1966.12.04 – Niepokalanów – Wymowny znak na czasy dzisiejsze. Kazanie w dniu modlitw o beatyfikację ojca Maksymiliana

 

Kard. Stefan WyszyńskiPrymas Polski 

WYMOWNY ZNAK NA CZASY DZISIEJSZE.
KAZANIE W DNIU MODLITW O BEATYFIKACJĘ OJCA MAKSYMILIANA

Niepokalanów, 4 grudnia 1966 r.

 

Ekscelencje, najdostojniejsi Księża Biskupi, drogi Ojcze Prowincjale, rodzino zakonna franciszkańska, umiłowani kapłani, ludu Boży, rodzice, młodzieży i dziatwo!

Modlitwa, którą dzisiaj zanosimy przed tron Ojca niebieskiego dąży ku Bogu, który wywyższa przyjaciół swoich, aby zgodnie z planem Bożym wyjednać chwałę w Kościele dla sługi Bożego ojca Maksymiliana Kolbego.

Ojciec Prowincjał w swoim przemówieniu powitalnym przedstawił w zwięzłych zdaniach bieg sprawy beatyfikacyjnej naszego współziomka, założyciela Niepokalanowa i ducha ożywczego apostolskiej pracy zakonu ojców franciszkanów.

Za kilka dni będzie miał miejsce niezwykle doniosły akt w przebiegu tego procesu. Ilekroć Kościół ma postanowić o chwale swoich dzieci w obliczu Boga, musi dobrze poznać zamiary i myśli Boże. Cały szereg czynności przygotowawczych do aktu ogłoszenia kogoś błogosławionym czy świętym ma ułatwić rozpoznanie Bożej woli.

Sprawa, która nas tak żywo obchodzi, niemal dobiega końca. Jeszcze Ojciec Święty Jan XXIII zapewniał nas, że uczyni wszystko, na co pozwolą warunki, aby przyspieszyć beatyfikację ojca Maksymiliana. Były nadzieje, że stanie się to w roku Tysiąclecia Chrztu Polski. Jednakże sumienność i dokładność w przeprowadzaniu takich spraw opóźniła proces beatyfikacyjny. Mam nadzieję, że stanie się to w roku przyszłym. Jednakże nie chcę w niczym uprzedzać myśli Bożych.

Ojciec Maksymilian – wymowny znak na czasy dzisiejsze

Istotnie, postać ojca Maksymiliana coraz bardziej wyrasta do wymiarów znaku, który ukazuje się w życiu współczesnym. Taki wymowny znak Bóg zazwyczaj daje po to, aby pouczyć nas, co jest ludzkości najbardziej potrzebne i co ma ona w życiu ludzi wielkich szczególnie naśladować.

Rzecz znamienna, że w czasie Soboru Watykańskiego II przed trzema laty do polskich biskupów zwrócili się biskupi niemieccy i oświadczyli: Nasi bracia zniszczyli życie ojca Maksymiliana, a my pragniemy przyczynić się do jego chwały. Podajcie nam ręce, pragniemy razem skierować do Ojca Świętego memoriał o beatyfikację ojca Kolbego.

Wysłannik Episkopatu niemieckiego powiedział do mnie w polskim Instytucie kościelnym w Rzymie: Eminencjo, pragniemy, aby nasz wspólny memoriał był znakiem zadośćuczynienia za zło, którego naród niemiecki dokonał w Polsce. Wydaje mi się, że ten akt będzie miał duże znaczenie dla reedukacji mojego narodu. – A przecież wiemy, jak olbrzymie znaczenie ma on dla pokoju światowego.

Wspólnie więc zredagowaliśmy memoriał, uzasadniając nasze prośby. Został on podpisany przez biskupów polskich i przez biskupów niemieckich, obecnych na Soborze, i wspólnie złożyliśmy go Ojcu Świętemu Pawłowi VI.

Do szeregu dokonanych aktów, o których mówił Ojciec Prowincjał, dla doskonałości historycznej trzeba jeszcze dodać i ten akt. Ufaliśmy i ufamy, że to wspólne wystąpienie będzie miało olbrzymie znaczenie dla ustawienia w obliczu świata, wolą Stolicy Świętej, postaci polskiego zakonnika, która będzie mówić narodom współczesnym, czego im dzisiaj najbardziej potrzeba.

