo mojej nieudolności ludzkiej, z serca swojego mnie nie wypuszczali, tak i nadal pozwólcie, że tam w jakimś kąciku tego franciszkańskiego serca niech sobie taki Boży kundel siedzi.

Tekst nieautoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego

Wpisy powiązane

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu

1981.01.08 – Warszawa – List do zakonnych rekolekcjonistów i misjonarzy ludowych, zebranych na dorocznym kursie