Pawlina Krzysztof, ks., Życie konsekrowane w tajemnicy Kościoła

 

Ks. Krzysztof Pawlina

ŻYCIE KONSEKROWANE W TAJEMNICY KOŚCIOŁA

Lublin, 21 kwietnia 2015 r.

 

Sobór Watykański II nie podał definicji Kościoła. Dlaczego?

Misterium Kościoła nie da się adekwatnie wyrazić w żadnej definicji, ani w jakimś pojęciu teologicznym. Można ją natomiast wyrazić w jakimś obrazie wyrażającym istotę Kościoła zgodnie z wolą Chrystusa. Sobór jednak opisał tajemnicę Kościoła za pomocą obrazów biblijnych. Nazwał więc Kościół wspólnotą ludu Bożego, Mistycznym Ciałem Chrystusa, Powszechnym sakramentem Zbawienia, Winnym krzewem, Bramą. Pojęciem wiodącym jest jednak obraz Kościoła jako Communio – wspólnoty. Idea wspólnoty z Bogiem i jedności ludzi wierzących stanowi ideę centralną Soboru Watykańskiego II.

Communio występuje w dokumentach Soborowych w bliskim powiązaniu z ideą ludu Bożego, Mistycznego Ciała Chrystusa, Sakramentu Zbawienia, itp. Te pojęcia wyrażają pewne aspekty rzeczywistości Kościoła i wzajemne się uzupełniają. Niemniej idea Wspólnoty jest dominująca – Kościół jako Communio.

Papież Franciszek wnosi do Eklezjologii jeszcze jedno pojęcie Kościoła – Kościół jako szpital połowy. Ten typ pojęcia wydobywa służebność w Kościele. Kościół szuka grzeszników, leczy ich rany, przywraca ich Chrystusowi.

Co to dla nas oznacza jeśli rozważamy temat: „Życie konsekrowane w tajemnicy Kościoła”?

Oznacza to tyle, że istnieje ewolucja samoświadomości, samo zrozumienie Kościoła.

Kościele święty – co myślisz o sobie samym?

Kościół u początku XXI w. ujawnia się nam jako wspólnota w służbie. Jeśli Kościół odkrywa siebie na przestrzeni wieków kim jest – robi to dlatego, aby posłużyć człowiekowi w spotkaniu z Bogiem. W takim kontekście należy spojrzeć na życie konsekrowane, które powinno mieć też charakter dynamiczny. Zgromadzenie założone przed laty pyta co myślimy o sobie samych?

Dlatego to pytanie, aby lepiej posłużyć w tajemnicy Kościoła.

Odpowiedzi na to pytanie będą opisem samoświadomości zgromadzenia, które powinno również ewoluować po to, aby lepiej posłużyć w Dziele Zbawienia.

Ale zanim o szczegółach, pozostańmy jeszcze na płaszczyźnie teologicznej.

Kim są osoby konsekrowane w Kościele? Sakrament chrztu jest pierwszą konsekracją. Dzięki niej uzyskujemy wewnętrzną jedność z Chrystusem. W Kościele mamy trzy grupy osób, które na bazie pierwszej konsekracji chrzcielnej są wezwane przez Chrystusa do głębszego i bardziej radykalnego życia w kon­kretnych sytuacjach powołaniowych. Są to: świeccy, kapłani i osoby zakonne.

Świeccy pozostają w świecie na mocy powołania do świata w przeciwieństwie do kapłanów, którzy z tytułu odrębnego powołania zostają na swój sposób wyłączeni ze świata, głównie z życia małżeńskiego i świeckich zawodów, aby mogli cali poświęcić się na służbę ludowi Bożemu i budowaniu wspólnoty Kościoła.

Pozostawianie chrześcijan w świecie nie jest dziełem przypadku, ani brakiem do powołania do rzeczy wyższych. Jest to stan w Kościele, pewien sposób życia, analogiczny do stanu kapłańskiego. Ten stan życia zakłada wypełnianie swoistej roli w Kościele i w świecie. Powołanie świeckich ukierunkowane jest ku świata, by dokonać konsekracji, czyli uświęcenia świata. Powołaniem zaś kapłanów jest uświęcanie ludu Bożego.

A jakie jest powołanie osób zakonnych?

„Życie konsekrowane zapowiada i w pewien sposób uprzedza nadejście przyszłej epoki, kiedy to nastąpi pełnia Królestwa Bożego”. (VC 32)

Jakie piękne powołanie? – wskazywać na Niebo. Komu? – wszystkim, świeckim i nam kapłanom. W dokumentach Soboru Watykańskiego II zostało ono określone jako głębsze i bardziej radykalne życie w konkretnych okolicznościach konsekracją chrztu św.