Wiemy, że Bóg ma prawo dawać znaki ludowi Bożemu przez synów swoich wybranych. Taki znak dał przed przyjściem Chrystusa przez wspaniałą postać św. Jana Chrzciciela. Diakon czytał przed chwilą urywek Ewangelii według św. Mateusza. Oto Jan posyła swoich uczniów do Chrystusa, aby powiedział im, kim jest. Czy jest oczekiwanym Mesjaszem, czy też trzeba czekać na innego. Wtedy Chrystus dał odpowiedź: „Idźcie i oznajmijcie Janowi, coście słyszeli i widzieli: ślepi widzą, chromi chodzą, trędowaci są oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głoszona jest Ewangelia” (Mt 11,4-5). Oto odpowiedź Chrystusa dla uczniów Janowych, bo samemu Janowi nie była ona potrzebna. On dobrze wiedział, kim jest Chrystus.

A po odejściu uczniów Janowych Chrystus mówi o Janie, swoim Poprzedniku: „Coście wyszli widzieć na pustynię, trzcinę chwiejącą się od wiatru, człowieka w miękkie szaty obleczonego? … Albo coście wyszli widzieć, proroka? Oto powiadam wam, więcej niż proroka. Ten jest bowiem, o którym napisano: Oto posyłam anioła mego przed obliczem twoim, który przygotuje drogę twą przed tobą” (Mt 11,7-10; Ml 3,1).

Bóg przed rozpoczęciem apostolskiej pracy Chrystusa na ziemi, posłał naprzód zwiastuna, który miał przygotować Chrystusowi drogę. „Gotujcie drogę Pańską – wołał –prostymi czyńcie ścieżki Jego” (Iz 40,3).

To powtarzało się często w dwudziestowiekowych dziejach Kościoła powszechnego i w dziesięciowiekowych dziejach Kościoła świętego w Polsce. Takim głosem, który miał powiedzieć światu, czego mu szczególnie potrzeba, był przed wiekami św. Franciszek z Asyżu, ojciec duchowy wszystkich franciszkańskich rodzin zakonnych. Takim znakiem był św. Dominik, a po wielkich przewrotach religijnych, człowiek ładu religijnego, św. Ignacy Loyola. Za naszych czasów takim znakiem dla Kościoła powszechnego, po szeregu wybitnych papieży, był św. Pius X papież czy Jan XXIII.

A w Ojczyźnie naszej przed dziesięcioma wiekami takim znakiem była księżniczka czeska Dubrawa, zaślubiona Mieszkowi, przez którą i pod której wpływem otrzymał on chrzest święty. Takim znakiem była dla nas i dla wielu narodów wschodnich Jadwiga Wawelska, dzięki której ochrzczona została Litwa i narody ruskie. Znakiem szczególnej ofiary i wymowy był też św. Andrzej Bobola. Takim znakiem były liczne rodziny zakonne, które powstawały w Polsce w najtrudniejszych chwilach. Wielu fundatorów tych rodzin zakonnych jest dzisiaj w drodze na ołtarze.

A w ich szeregu wymownym znakiem dla nas wszystkich, dla Polski i dla całego świata jest właśnie ojciec Maksymilian Kolbe. I o nim można by powiedzieć to, co Chrystus powiedział o Janie! „Coście wyszli widzieć na pustynię?” Coście wyszli widzieć tu, na tych piaskach i laskach? „Trzcinę chwiejącą się od wiatru? Ale coście wyszli widzieć, czy człowieka w miękkie szaty obleczonego? Oto ci, którzy w miękkie szaty się przyodziewają, w domach królewskich są. Ale coście wyszli widzieć, proroka? Powiadam wam, i więcej niż proroka. Oto bowiem jest Ten, o którym napisano: Oto Ja posyłam anioła mego przed obliczem twoim” (Ml 3,1; Mt 11,7-10).

Najmilsze dzieci Boże! Święci w Kościele Chrystusowym mają zazwyczaj wyznaczone, określone zadania. Ich życie, mowy i przykład mają promieniować, bo są wyrazem potrzeby ludu Bożego. Jeżeli dzisiaj w całym świecie postać ojca Maksymiliana Kolbego z Niepokalanowa zajmuje uwagę tylu pisarzy i myślicieli, jeśli powstało tyle książek o ojcu Maksymilianie i jego życiu, to widocznie ci wszyscy, którzy zajmują się postacią ubogiego zakonnika z Niepokalanowa, znajdują w nim chleb pożywny. Widocznie powiedział im coś, co może mieć znaczenie dla ich przyszłego życia.

