Craeynest Ludgardis, fma., Współczesne wyzwania duchowe. Możliwości i zadania dla nas, osób konsekrowanych

 

S. Ludgardis Craeynest fma, przewodnicząca UCESM 

WSPÓŁCZESNE WYZWANIA DUCHOWE. MOŻLIWOŚCI I ZADANIA DLA NAS, OSÓB KONSEKROWANYCH

Jasna Góra, 08 października 2009 r.

 

Wprowadzenie

Jesteśmy świadomi, że życie zakonne jest rzeczywistością znaczącą. Z drugiej strony, zmuszeni jesteśmy przyjąć do wiadomości fakt, że atrakcyjność życia zakonnego bardzo się dziś zmniejszyła. Dotyczy to na pewno całej zachodniej Europy, ale to zjawisko – jak mi mówiono – odczuwa się również w Polsce.

Jakie są przyczyny? Wydaje się, że na pewno, przynajmniej po części, jedną z przyczyn tego zjawiska jest sekularyzacja. Nie przyjechałam jednak tutaj, aby dokonać analizy socjologicznej sytuacji, ponieważ nie należy to do moich kompetencji.

W każdym razie sekularyzacja istnieje, i trzeba wziąć to pod uwagę. Nie mamy możliwości odwrócenia biegu czasu i kultury, a nie jest wykluczone, że w najbliższej przyszłości wpływ sekularyzacji będzie jeszcze mocniejszy.

Pragnę natomiast mówić o tym, w jaki sposób możemy i powinniśmy, jako osoby konsekrowane, odnajdować się w tym kontekście. Idę śladem ukierunkowań, pochodzących z końcowego przesłania ostatniego zebrania plenarnego UCESM-u, które miało miejsce w Torhout, w Belgii, w 2008 roku, gdzie jasno zostało wyrażone nasze przekonanie, że w dzisiejszej Europie wspólnoty zakonne mają nadal swą misję do wypełnienia i szczególną odpowiedzialność:

Wierzymy, że wspólnota jest szkołą relacji, w której buduje się cierpliwie więzi między osobami, oddając do dyspozycji wspólnoty nasze możliwości, trudności i kruchość każdego z nas. Siła tych więzi buduje jedność, a jedność tworzy się, integrując różnice.

Wierzymy, że wspólnota jest szkołą pojednania i przebaczenia. Szukanie prawdy pozwala ujawnić się cierpieniu i ograniczeniom, uznaje zło istniejące w nas i zło istniejące poza nami, ujawnia je, dając miejsce gestom pokoju.

Wierzymy, że wspólnota jest szkołą gościnności, aby otworzyć przestrzeń dla Boga i dla innych i usłyszeć wołanie wykluczonych, upokorzonych, imigrantów. Inspirowani pełną pasji miłością do ludzkości, pragniemy użyć wszelkich środków, które mogłyby przywrócić godność osobie.

Wierzymy, że wspólnota ewangeliczna jest przede wszystkim powołana do ewangelizowania. Jest to misja, którą realizujemy w nowy sposób: przez pokorną obecność, przez wzrastającą współpracę między różnymi instytutami i świeckimi, z nowym językiem miłosierdzia i nadziei.

Pragnę posłużyć się opowieścią o rozmowie Jezusa z kobietą samarytańską (J 4,1-42), aby pokazać, w jaki sposób życie zakonne mogłoby być duchową dźwignią dla naszych czasów[1]. Oczywiście, podstawowym warunkiem jest to, abyśmy także my, podobnie jak Samarytanka, pozwoli się dotknąć Panu Jezusowi.

Jezus i Samarytanka

Opowieść jest znana. Uczniowie poszli do miasta, aby kupić jedzenie, a Jezus, zmęczony podróżą, siedział przy studni Jakubowej. Nadeszła kobieta z Samarii, aby zaczerpnąć wody. Uczniowie po powrocie prosili Jezusa: Rabbi, jedz – ale bezskutecznie. A kobieta? Kobieta zaś zostawiła swój dzban i odeszła do miasta… Co się wydarzyło? Kobieta przyszła, aby zaczerpnąć wody, Jezus wysłał uczniów, aby kupili coś do jedzenia. Teraz Jezus nie był już głodny, a kobieta nie była spragniona.

