1970.08.02 – Warszawa – I dzisiaj Bóg zdobywa ludzi… Kazanie wygłoszone w kościele Franciszkanów w Warszawie

 
Kard. Stefan WyszyńskiPrymas Polski

I DZISIAJ BÓG ZDOBYWA LUDZI…
KAZANIE WYGŁOSZONE  W KOŚCIELE  FRANCISZKANÓW W WARSZAWIE

Warszawa, 2 sierpnia 1970 r.

 

Umiłowane dzieci Boże, dzieci moje!

Uroczystość, która nas gromadzi w kościele Ojców Franciszkanów w Warszawie, ma niejako cztery powody. Pierwszy powód – odpust Matki Bożej Anielskiej, powszechnie zwany „Porcjunkulą”. Drugi powód – to zakończone niedawno czterdziestogodzinne nabożeństwo w tej świątyni. Trzeci – poświęcenie pamiątkowej tablicy dedykowanej franciszkanom polskim, którzy oddali życie za wiarę i Ojczyznę w latach 1939-1945. I wreszcie czwarta okoliczność – 50-lecie powrotu franciszkanów do Warszawy w roku 1919. (…)

Cena krwi

Nie brak ludzi, najmilsze dzieci Boże, którzy poddają się działaniu Boga Człowieka i Jego Matki. Patrzę stąd ku tablicy, którą mamy po Mszy świętej poświęcić. Są tam nazwiska franciszkanów polskich, którzy oddali życie za wiarę i Ojczyznę w latach ostatniej wojny. Czytamy długie szeregi nazwisk rozstrzelanych, zamęczonych w obozach, tych, co zginęli w czasie wojny w kraju lub na obczyźnie. W tym szeregu są ludzie, których znaliśmy, jak wspaniałej pamięci sługa Boży ojciec Maksymilian Kolbe, ojciec Pius Bartosik, ojciec Antonin Bajewski, człowiek wysokiej kultury – ojciec Bonawentura Podhorodecki, ojciec Pelc, bracia Rafał, Bonifacy, Tymoteusz, którzy zginęli w Oświęcimiu. A przecież były też ofiary franciszkańskie w Dachau, w Gusen, w Sieradzu, Poznaniu, Sachsenhausen, Zweibrücken na Pomorzu itd., w tylu miastach polskich, gdzie obficie włączali swoją krew franciszkanie do Krwi Chrystusowej, naśladując swojego brata, św. Franciszka, który poddał się działaniu Krwi Chrystusowej, która na jego ciele wypisała znaki Męki Pana.

Dzisiaj też działa Bóg. Nie jest nic słabszy. Owszem, może bardziej natarczywy. Często człowiek buntuje się i nie chce się poddać. Ale im bardziej się broni, chociażby ucieczką w ciemny, beznadziejny zaułek niewiary, ateizmu, będzie to tylko dowód, że Bóg bardzo przynagla, że toczy się w człowieku wielka walka, obrona przed Bogiem. Daremna. Już Apostoł usłyszał: „Próżno ci wierzgać przeciwko ościeniowi” (Dz 26,14). Bóg z nikim nigdy nie przegrywa, tylko zwycięstwo Jego może być wcześniejsze lub też późniejsze. Nieraz może przychodzi ono dopiero w ostatniej chwili, gdy już gaśnie świadomość człowieka i otwierają się jego oczy na nowe życie. Człowiek zaczyna wtedy rozumieć, kim jest Bóg, że jest miłością i że tej miłości dobrze jest poddać się, dobrowolnie poddać się, włączyć się w nią. Bo „kto w miłości trwa, w Bogu trwa, a Bóg w nim (1 J 4,16).

I dzisiaj Bóg zdobywa ludzi, chociaż oni niekiedy uciekają przed Nim, może nie zawsze w niewiarę, ale uciekają, chcą zapomnieć o Nim. Niejeden ksiądz w Warszawie usłyszy: Mnie te sprawy nie obchodzą, ja się tym nie interesuję. Dajcie mi spokój. – To nie jest przegrana Boga, nie. To nie jest przegrana tego kapłana, przed którym bardzo często zamykają się drzwi i do domu, i do serca. To jest znak wielkiego niepokoju, który gnębi człowieka i człowiekowi zdaje się, że jak zatrzaśnie drzwi kapłanowi przed nosem, to zatrzasnął drzwi Bogu do serca. To jest złudzenie. Kapłani niech się tym nie zrażają, gdy ich takie afronty spotykają. To jest dobry znak, to jest dowód, że Bóg niepokoi człowieka i że On sobie po swojemu poradzi z opornym człowiekiem. On poczeka, upatrzy dobry moment i przez swoją miłość zdobędzie opornych. Chociażby się wszystkim zdawało: to jest człowiek niereligijny, to jest człowiek wyzbyty z pojęć i bodźców religijnych. To nam się tylko tak wydaje. Bóg nie traci mocy nawet w obliczu najgłębszego oporu i zapomnienia. Człowiek stara się zapomnieć, ale Bóg nigdy nie zapomni, bo On jest miłością.