Cześć Matki Najświętszej. Znak wspaniały na niebie – Matka nasza i Matka Kościoła

Wydaje mi się, że w życiu ojca Maksymiliana znakiem na czasy dzisiejsze i nadchodzące jest przede wszystkim jego głęboka cześć dla Matki Niepokalanej, jego duch ofiary za braci i jego styl życiowy, sposób postępowania z ludźmi, życzliwy, braterski, przyjazny stosunek do ludzi. Te trzy nauki rzutują w daleką przyszłość i są głęboką potrzebą świata i człowieka współczesnego.

A więc cześć dla Maryi. Tak często nazywamy Ją Niepokalanym Rycerzem Boga Żywego, bowiem Bóg powierzył Jej pokonanie wszystkich herezji i błędów, podnoszących na świecie dumną głowę, od momentu dumnej głowy węża, którą starła Maryja, dając światu Zbawiciela. Ojciec Maksymilian powołał do życia pismo pod tytułem „Rycerz Niepokalanej”. Myślał o tych, którzy powinni być rycerzami Niepokalanej i należeć do Milicji Niepokalanej i dawał im wzór, jak tym rycerzem być. Wzór ukazał w Maryi, bo Ona, z woli Bożej, miała spełnić to rycerskie zadanie. Ona miała prowadzić wszystkie boje Boga Żywego o życie Boże, o życie z Bogiem, o prawdę, miłość, ducha ofiary, poświęcenia się dla innych, choćby trzeba było oddać na służbę bliźnich najwspanialsze moce i wartości. Tak uczyniła Maryja na Kalwarii, oddając na ofiarę za nas wszystkich Syna umiłowanego swego.

Ojciec Maksymilian wyczuł, że współczesnemu światu potrzeba wymownie przedstawić wspaniałą postać Maryi, aby ludzie nie myśleli, że była Ona tylko kiedyś potrzebna Chrystusowi, jako Dziecięciu w Betlejem i w Nazarecie, czy może na Drodze Krzyżowej, na Kalwarii, a gdy Chrystus wstąpił w niebo, to zadanie Jej się skończyło. Tak nie jest. Chrystus Pan umierając na krzyżu wyznaczył Jej nowe zadanie. Ukazał Ją Janowi i powiedział: „Oto Matka twoja” (J 19,27). Pamiętaj, Janie, oto Matka twoja! Matka wszystkich moich uczniów, Apostołów, wszystkich dzieci Bożych, odkupionych moją Krwią. To Matka ludzkości, Matka narodów, Matka Kościoła.

Maryja nie zakończyła więc swojego posłannictwa na tej ziemi wtedy, gdy zamknął słodką Jezus mowę. Ona, jako Matka Głowy, miała nadal przemawiać do ludzkości i mówić ludom: „Cokolwiek (Syn mój) wam każę, to czyńcie” (J 2,5).

Dowodem, że tak jest, jest właśnie ostatni Sobór Watykański II. Po prawie dwu tysiącach lat drogi Kościoła przez ziemię, Ojciec Święty Paweł VI, idąc za prośbą polskich biskupów, publicznie, w Bazylice św. Piotra na Watykanie ogłosił Maryję Matką Kościoła.

Ten „Znak na niebie” potrzebny jest więc na ziemi i dziś. Praca ojca Kolbego, jego uporczywa walka o chwałę Maryi, dobrze przygotowała Polskę do tego dzieła, które podjęli biskupi polscy na Soborze, prosząc o przyozdobienie Maryi chwałą miana Matki Kościoła.

Widzieliśmy to zresztą dobrze w całej nauce Soboru, który wyjaśniając człowiekowi XX wieku, czym jest Kościół, odsłonił jego wewnętrzną strukturę. Jak gdyby rozdarł szaty, okrywające Kościół, aby ludzie zobaczyli serce Kościoła, jak na krzyżu otwarty był włócznią żołnierza bok Chrystusa, aby ludzie zobaczyli Serce Boga. A serce Kościoła, jego słodka tajemnica, to żyjący w Kościele Jezus Chrystus, który go ożywia i uświęca, i obecna w przedziwnej tajemnicy Chrystusa i Kościoła – Maryja. Tak uczy Sobór Watykański II.