W tym spotkaniu kobieta została dotknięta w swych ludzkim wymiarze przez drugą osobę. Pytania Jezusa, dotykające w głęboki sposób jej życia, przynagliły ją do konfrontacji z rzeczywistością jej życia, z rzeczywistością własnej egzystencji. Zadawała sobie pytanie, kim może być ten człowiek, ten Żyd. Na koniec, gdy Jezus ujawnił własną tajemnicę, kobieta, poruszona jego słowem, odkryła głęboki wymiar swego życia.

1. Rzeczywistość ludzka 

Samarytanka została dotknięta w swym wymiarze ludzkim, skonfrontowana z własną rzeczywistością.

My także, jako chrześcijanie i jako zakonnicy, jesteśmy poruszeni wieloma sytuacjami, które są w naszych bliźnich. Porusza nas potencjał dobra i szlachetnych pragnień w człowieku. Dotyka nas także agresja i skłonność do agresji, poszukiwanie przyjemności, perwersyjna radość władzy, które również żyją w człowieku.

Aby zdać sobie z tego sprawę, wystarczy posłuchać wiadomości w mediach, popatrzeć na telewizję. Ale także w ramach naszego apostolstwa, wokół nas, codziennie musimy stawić czoło licznym słabościom ludzkim i tak licznym ofiarom zła i grzechu. Z miłości do uczciwości musimy też przyznać, że ta sama walka między dobrem i złem toczy się również w nas, czasem w bardzo subtelnej formie. Poszukiwanie prestiżu, władzy, przyjemności – to realia obecne w nas.

Ludzki wymiar w człowieku jest bardzo głębokim miejscem spotkania. My wszyscy, jako zakonnicy, jesteśmy w gruncie rzeczy tacy sami jak każda osoba ludzka: jesteśmy solidarni z ludzką kondycją.

Może żaden ze świętych nie był w stanie wejść tak głęboko w ten ludzki wymiar jak św. Franciszek i może dlatego mógł nazywać wszystko i wszystkich braćmi i siostrami. Umiał przyjąć jasne i ciemne strefy własnej egzystencji.

Nasze praktyczne życie solidarnością – troszczyć się o, dzielić – jest zakorzenione w konstytutywnej solidarności ludzkiej. My także jesteśmy częścią tej tkanki ludzkości i tak jak inni, szukamy głębokiego sensu wszystkiego. Ta ludzka kondycja dotyka nas, a czasem nas gnębi. Czujemy głęboką potrzebę zrozumienia i wyzwolenia.

Równie głęboko jesteśmy dotknięci przez Boga, tego Boga, który w Jezusie Chrystusie stał się człowiekiem, jak my wszyscy. Wziął na siebie nasze lęki i oczekiwania, a także zło, które popełniliśmy. Jako zakonnicy, zostaliśmy tak głęboko dotknięci przez Chrystusa, że zaryzykowaliśmy całą naszą egzystencją, aby pójść za Nim. I z Chrystusem jesteśmy wszyscy braćmi i siostrami w obliczu Ojca.

Jaką odpowiedź pragniemy więc dać, świadomi rzeczywistości ludzkiej w nas samych i wokół nas?

Nasza odpowiedź jest potrójna.

Przede wszystkim jesteśmy braćmi i siostrami wszystkich ludzi. Jesteśmy tacy sami jak oni. Nie jesteśmy na poziomie wyższym ani też niższym. Jesteśmy w zasadzie na poziomie równości. Uczestniczymy całkowicie w kondycji ludzkiej, ze wszystkimi jej radościami i cierpieniami, z tym, co w niej dobre i co złe. To, że możemy nazwać się braćmi, siostrami, nie dystansuje nas wobec innych ludzi. Przeciwnie, jesteśmy braćmi i siostrami w tym samym Ojcu. Gdyby tak nie było, w jaki sposób moglibyśmy modlić się razem: Ojcze nasz?