Jak pokazywać to Niebo? Tyle ile charyzmatów, tyle ile zakonów i tyle ile bogactwa zawierają konstytucje i statuty życia konsekrowanego, tyle jest wskazówek, tyle dróg, tyle kolorów i odcieni świętości. Niewidzialny liczy na widzialnych, że Go komuś pokażą.

Wskazywać na Niebo!

1. TOŻSAMOŚĆ OSOBY KONSEKROWANEJ

Tożsamość zakłada dwie sprawy.

Pytanie o świadomość: „Kim jestem?”. I drugie wezwanie to odpowiedź na pytanie: „Co chcę robić? Jaki jest cel mojego życia?:

Tożsamość rodzi się powoli – jest to proces wchodzenia w wiarę, sposób postrzegania swojego życia w pryzmacie wiary.

Tożsamość jest więc wypadkową łaski Bożej i woli osoby konsekrowanej. Jeśli weźmiemy pod uwagę osobę konsekrowaną, którą jest ksiądz to erozja tożsamości kapłańskiej rozpoczyna się dość głęboko. Wyraża się ona w takim stwierdzeniu: „Nie mam czasu na zbawianie ludzi. Cała siła idzie na administrację i instytucję”. Z tym związane jest rozdzielenie dwóch pojęć: Kapłan i Ksiądz. Te dwa pojęcia były kiedyś tożsame. Dziś już tak nie jest.

Ksiądz, prezbiter – to lider, przewodnik, przedstawiciel instytucji.

Kapłan to ten co składa ofiarę, co sam siebie ofiarowuje. I na naszych oczach dokonuje się przesuwanie akcentu na sprawne zarządzanie, marketing, dobre kierownictwo. A co z ofiarowywaniem życia dla Boga?

Utrata tożsamości dotyka jednak wszystkich. Zarówno siostry jak i kapłanów. Objawia się to w przechodzeniu na myślenie doczesne, a nie wieczne. Wiara to liczenie się z Bogiem. Do zbawienia nie wystarczy jej wyznawanie, ale trzeba nią żyć. Słabość wiary ukazuje się w kryzysie. I często ona w kryzysie umiera. A przyczyną utraty wiary jest zanik modlitwy. Kto nie ma czasu na modlitwę traci wiarę.

Traci wiarę również ten kto ucieka od Prawdy. Lęk o swoją doczesność, albo o swoją twarz, strach o poznanie siebie w prawdzie sprawia, że robimy wiele, aby nie spotkać się z Bogiem. Ze strachu ludzie tracą wiarę.

Kolejną drogą do utraty wiary jest wykreślenie z życia Tajemnicy – brak wtajemniczenia, mistagogi. Bez tajemnicy nie ma wiary.

Brakuje wtajemniczenia w Pismo Święte, w tajemnicę Eucharystyczną. Modlitwy odma­wiane, recytowane – ale czy prowadzą do spotkania?

Co więcej – brakuje głodu Boga. Mamy duchowe gadżety i je konsumujemy. Człowiek rośnie o ile jest głodny wartości duchowych.

Czy jest jakiś przepis, recepta na tworzenie tożsamości?

Tomasz Venclova, litewski poeta, mówi, że pisanie poezji nie można nikogo nauczyć. Tę sztukę można opanować tylko samemu. Nie wyobrażam sobie – dodaje, jak można udzielać wykładów ze sztuki pisania poezji. Podobnie jest z tożsamością duchową. Tę sztukę opano­wuje się samemu.

Ale spróbujmy coś podpowiedzieć.

2. PRACA NAD SOBĄ

Byłem świadkiem wymiany zdań pomiędzy zatroskaną matką a jej dorastającą córką. Upomniana za brak staranności odpowiedziała w nerwach swojej matce tak: „taką mnie urodziłaś i taką musisz znosić. Nic nie zrobię, że mam taki charakter”. Pozwoliłem sobie dorzucić – Agnieszka, ale można nad charakterem pracować. Spojrzała i po chwili zapytała – ale jak?

Otóż przestano nas uczyć pracy nad sobą. Lepiej uwolnić swoje nerwy, stany, aby się nie stresować. Mam jednak wątpliwości i pytanie – kto z tym człowiekiem może żyć.

Ćwiczyć się, aby zdobyć umiejętność – to są cnoty.