Na tle tej nauki tym odważniej mógł Ojciec Święty Paweł VI wypełnić prośbę polskiego Episkopatu i ogłosić Maryję Matką Kościoła. Aby jednak takie dzieło mogło być powzięte w naszych myślach i przyjęte w świecie, potrzeba było wielkiej pracy, wielkiej modlitwy i wielkiej ofiary. Potrzeba było wymownego znaku na ziemi, który Bóg zazwyczaj przedtem przygotowuje. Tym wymownym znakiem była cała pobożność maryjna ojca Maksymiliana, jego ofiarna praca i trud, w warunkach iście betlejemskiej stajenki. Z Krakowa do Grodna i Niepokalanowa przenosił się ojciec Maksymilian ze swoim umiłowanym dziełem, nie mając gdzie by głowę skłonić, jak Maryja nie miała gdzie by głowę skłonić z błogosławionym Owocem żywota swojego, tułając się z Nazaretu do Betlejem, a z Betlejem do Egiptu i znowu do Nazaretu, tak iż Jej Syn mógł powiedzieć: „Syn Człowieczy nie ma gdzie by głowę skłonił” (Łk 9,58).

To biedne życie Maryi naśladował syn Biedaka z Asyżu, św. Franciszka, ojciec Maksymilian, klecąc tutaj, na piaskach sochaczewskich budki i szałasy, i w nich skupiał tych, których mu Bóg przysyłał. Tak tworzył ubogie dzieło. Nie wybudował potężnych i wspaniałych gmachów. Sam żył jak w stajence betlejemskiej i tego ducha tutaj zostawił.

Wszystko, co miał, poświęcał na chwałę Niepokalanego Rycerza Boga Żywego, Maryi. Wszczepił w nasze życie potrzebę Matki Najświętszej, przyuczył nas do myślenia o Niej. Pomimo oporów, które niekiedy budziły się w duszach. Wszystkich nas, niejako gwałtem, porywał do Niej. Myśmy się opierali. Mieliśmy do powiedzenia o Niej dużo mądrych rzeczy, wyższych nad to, co on powiedział. Umieliśmy rozszczepiać włos na troje. Wydawało się nam wszystkim, że od tego ubogiego zakonnika, nie w miękkie szaty obleczonego i opasanego paskiem, jak Jan na puszczy, lepiej rozumiemy ducha czasu, styl religijności i to, czego potrzeba światu. Więc opieraliśmy się tej namiętnie ugruntowywanej pobożności ku Niepokalanej.

Ale zrozumiała rzecz, przecież Ona też postanowiona jest na znak, z którym będą walczyć. Szatan zawsze będzie z Nią walczył i walczy. Do dziś dnia nie możemy przecież wznowić pisma „Rycerz Niepokalanej”, które tyle dobrego czyniło w Polsce. Do dziś dnia właściwie nie można o ojcu Maksymilianie mówić i pisać. Gdy cały świat drukuje książki o nim, u nas jeszcze do niedawna nie można było o nim napisać skromnego artykułu w gazetach, nie można było nie mówić o jego beatyfikacji. Dopiero od niedawna troszkę zaczęło się przecierać.

Ale jakże my, rodacy i ziomkowie człowieka, który idzie na ołtarze, jesteśmy jeszcze zapóźnieni z pisaniem o nim. Tylko to, co powie się żywym słowem, pójdzie do serc ludzkich. I tylko tyle. Rycerz Niepokalanej zwalczany jest przez całe swoje życie i dziś, jak i Maryja była zwalczana.

Ale nie kto inny został ogłoszony na Soborze Matką Kościoła, tylko właśnie ta zwalczana Maryja. I nie kto inny dzisiaj z Polski idzie na ołtarze, tylko ten postanowiony w Ojczyźnie naszej na znak, któremu sprzeciwiają się i który nie może prowadzić swojego dzieła w swoich następcach.

Pamiętam te bolesne chwile, gdy tutaj, w tych oto barakach, niszczono pracowite dzieło ojca Kolbego, aby nie wychodził stąd głos na Polskę. Wyrywano z betonowych opraw maszyny, na których drukowane było pismo. Zda się, dzieło zostało przyhamowane. Ale Bóg jest mocniejszy w swoich zamiarach. Nie pozwoli, aby przygasła chwała tego, który zaufał Bogu i Jego Matce. Nie w polskiej ziemi, to na dalekim Watykanie ogłoszą jego chwałę.