Druga odpowiedź jest w tym, kim jesteśmy – w naszym najpierw być niż czynić. Dla wielu – czasem nawet dla nas samych – jesteśmy być może wezwaniem do nadania życiu ludzkiemu znaczenia. Z drugiej strony, my także ukierunkowaliśmy nasze życie na Kogoś, kogo nie można zweryfikować. Dlatego w oczach tych, którzy poszukują sensu, możemy być wymownym znakiem, pod warunkiem, że osobiście będziemy prawdziwie szukającymi Boga. Ale nie będziemy mogli być znakami, jeśli ze strachu przed wielkimi pytaniami dlaczego w stosunku do życia będziemy kryli się za odpowiedziami już przygotowanymi. Ewangelia Jezusa Chrystusa ciągle na nowo stawia przed nami pytanie: a wy za kogo Mnie uważacie? i zaproszenie: pójdź za Mną. I to dzięki tym wewnętrznym poruszeniom możemy stawać się odpowiedzią na wielkie pytania o sens życia.

Mamy jeszcze trzecią odpowiedź w sprawie ludzkiej kondycji. Jesteśmy obarczeni odpowiedzialnością za nas samych i wobec naszych braci i sióstr. Musimy dać odpowiedź na pytanie: w jaki sposób ja sama, w jaki sposób my, ludzie, możemy stać się lepsi? Co możemy zrobić, aby zrealizować marzenie Boga w odniesieniu do nas?

W obozie koncentracyjnym Viktor Frankl dostrzegł dwie grupy ludzi: tłum, który poddawał się samozniszczeniu z powodu sytuacji, w jakiej się znalazł; osoby, o których mówimy: biedni ludzie. Obok tej grupy dostrzegł drugą małą grupę, coś w rodzaju elity, która jego zdaniem, jakby dzięki tej sytuacji, w jakiej się znalazła, osiągnęła wyższy poziom życia ludzkiego. Zapragnął poznać motywacje tej drugiej grupy, myśląc, że mógłby coś zrobić, aby zmniejszyć liczbę osób należących do pierwszej grupy. Wydawało mu się, że dostrzegł pewien rodzaj wstępującej linii, którą można by porównać do trzech stopni, połączonych między sobą. Przede wszystkim: zdolność do osiągnięcia wolności, istniejąca w każdej osobie ludzkiej, ponieważ w każdym istnieje centrum duchowe, potężniejsze niż jakakolwiek forma posiadania czy czynienia. Druga sprawa – to zdolność do tego, aby wziąć sobie do serca drugiego człowieka, ponieważ dostrzeżenie innego i troska o niego nadaje sens życiu. Trzecia – to konsekracja, ponieważ osoby, które nie żyją wyłącznie w wymiarze zewnętrznym, są osobami mającymi przyszłość.

W książce De vijf vreugden van de geest [Pięć radości ducha] ojciec Wildiers przypomina pięć możliwości ubogacenia ducha ludzkiego: religia, nauka, historia, filozofia, estetyka[2]. To jak pięć wielkich przesłań, które warunkują życie wewnętrzne i nasze zachowania.

Dlaczego mówię o tych przykładach? Dlatego, że w kontakcie z sobą samym i z innymi, młodymi i starszymi, ze wszystkimi osobami, którym możemy i pragniemy służyć, musimy uszlachetniać naszą ludzką egzystencję za pomocą wychowania i kultury, piękna i spotkań, poszukiwania sensu i świętowania, kultu i pracy.

Za przykładem Jezusa, który pomógł Samarytance w odkryciu jej własnej godności, my także musimy w nas samych i w innych poszukiwać odpowiedzi na powołanie ludzkie.