Tak właśnie, dzieci Boże, jak ongiś tam, na górze Alwerni, gdzie Jezus Chrystus ranami swoimi wszczepiał się w życie Franciszka, jak potem zabierał to co swoje, bo zaślubione przez krew, tam, w Porcjunkuli, tak dziś wszczepia się nieustannie w nas i szturmuje nas, przypominając wspólnotę i obecność w ludzie Bożym, wspólnotę przepowiadanej Ewangelii, wspólnotę w tym zgromadzeniu wokół ołtarza, wspólnotę eucharystyczną.

Bóg nas nieustannie zdobywa. I człowiek zdobędzie się na to, aby był uległy Bogu. Tak przecież uległymi Bogu byli ci wspaniali ojcowie i bracia, których nazwiska wyryto na tej marmurowej tablicy. Wpierw one były wyryte na sercu Boga. Ta krew, którą oni wylewali, rozstrzelani, mordowani w obozach koncentracyjnych, ginący od kul i pocisków, dołączała się do tej wielkiej czary zbawczej Krwi Jezusa Chrystusa.

Pięćdziesiąt lat służby zakonu franciszkanów w stolicy

Będziemy poświęcać tę tablicę wspominając zmarłych. Ale pamiętamy i o żywych, o tych członkach franciszkańskiej rodziny, którzy dziś pracują. I to, jak nam w porę przypomniano, od pięćdziesięciu lat na terenie stolicy, bo w 1919 roku wrócili franciszkanie do Warszawy. Był to błogosławiony powrót, za który dziękujemy Bogu. I ja jako biskup Warszawy włączam się do tych dziękczynnych modlitw z okazji półwiecza powrotu synów św. Franciszka Serafickiego, tego wzorca miłości Chrystusowej, do stolicy, której – jak często mówię – potrzeba bardziej miłości aniżeli nienawiści, bardziej łagodnych słów pokoju aniżeli mocnych słów przekleństw, bardziej czci braterskiej, wzajemnej, aniżeli przemocy i okazywania władzy rzeczywistej czy też urojonej.

Dlatego radujemy się z obecności synów św. Franciszka na terenie naszej archidiecezji i z powodu tego, czego dokonali, zwłaszcza w Niepokalanowie, gdzie odrodził się zakon franciszkański pod wpływem tak wspaniałego człowieka, jak ojciec Maksymilian Kolbe, sługa Boży, którego niedługo zobaczymy na ołtarzach, gdy do końca dobiegnie proces beatyfikacyjny. To wszystko, czego dokonali synowie św. Franciszka i w stolicy, i na terenie całej archidiecezji, jest dla nas powodem radości i wdzięczności dla zasłużonego zakonu franciszkańskiego. Na terenie stolicy przeżywał on najrozmaitsze koleje. Wrócił i wrósł w życie miasta. Odczuliśmy potrzebę jego ducha i pracy. Dlatego dziękujemy Bogu, że taką moc, taką miłość dał ludziom. Tym ludziom, którym dzisiaj pomimo czasu intelektualizmu i racjonalizmu, bardzo potrzeba serca. Ludzie chorują na niedomogę serca. Wierzcie, mocy intelektualnych, mądrości książkowych mają dużo. Osiągnięcia intelektualne przemawiają przez fantastyczny rozwój techniki współczesnej, która zamienia się na technicyzm i bardzo często zniewala człowieka. Są ludzie, którzy rozpaczają z tego powodu, a inni mają nadzieję. Im bardziej technicyzm owładnie człowiekiem, tym lepiej zrozumie on pustkę, której nic nie zdoła zapełnić, tylko ucieczka do serca, do człowieczego serca, które przecież kształtuje się na wzór Bożego Serca. I dlatego będziemy spokojni, najmilsi, oczekując nawrotu do tych czasów, gdy ludzie zrozumieją czar serca i sens serca ludzkiego w tym wielkim świecie napięć intelektualnych i aktywizmu. Zrozumiemy wtedy, że prawdę mamy czynić w miłości i że każdy czyn o tyle ma sens trwałości wieczystej, o ile zrodzi się z miłości, potęguje miłość i prowadzi do miłości.

Patrzcie, jak aktualny nadal jest seraficzny Patron, którego dziś wspominamy w światłach Matki Bożej Anielskiej, Matki człowieczeństwa Chrystusowego, które wszczepiło się w życie Franciszka i które dziś wszczepia się w nasze życie.

Dziękując wam, umiłowani ojcowie franciszkanie, za waszą półwiekową pracę na terenie stolicy, wraz z obecnym tutaj ludem Bożym i ze wszystkimi waszymi przyjaciółmi, zwłaszcza z Trzecim Zakonem i ze wszystkimi, którzy z wami współpracują, zapewniamy was o naszej wdzięcznej, braterskiej modlitwie w waszej intencji za przyczyną św. Franciszka do Matki Bożej Anielskiej.

Tekst nieautoryzowany. Zbiory Instytutu Prymasowskiego

 

Wpisy powiązane

1981.05.01 – Warszawa – List do o. Stanisława Podgórskiego CSsR, przewodniczącego KWPZM

1981.03.06 – Warszawa – Franciszkanizm dzisiaj. Przemówienie z okazji jubileuszu 800-lecia urodzin św. Franciszka z Asyżu

1981.01.08 – Warszawa – List do zakonnych rekolekcjonistów i misjonarzy ludowych, zebranych na dorocznym kursie