Najmilsze dzieci Boże! Widocznie na czasy dzisiejsze potrzebny jest ludzkości ten wymowny znak – Maryja, skoro ma Ona swojego apostoła w Polsce, skoro jego praca apostolska głośna jest dzisiaj w całym świecie i skoro Sobór ukazał Maryję jako Matkę Kościoła. Dzisiejszej ludzkości potrzebna jest Matka Kościoła, potrzebna jest w ogóle Matka. Potrzebne jest zrozumienie macierzyństwa, zrozumienie stylu serca otwartego i ofiarnego.

Znak ucznia Chrystusowego: największa miłość – duszę swą dać za braci

Ojciec Maksymilian od Maryi nauczył się ofiarności ducha. Chrystus, Syn Maryi, na Kalwarii okazał największą miłość, bo oddał duszę swą za braci. A ojciec Maksymilian, wpatrując się uważnie w Niepokalaną Matkę Bolesną, wyczuwając Jej uczucia, od Niej nauczył się, jak trzeba – za wzorem Chrystusa – oddawać duszę swą za braci. Uczynił to w obozie w Oświęcimiu, ustanawiając nowy, wymowny znak dla świata współczesnego.

Oto, obok czci macierzyństwa Maryi, które ma wydelikacić nasze obyczaje i nauczyć wzajemnego szacunku, współczucia, służby i miłości, ten drugi znak. W czasach współczesnych trzeba zapomnieć o sobie, a wprowadzić w życie to, nad czym Kościół pracuje dwadzieścia wieków na całym świecie, a dziesięć wieków w Polsce: „Miłujcie się wzajemnie”. To pierwsze i najważniejsze przykazanie: „Będziesz miłował Pana Boga twego …”, a wtóre podobne temu: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (Mt 22,37.39).

Nie może to być miłość w słowach, to musi być miłość czynna. I taki znak czynnej miłości ustanawia ojciec Maksymilian w bunkrach obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. Obozy budowała nienawiść. Zdawałoby się, że w takim dziele nienawiści nie ma miejsca na miłość. A tymczasem właśnie tam, w kolebie nienawiści, urodziła się miłość największa, bo dająca swe życie za braci.

Patrzcie, najmilsze dzieci, jak Bóg jest mocny! Jak Jego ustrój miłości, umacniany na tym świecie, przezwycięża wszystko inne, jak umiera nienawiść! Nawet w piekle obozowym, gdzie zda się nie ma miejsca na odrobinę nawet miłości, właśnie tam okazuje się największa miłość.

Kapłan, zakonnik, tak przecież niedoceniany, zasłania sobą żołnierza! Pada jak Chrystus, który pozwolił żołnierzowi otworzyć na krzyżu swój bok. Kapłan pada! A żołnierz wychodzi cało, jest uratowany. Ratuje go miłość, większa nad tę, którą ma człowiek ku sobie, największa ze wszystkich, gdy ktoś duszę swą daje za brata.

W ten sposób tam, w sercu piekła obozowego, ojciec Maksymilian zrodził miłość jako drugi znak potrzebny współczesnemu światu. Tak wpatrzył się w Matkę pięknej miłości, która pod swoim sercem pielęgnowała Syna umiłowania Ojcowego, że postanowił Ją naśladować i uczynił to owocnie.

Właśnie dzisiaj świat debatuje nad tą heroiczną miłością. W dniu 6 grudnia w Rzymie poświęcą jej swoje debaty wyznaczeni przez Ojca Świętego teologowie i prawnicy – specjaliści. Zbiorą się, aby przyjrzeć się tej wielkiej miłości heroicznej, która urodziła się w obozie koncentracyjnym, w piekle nienawiści, i ogłosić ją światu, który ufa nienawiści. Patrzcie! Jeszcze na tym świecie wśród tych piekieł, na Ezechielowym polu rodzi się miłość! Jeszcze jest miłość! Ufajcie! Wy wszyscy, którzy lękacie się o swój byt, o przyszłość własnej Ojczyzny, świata, globu, podnieście omdlałe ramiona, bo jeszcze nie umarła miłość! Jeszcze na tym świecie w najbardziej niekorzystnych warunkach rodzi się taka miłość, w imię której można uratować ludzkość.