2. Bliźni 

Panie – odpowiedziała kobieta – widzę, że jesteś prorokiem. Kobieta, postawiona wobec swej sytuacji życiowej, czuje jakby drżenie, które ją przenika. Kim może być ten człowiek, który tak bardzo różni się od innych? I nazywa go prorokiem. Kimś, kogo nie można do końca zrozumieć, poznać. Kimś, na kogo trzeba patrzeć z szacunkiem. A jednak czuje się głęboko poruszona przez tego człowieka, przez tego bliźniego…

Dopóki traktujemy innego jak znaną rzecz, dopóki będziemy myśleli, że wiemy w szczegółach o nim wszystko, jaki jest i co myśli, będziemy żyli w sposób bardzo ograniczony i nie w prawdzie. Ale w dniu, w którym zaczniemy zdawać sobie sprawę, że drugi człowiek jest rzeczywiście kimś odrębnym, innym, i pozwolimy, aby ta inność człowieka, którego postrzegamy jako bliźniego, stała się dla nas wyzwaniem, dostrzeżemy jednocześnie osobę, która jest obok nas. Posłuszeństwo oznacza zdolność do działania na mocy odpowiedzialności, jaką mamy. Albo, jak mówi profesor Roger Burggraeve: trzeba przejść od poszukiwania siebie do odpowiedzialności za innego[3].

Otwarcie na bliźniego wymaga nawrócenia. Po to, aby dostrzec innego i usłyszeć jego wołanie, musimy uwolnić się z naszej ślepoty i głuchoty. Oblicze drugiego człowieka, mówi nam Żyd Emmanuel Levinas (1905-1995), jest apelem do mnie skierowanym, wołaniem, które mnie ogarnia i dotyka.

Przypowieść o dobrym Samarytaninie – jeszcze inna ikona życia zakonnego – ukazuje poruszający przykład człowieka, który pozwala się dotknąć potrzebom innych i daje na nie skuteczną odpowiedź.

Wielowiekowa historia życia zakonnego jest jak wielki ciąg osób, które widzą, słyszą i rozpoznają potrzeby bliźnich i starają się leczyć ich rany. U początków instytutów zakonnych jest z reguły mężczyzna lub kobieta, którzy dotknięci do głębi potrzebami materialnymi lub duchowymi ludzi, potrafili – i nadal to czynią – dać właściwą odpowiedź. Zrodził się z tego ruch ludzi, którzy posiadając podobną wrażliwość, widzą w tej szczególnej odpowiedzi zadanie, któremu mogą i pragną oddać całe swoje życie.

Zauważmy, że temu typowi odpowiedzi na apel bliźniego może grozić podwójna pułapka: z jednej strony – ucieczki w czystą posługę humanitarną; z drugiej strony – próby instrumentalizowania służby bliźniemu, aby zarobić kilka punktów u Boga. Nawet we wspaniałomyślności może kryć się pragnienie potwierdzenia samego siebie. Pragniemy przez to powiedzieć, że dla nas, zakonników/zakonnic, nasza postawa współczucia, słuchania, posłuszeństwa musi być zawsze włączona w plan miłości Boga. Innymi słowy: nasza odpowiedź nie może być tylko czymś, co wypływa z naszego mózgu, ale musi rodzić się w kontakcie z Ojcem i z Jego planu miłości.

Dobry przykład tej postawy mamy w osobie Mojżesza. Patrząc na nędzę swego ludu, podejmuje działanie. Ale jest to jego osobista inicjatywa i gdy napotyka pierwszy poważny opór, ucieka. Później, widząc, że to Bóg podejmuje inicjatywę, wysyłając go jako swego posłańca, przyjmuje odpowiedzialność. Uwierzył naprawdę w skuteczną pomoc Boga, tego Boga, który objawił się jako zawsze obecny.

Nie wystarcza więc decyzja podjęta raz, w określonym momencie. Cała historia Mojżesza jest przestrogą, że każda decyzja ma swoje ograniczenia i zachowuje względność. Niepewność towarzyszy Mojżeszowi przez całą długą podróż przez pustynię. Gdy musi działać z własnej inicjatywy, nie może zawierzyć obietnicom Boga i zaczyna wątpić w Tego, który określił się jako: Ja będę zawsze obecny. Jego osobiste ograniczenie jest natychmiast widoczne – traci obietnicę i pomoc Boga. Przeciwnie, gdy działa według logiki Bożej, uważając siebie za współpracownika i posłanego, oddając się całkowicie ludowi, wtedy Pan objawia się jako obecny, jako Ten, który Jest. Krótko mówiąc, to niemożliwe, aby Bóg pozwolił nam na to, byśmy byli rządzeni i kierowani inicjatywami ludzkimi.