Taką umiejętność zdobywa się powoli. Nikt nie rodzi się cierpliwą siostrą, czy rozsądną przełożoną. Te cnoty trzeba sobie wypracować. To jest praca nad sobą. Raz się uda, innym razem nie. Aż wreszcie pewnego dnia zapanujemy nad nerwami, wzburzonymi emocjami. Cnoty nie przychodzą do ludzi leniwych. Wielkie dzieła nie powstają za jednym pociągnięciem pędzla. Podobnie jest z charakterem, osobowością. Trzeba je w sobie wypracować.

Człowiek stworzony nie jest ukończonym dziełem mistrza. Aby być osobowością ciekawą, piękną – trzeba nad swym życiem pracować. Dominuje dzisiaj tradycja dogadzania swoim instynktom i emocjom. Zagubiły się dziś metody samo wychowywania i pracy nad sobą. Co więcej – pojawia się określenie „święty spokój”. Aby nie obrazić sióstr – nie wiele osób zwraca uwagi innym. Oby się nie obraziła. Znosimy się nawzajem cierpiąc, ale to nie jest communio.

Przedstawiciel fowizmu Maurice de Vlaminck mówił o sobie „Ja komponuje instynktownie. Nie używam żadnej metody”. A jego kolega Mattise dodaje – „Trzeba wyjść z uporządkowania, aby coś znaleźć”.

Obaj wyszli z uprawianego wówczas kierunku malarstwa i stworzyli fowizm. Ale on przetrwał zaledwie trzy lata (1905-1908). Później wrócili do kierunku sprawdzonego, który miał swoją metodę i styl.

Metoda, wysiłek, regularność może odstraszają, dziś są lekceważone nawet w formacji. Ale bez nich jesteśmy płynąca falą.

Rok temu w Muzeum Narodowym w Warszawie wystawiono kilkanaście prac przedstawiciela włoskiego baroku – Guercino. Jedna trzecią wystawy zajmowały szkice do obrazów – ręka, wskazujący palec, prawy policzek itp. Ale to nie były pojedyncze szkice. Ta sama ręka był szkicowana kilkanaście razy. Wchodzę do głównej sali. Jan chrzciciel – piękno rzuca na kolana. Patrzę a jego ręka uniesiona do góry w geście wskazującym. Po obejrzeniu wernisażu wróciłem jeszcze raz do tych szkiców. Mogłem wtedy zidentyfikować te szkice w obrazie, który wprawił mnie w zachwyt.

Piękno stwarza się ćwicząc się w pięknie. Dobrym się staje, czyniąc dobro; szlachetnym się jest, postępując szlachetnie.

O Guercino mówi ono, że malował najpiękniejsze nieba.

A pisano o nim tak: „Wybitnie szczery, wrogo nastawiony do kłamstwa. Uważano go, że jest niepokalany i na takiego zresztą wyglądał. Skromny, miłosierny, pokorny”. Tak – tacy ludzie mogą dopiero malować Niebo.

Żyjemy w takim okresie, w którym bardziej konsumuje się życie, niż się je tworzy. Wydaje się nam, że życie przynosi nam to co powinno. Poddajemy się temu co jest.

Jesteśmy powołani, aby temu światu wskazywać Niebo. Powołani konsekrować świat, a nie ulegać światu.

3. BLISKOŚĆ, KTÓRA ZOBOWIĄZUJE

Aby wskazywać na Niebo, trzeba nosić w sobie zachwyt Nieba. A on rodzi się z bliskości z Bogiem.

Żywoty świętych mówią o zaślubinach duszy z Bogiem, o wyłącznej miłości i dziecięcym zaufaniu Bogu. Istnieje więc bliskość duszy z Bogiem.

Bliskość z Bogiem jest możliwa. Tylko czy my jej chcemy? Albo lepiej zapytajmy się, co my robimy, aby ją budować.

W Boże Narodzenie chrzciłem w swojej rodzinnej parafii dziecko mojego chrześniaka. Duża uroczystość, święta, cała rodzina – piękne przeżycie. Po Mszy św. wróciliśmy do domu, zjedliśmy świąteczny obiad, były życzenia, rozmowy. Po obiedzie podszedłem do łóżeczka dziecka, aby coś zagadać do niego.

Ojciec dziecka podniósł maleństwo z łóżeczka i mówi do mnie – Niech go wujek weźmie na ręce. Trochę onieśmielony pytam – jak? Takie to małe, nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Chrześniak mój mówi – przecież ochrzcił go wujek, to niech się wujek go nie boi.