Drodzy moi! To drugi znak wymowny dla współczesnego świata. Przecież my każdego dnia jesteśmy zatruwani oparami nienawiści. Niekiedy wydaje się, że nienawiść ma być główną siłą polityczną współczesnego świata, racją stanu niejednego państwa, może największym wynalazkiem na czasy współczesne. Głosi się ją pod postacią wszelkiego rodzaju walki – walki wszystkich ze wszystkimi, aby człowiek miał serce wilka i żarł się z innym wilkiem, który nie chce być człowiekiem. I oto stado wilków, podjudzane przeciwko drugiemu stadu wilków. Chcą się zżerać, aby nic nie zostało. Tak wygląda w tej chwili świat.

Nie brak ludzi, którzy to rozumieją i widzą. Ojciec Święty woła uporczywie każdego dnia: Ludzie drodzy, otrzeźwiejcie! –Do czego bowiem prowadzi ta generalna mobilizacja nienawiści jednych przeciwko drugim, między narodami i w każdym niemal narodzie, nie wyłączając naszej Ojczyzny, gdzie nienawiść została podniesiona do wysokości sztandaru, niemal „ewangelii” wieku XX.

I oto zbawienie jest tylko w tym niewinnym „znaku”, gdy ktoś duszę daje za braci. Już odbierano braciom duszę, jedni drugim odbierali życie i nic nie dokonali. Trzeba więc raczej użyć nowej metody: swoją duszę dać za braci, nie sięgać po cudzą. Tak uczynił ojciec Maksymilian i dlatego ustanowił wymowny znak na czasy i potrzeby dzisiejsze.

Znak ze ścieżek codziennego życia – styl życiowy ojca Maksymiliana

Powiedziałem, że jest jeszcze jeden znak, może mało pociągający, nie tak bohaterski i wspaniały. Z wyżyn schodzimy ku dołom codziennego życia, w styl życiowy ojca Maksymiliana. Iluż tu jest wśród was, bracia, tych, którzy go znali, widzieli, z nim pracowali, pomagali mu, chodzili z nim po tych piachach, drogach i lasach. Przecież umarł zaledwie dwadzieścia pięć lat temu. Nie bardzo to odległe czasy. Na pewno są tutaj tacy, którzy ramię w ramię z nim pracowali. Przyglądaliście się temu człowiekowi, owładniętemu miłością ofiarną Matki Niepokalanej, zawsze gotowemu służyć braciom.

Był trzciną chwiejącą się od wiatru? Nie! Był człowiekiem w miękkie szaty obleczonym? Nie. Był głosem wołającego na puszczy, tutaj, w Niepokalanowie! Głos jego rozszedł się po całej Polsce, a dziś słyszany jest w całym świecie. Za przykładem Jezusa i Jego Matki, był człowiekiem przyzwoitym, spokojnym, cierpliwym, zrównoważonym, życzliwym, braterskim, pomocnym i łatwo przebaczającym. Umiał powściągać swój język. Umiał wyczuć człowieka i zrozumieć go. Nauczył rodzinę franciszkańską ochotnej i łatwej służby braciom. Swoją postawą i przykładem odnowił i unowocześnił styl życia franciszkańskiego na naszych oczach. Myśmy to oglądali.

A teraz, pomyślcie, dzieci najmilsze, jak bardzo jest to potrzebne współczesnemu światu. Jak bardzo dzisiaj ludzie się męczą. Nieraz rozmawiam z ludźmi pracującymi. Mówią lekarze: Trudno wytrzymać w naszym szpitalu. Człowiek zrobi swoje i prędko ucieka, aby nie spotkać innego człowieka, bo tak ciężko jest z ludźmi wytrzymać, tacy są niemożliwi. – Nie mówię o chorych, mówię o tych, co mają władzę, co potrafią sponiewierać człowieka tylko dlatego, że mają nad nim władzę.