To samo odnosi się do nas: kiedy dotyka nas inność drugiego człowieka, jego wołanie, w rzeczywistości oznacza to, że zostaliśmy dotknięci przez wymiar dużo głębszy – przez Boga, który identyfikuje się z cierpiącym. Aby móc dać właściwą odpowiedź, trzeba koniecznie, na każdym z tych poziomów, szanować i promować inność drugiego człowieka. To wymaga także solidnych studiów w zakresie nauk społecznych, wiedzy porównawczej o religiach, egzegezy i teologii. Mówi o tym dominikanin Timothy Radcliffe: Studiowanie nie oznacza tego, że trzeba być człowiekiem uczonym, ale pomaga nauczyć się słuchać.

Aby dać dobrą odpowiedź bliźniemu, konieczne jest oczyszczenie siebie samego, ustawienie się za każdym razem na Bożych długościach fal. W tym dawaniu właściwej odpowiedzi bardzo ważna jest modlitwa. Przykład Jezusa wiele nam o tym mówi. Jezus każdorazowo uciekał się do modlitwy, aby wejść w harmonię z Ojcem, aby zrozumieć i wypełnić Jego wolę. Możemy to bardzo dobrze zauważyć w pierwszym rozdziale Ewangelii według Marka. Po całym dniu spędzonym z tłumem, nie bez sukcesu, i mimo że ludzie prosili, aby z nimi pozostał, Pan Jezus odchodzi, by się modlić, i w spotkaniu z Ojcem – nad ranem, gdy jeszcze było ciemno – otrzymuje jasną wizję swej misji: Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił (Mk 1,35). Podjął decyzję, aby iść także do okolicznych miejscowości i głosić tam Ewangelię: Lecz On rzekł do nich: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem” (Mk 1,38).

Pozostaje w kontakcie z Bogiem. Trwa na modlitwie. Nie bez znaczenia jest fakt, że także i w nas, zakonnikach/zakonnicach, istnieje subtelne niebezpieczeństwo, że damy się ponieść przez ten nurt: uważać wszystko za naszą osobistą pracę i brać wszystko we własne ręce. Postępując w ten sposób, możemy nadal działać z zapałem i wielkim poświęceniem, ale będziemy odcięci od Bożej łaski, która nas karmi. Jest konieczne, aby dzień po dniu Słowo Boże było obecne w naszym życiu, by poszerzało i oświetlało nasze zaangażowanie na rzecz bliźniego.

Pan Bóg zwraca się do nas także poprzez osoby i sytuacje. Zakonnicy, wrażliwi na niesprawiedliwość, z powodu której cierpią bliźni, szukają możliwości pomocy tym, którzy są ofiarami. Dokonuje się to poprzez bezpośrednią interwencję w konkretnych sprawach, ale też pomagając bliźniemu, aby znosił je lepiej, wychowując go do szukania samemu sposobu zaradzenia potrzebom oraz zabierając głos w miejscach, gdzie się podejmuje decyzje. Dzisiaj zakonnicy okazują się ludźmi wrażliwymi i odważnymi w interwencjach i w zabieraniu głosu, dając w ten sposób głos tym, którzy go nie mają. Jedna z odpowiedzi może być też taka, aby dać młodym sposobność do zaangażowania się na rzecz świata bardziej sprawiedliwego.

3. Spotkanie

Jestem Nim Ja, który z tobą mówię (J 4,26). Objawienie może się dokonać wyłącznie w spotkaniu. Spotkanie zakłada, że obie strony czują się dotknięte, poruszone. Oczywiście, możemy obserwować drugą osobę, nie pokazując, że ją obserwujemy. Ale nie można poznać się wzajemnie bez bycia poznanym. Jest to ewidentne na poziomie cielesnym, ale bardziej jeszcze na poziomie głębszym, gdy dotyka się głęboko ukrytej struny albo gdy dokonuje się spotkanie dwóch osób. Spotkanie jest wydarzeniem. Coś się dokonuje. Coś się zmienia w głębi.

Wróćmy do spotkania z Samarytanką. Jezus jest zauroczony spontanicznością kobiety samarytańskiej, która pozwala, aby Jego słowa dotknęły jej głębi, i objawia się jako Mesjasz (coś, czego nie uczynił jeszcze wobec nikogo). Od tej chwili nic już nie miało znaczenia. Objawiła się nowa rzeczywistość i w tej rzeczywistości komunikowali się wzajemnie. Jezus nie był już głodny i uczniom, którzy nalegali: Rabbi, jedz, odpowiedział: Ja mam do jedzenia pokarm, o którym wy nie wiecie (J 4,31-32). A Samarytanka? Pozostawiła dzban na wodę, pobiegła do miasta i jej słowa okazały się owocne: Wyszli z miasta i szli do Niego (J 4,30).

Gdy natrafiamy w życiu na wielką miłość, gdy jakaś wielka pasja nas niesie, czujemy się głęboko dotknięci i coś w głębi porusza nas. To się wydarza przede wszystkim wtedy, gdy sam Bóg daje się poznać w naszym życiu, a my Go przyjmujemy. Gdy pozwalamy się dotknąć Bogu, który objawia się w naszym życiu przez swe Słowo i przez bliźniego, możemy otworzyć się na wielką tajemnicę życia, na komunię i na wspólnotę. Budowanie komunii, wspólnoty, jest wielką i głęboką tajemnicą.

Zakonników dotyka wezwanie do tego, by prowadzić życie z Bogiem. Ale dotyka ich także samotność tylu ludzi – od samotności dzieci, młodych, dorosłych, którzy żyją sami, po samotność zamężnych i żonatych, i osób starszych…

Te dwie formy wezwania nie są od siebie odizolowane. Żyć i świadczyć o Bogu oznacza też pracować nad tym, aby budować komunię i wspólnotę, ponieważ Bóg jest miłością, jest Ojcem, Synem i Duchem Świętym.

Trudno jest realizować tę odpowiedź. Komunia i wspólnota są niewątpliwie w pragnieniach Boga. Jesteśmy powołani, aby być na Jego obraz i podobieństwo. Ale to podstawowe zadanie naszego życia uderza bardzo mocno w nasz egocentryzm, który łatwo przekształca się w egoizm. Wybór tego, aby żyć dla bliźnich, żeby promować ich, kochać, oznacza też umierać sobie, aby być osobami płodnymi w głębi swego bytu. Jezus Chrystus, realizując całkowitą kenozę, jest Życiem. Żyje na wieczność.

Dla wielu z nas, którzy w momencie dogłębnej szczerości i łaski zostaliśmy dotknięci i zafascynowani tą przepastną miłością, nie jest sprawą łatwą i oczywistą żyć w tym świetle. W każdym razie odpowiedź znajduje się w życiu w komunii i we wspólnocie, ponieważ odpowiedź polega na miłowaniu i realizuje się w otwarciu, w wierności i w Eucharystii.

Zatrzymajmy się na chwilę nad tymi trzema słowami.

Być otwartym

Dla wielu nam współczesnych nasze życie we wspólnocie jest istotną odpowiedzią, a przynajmniej mogłoby mieć znaczenie: ponieważ jest znakiem, że jest możliwe, aby osoby żyły jedne dla drugich ze względu na taką samą relację z Bogiem.

Ta odpowiedź mogłaby mieć znaczenie w takim stopniu, w jakim wspólnota żyje jako wspólnota otwarta, tzn. młodzi i starsi są zaproszeni, aby znaleźć w niej chwile milczenia, wspólnotę modlitwy, przyjaciela, który chętnie wysłucha, bądź też przychodzą, aby szukać pomocy w ich problemach. Dom otwarty. Otwarta wspólnota. Musimy mieć odwagę, aby nam przeszkadzano. Otwarte drzwi pozwalają na dwa ruchy: można wejść i można wyjść. Wspólnota nie jest więźniem murów, otaczających klasztor. Im więcej będzie spoistości wewnątrz wspólnoty, tym bardziej będą otwarte horyzonty, tym szersze będą pola pracy. Wychodzić ku ludziom – być blisko bliźniego.