Rozmawiam z innymi, którzy pracują w fabrykach czy w innych warsztatach pracy. Pięknie umiemy opisywać warsztaty pracy, jakie one są wspaniałe, potężne, wydajne. To wszystko, co napisane jest w gazetach, wydaje się być istnym rajem na ziemi. Ale niemal w każdym z tych warsztatów pracy ludzie się męczą. Jeden drugiego nienawidzi, jeden drugiemu „ciosze kołki na głowie”, jeden drugiego wygryza, tworzy intrygi. To, co na zewnątrz przedstawia się jako raj, w rzeczywistości staje się istnym piekłem, a praca zamiast być radością i pociechą, jak być powinno, niekiedy staje się koszmarem i udręką, a człowiek szybko stamtąd ucieka, urywa się, aby jak najkrócej tam być.

W tych dniach w jednym z pism stołecznych czytałem kilka przykładów z życia naszej dzisiejszej młodzieży. Nie powiem nic więcej, bo to znacie. Jakie to bolesne, gdy młodzieży odbierze się ideał miłości, ofiary i służby, a w zamian za to zostawi się jej pustkę w duszy „odczyszczonej” – od Boga, od miłości Bożej, od ducha ofiary. Byłoby to straszne, gdyby nie to, że wiemy, jak młodzież jest zmienna. Szybko przechodzą jej te najrozmaitsze, chwilowe nastroje, a wzrastająca dojrzałość – jak wierzymy i ufamy – zdoła wybronić ją przed katastrofą wewnętrznej pustki w duszy, odartej z wiary Boga, z zasad moralnych, ideałów poświęcenia i ofiary społecznej. Młodzież to przezwycięży. Ale ile ucierpi, ile się namęczy!

Którą dziedzinę życia dotkniemy, czy w tramwaju, w autobusie, czy w ciasnej izbie mieszkaniowej, wszędzie widzimy mękę ludzką. Dlatego że ludzie zapomnieli o wspólnocie w Bogu, o tym, że są ochrzczeni w imię Trójcy Świętej, że są mieszkaniem Boga, dziećmi Bożymi, że mają wołać: „Ojcze nasz, któryś jest w niebie” i „odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy”. Zapomnieli, że powinni przebaczać i wyrozumieć, otwierać dusze innym, przezwyciężać te przeklęte narowy, które wdzierają się do naszego społecznego współżycia i codziennego stylu, abyśmy nauczyli się na co dzień być Bożymi dziećmi i braćmi sobie wzajemnie!

Oto nowy znak potocznego codziennego życia, życia bruku ulicznego, podwórka, ścieżki fabrycznej, biurek i urzędów, rzemieślniczych warsztatów pracy czy na zagonie, w sąsiedztwie poprzez miedzę; nowy znak w codziennym, spokojnym współżyciu męża, żony, rodziców, dzieci, rodzeństwa, braci, sióstr, wszystkich, wszędzie!

A więc trzy znaki: wspaniały znak na niebie Matki naszej i Matki Kościoła; znak najlepszego ucznia Chrystusa naszych czasów, rycerza Niepokalanej, ojca Maksymiliana i ten znak ze ścieżek codziennego życia.

Oto, najmilsze dzieci, wymowa ojca Maksymiliana, jego aktualność na czasy dzisiejsze. Oto sens, dla którego Bóg ustanawia go dzisiaj jako nauczyciela stylu życiowego. Dlatego, Bóg pozwoli – jak się o to modlimy – że będziemy oglądać go na ołtarzach.

Można by powtórzyć słowa Chrystusa: „Idźcie, oznajmijcie Janowi, coście słyszeli i widzieli”. Ślepi widzą – oby ujrzeli! Chromi chodzą – oby powstali! Trędowaci są oczyszczeni – oby wyzdrowieli! Głusi słyszą – oby te słowa dotarły do nich! Umarli zmartwychwstają! – oby nowe życie w nas się narodziło! Ubogim głoszona jest Ewangelia – oby dotarła do nich!

Błogosławiony, który się ze mnie nie zgorszy i ujrzy znak, którego Bóg pragnie na czasy dzisiejsze dla Kościoła Bożego i dla naszego pouczenia.

Zanośmy więc wołanie przed tron Boży, przez Maryję, Niepokalanego Rycerza Boga Żywego, za pośrednictwem Jej apostoła w ziemi polskiej, aby Pan posłyszał głos pełen chwały i aby uradowały się serca nasze. Amen.

Tekst autoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego

Wpisy powiązane

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu

1981.01.08 – Warszawa – List do zakonnych rekolekcjonistów i misjonarzy ludowych, zebranych na dorocznym kursie