Być wiernym

Otwarcie na innego człowieka wymaga wierności. Wierności między zakonnikami, jak i wierności Bogu. Dzisiaj modne jest częste mówienie o Bogu i o mistyce. Ja natomiast wolę odwołać się w tej sprawie do słów Karla Rahnera (1904-1984). Rahner mówi o doświadczeniu łaski, doświadczeniu Ducha, o różnych doświadczeniach we współżyciu z innymi:

Czy mieliśmy kiedykolwiek odwagę, aby zamilknąć, gdy słowa we własnej obronie paliły nam już usta? Czy przebaczyliśmy w milczeniu, nawet gdy druga osoba uważała przebaczenie za rzecz oczywistą? Czy byliśmy kiedyś posłuszni nie ze względu na przymus albo gdy nie można było postąpić inaczej, by uniknąć problemów, ale byliśmy posłuszni jedynie ze względu na tę niewidzialną i niezgłębioną tajemnicę, która nazywa się Bóg lub wola Boża?

Czy podjęliśmy jakąś ofiarę, świadomi, że nie będzie ani podziękowań, ani uznania, i bez wewnętrznego zadowolenia? Czy byliśmy kiedykolwiek w sytuacji całkowitej samotności, kierowani tylko głosem sumienia, musząc podjąć decyzję bez możliwości porozmawiania o tym z kimś innym – samotności totalnej, ponieważ byliśmy świadomi, że nikt nie podejmie decyzji zamiast nas i że odpowiedzialność będzie tylko nasza, na wieki? Czy staraliśmy się kochać Boga, nie będąc poruszeni falami entuzjazmu i świadomi, że ta miłość może być naszą śmiercią; czy ośmieliliśmy się dokonać skoku w niezgłębioną przepaść Boga nawet w tym, co według ludzkiej opinii wydawało się bez sensu?

Spełniliśmy nasze powinności, mając wrażenie, że musimy wyrzec się całkowicie siebie, lub z przekonaniem, że ta powinność domaga się od nas zrobienia czegoś naprawdę głupiego, za co nikt nam nie podziękuje?

Musimy sprawdzić, czy w naszym życiu tego rodzaju doświadczenia były naszym udziałem. I odkrywając je, na pewno przeżyjemy doświadczenie obecności Ducha Świętego, doświadczenie wieczności, która uczy nas, że Bóg ma większą wartość niż kawał naszego doczesnego świata. W tych chwilach doświadczyliśmy wiary i całkowitego zaufania, dla którego nie sposób powołać się na jakąkolwiek racjonalną motywację. Gdy dojdziemy do tego punktu, będziemy w stanie intuicyjnie zrozumieć coś z tej pasji, która żyje w świętych, autentycznych ekspertach Ducha. Będziemy tego świadomi dopiero wtedy, gdy doświadczając działania Ducha, wyrzekniemy się całkowicie nas samych, pozwalając, aby Duch Święty działał w nas. Wtedy przeżyjemy godzinę łaski[4].

Świadomie pragnęłam zacytować ten długi fragment z pism Karla Rahnera, ponieważ moje codzienne doświadczenie nauczyło mnie, jak w praktyce życia we wspólnocie trudne jest przekroczenie tych granic. Bardzo łatwo chowamy się w okopach naszych narzekań i manewrów, dokonywanych we własnej obronie, bądź jeszcze gorzej: przerzucamy na innych słabości i grzechy, które w rzeczywistości żyją w nas. W jaki sposób możemy przekroczyć te granice? Czyniąc się Eucharystią!

Eucharystia

W rzeczywistości, w ostatecznej analizie, wymiarem naszej odpowiedzi jest Eucharystia. Eucharystia oznacza wejście w postawę modlącego się podobnie jak Jezus, za którym pragniemy wiernie iść. Do zakonników odnoszą się też słowa Jezusa: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie samo jedno; ale jeśli obumrze, przynosi plon obfity (J 12,24). Eucharystia oznacza, że każdego dnia żywimy się Jego Słowem i Jego Chlebem – Jego Życiem – abyśmy mogli czynić to, co On, i co dał nam jako przykład: wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do misy. I zaczął obmywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany (J 13, 4-5).

4. Maryja – ikona życia konsekrowanego

Rozpoczęliśmy naszą drogę z Samarytanką. Na zakończenie skierujmy wzrok ku Tej, która jako pierwsza przeszła tę drogę – ku Maryi, Matce Jezusa. Ją także postawiono w ludzkim wymiarze egzystencji wobec wezwania. A prośba, aby stała się matką Mesjasza, wywróciła wszystkie jej życiowe plany. Ale w głębi serca odpowiedziała: tak.

Maryja także słyszała i odczuwała wołanie bliźnich, tzn. Elżbiety, swej kuzynki, brzemiennej od sześciu miesięcy. Wysłuchała też skargi młodej pary, której zabrakło wina w czasie uczty weselnej. Z wolnością typową dla osób ogarniętych szczerą miłością, na własną odpowiedzialność potraktowała innych naprawdę jak bliźnich. A pod krzyżem zapragnęła zapomnieć całkowicie o sobie, umrzeć sobie, ponieważ nie można było umrzeć zamiast Niego. W tym momencie stała się znów brzemienna – stając się łonem, w którym poczęła się i narodziła nowa wspólnota wokół Jej Syna.

Na zakończenie

Wobec wyzwań duchowych naszych czasów osoby konsekrowane mają ważne zadania do wypełnienia.

Klasztory powinny być wolną przestrzenią, w której można podejmować refleksję nad pozytywnymi i negatywnymi wartościami naszego społeczeństwa.

Klasztory powinny być wieczernikami, których drzwi są otwarte.

Osoby konsekrowane powinny być tam, gdzie świeccy, z powodów rodzinnych czy zawodowych, nie mogą oddać się całkowicie potrzebującym. Historia pokazuje, że to w klasztorach uciekinierzy i ludzie bez pozwolenia na pobyt otrzymywali pierwsze schronienie.

Jest też zadaniem osób konsekrowanych, we współpracy ze świeckimi, aby ich głos był słyszany w miejscach, gdzie podejmuje się decyzje.

Możemy być pewni, że dziś, bardziej niż kiedykolwiek, nasze czasy potrzebują osób konsekrowanych, które przez swe życie staną się dźwigniami duchowymi. Pasja dla Chrystusa i pasja dla ludzkości – to jest to, co nas przynagla.

Jednym słowem, musimy stać się tym, kim powinniśmy być: zakonnikami, zakonnicami, osobami konsekrowanymi.

Dziękuję.

tł. M. Jolanta Olech

 


[1] W dokumencie przygotowawczym do międzynarodowego kongresu o życiu zakonnym, który odbył się w 2004 w Rzymie, zaproponowano dwie opowieści biblijne, które mogłyby być ikoną życia zakonnego: przypowieść o dobrym Samarytaninie i spotkanie Jezusa z kobietą samarytańską.

[2] Max Wildiers, De viif vreugden van de geest: religie, wetenschap, geschiedenis, filosofie, esthetica, Kapellen, Pelckmans, 1985, 181 p.

[3] R. Burggraeve, Van zelfontplooiing naar verantwoordelijkheid, een ethische lezing van het verlangen: ontmoeting tussen psychoanalyse en Levinas, Leuven, Acco, 1981, V, 100 p.

[4] K. Rahner, Nieuwe theologische verkenningstochten, Haarlem, De Spaarnestad, 1961, ss. 95-96.

 

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

2009.10.06-09 – PROGRAM SYMPOZJUM

Kowalczyk Dariusz SJ, Nasza misja wobec przemian laicyzacyjnych w Polsce

Kotyński Mariusz CSsR, Osoby konsekrowane i wspólnoty wobec przemian kulturowych i obyczajowych w Polsce