Wziąłem dziecko delikatnie na ręce i przytuliłem do siebie. Ono przylgnęło do mnie i chyba obaj poczuliśmy się bezpiecznie. Po chwili poczułem jak bije małe serduszko. Stałem tak dłuższą chwilę.

Wieczorem wracałem do Warszawy. To spotkanie z maleństwem nie dawało mi spokoju. Pomyślałem – co dzień odprawiam Mszę św. Jezus jest w moich dłoniach. Czy ja czuję bicie Jego serca? Czy potrafię Go przytulić do siebie? Chyba łatwiej trzymać Boga na dystans. Dlaczego? Bo nie muszę Nim się opiekować.

Co innego podejść do łóżeczka i zagadać do niemowlęcia, a co innego wziąć je na ręce. Gdy weźmie się na ręce małe dziecko, trzeba się nim zaopiekować. Dać mu bezpieczeństwo. Podobnie jest z Bogiem. Łatwiej przyjść na Mszę św., odprawić modlitwy i zająć się swoimi sprawami. Ale wziąć do serca Boga, zająć się Nim, zaopiekować – to trudniejsze, bo oznacza wejście w proces tworzenia więzi, relacji.

Bliskość i serdeczność. Chyba mamy kłopot z bliskością z Jezusem. Jak Go wziąć na ręce i przytulić do serca? Jak poczuć, że ten Chrystus, który jest w Eucharystii jest mi bliski?

Jezus przychodzi na nowo i w każdej Mszy świętej cierpliwie puka do naszych serc. Ręce mu drżą, bo nie wie, czy zostanie przyjęty przez osobę jemu poświęconą

„Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć?” (J 12, 27). Dusza Jezusa doznaje lęku, kiedy puka do ludzkiego serca, bo nie wie, czy zostanie odrzucony czy przyjęty. Ale puka – bo dalej mówi o sobie – „…właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę” (J 12, 27).

Na tę godzinę – przyszedł Bóg do nas, abyśmy byli blisko z Nim.

Bo życie konsekrowane zapowiada nadejście Królestwa Bożego. To jest Misja Profetyczna.

4. BÓG ZAWSZE NA PIERWSZYM MIEJSCU

Po Soborze Watykańskim II nastąpił w Kościele mocny zwrot antropologiczny. Wiodące w duszpasterstwie stało się określenie „drogą Kościoła jest człowiek”. Wydaje się, że ten model wyparł obowiązujący do tej pory teocentryzm. Trzeba więc znowu zacząć podkreślać pierwszeństwo Boga, nie umniejszając nic z przesłania antropologicznego.

Może nawet w całym teologicznym myśleniu należy dokonać przesunięcia akcentów.

Musimy, zdaniem Benedykta XVI, odważyć się na nowo na eksperyment z Bogiem. Bóg ma znowu znaleźć się na pierwszym miejscu. Drogą Kościoła jest miłość.

Nauczanie powinno zatem zostać skoncentrowane na Osobie Jezusa Chrystusa.

Co więcej to przesunięcie akcentów dotyczy również naszego życia. Nie tyle ja jestem ważnym w moim życiu, ale Bóg jest w nim najważniejszy.

Pojawia się dziś zarówno w zakonach jak i w kapłaństwie coraz więcej celebrytów. Nie cieszy się taki człowiek życiem zakonnym jeśli będzie niszową siostrą. Musi zaistnieć. Jest w zgromadzeniu, ale nie jest siostrą. Jest kobietą, gwiazdą. Nie żyje, jak nie zaistnieje. Taka grupa ludzi w Kościele wzrasta. Trzeba tym osobom pomóc zrozumieć, że gwiazdorzenie nie jest konsekracją świata, ale czarowaniem świata sobą.

Mam znajoma siostrę, która pracuje w domu seniora, czy inaczej w domu opieki. Była najpierw katechetką z dużym powodzeniem, później coś ją kręciło i wyjechała do Irlandii, tam pracowała jako pielęgniarka. Od kilku lat pracuje z ludźmi, którzy dobiegają końca życia. Chcąc trochę zrozumieć coś z tego roku osób konsekrowanych zagadnąłem ją – czym jest dla ciebie życie konsekrowane? Powiedziała – „Od roku jestem w tym domu. Ludzie, którzy tu umierają najczęściej są samotni. Jestem siostrą ludzi umierających. Jestem siostrą tajemnicy. Wie ksiądz – być siostrą ludzi samotnych to szczęście. Konsekrować ostatnie chwile życia siostrzaną obecnością”.

Powróciły wtedy słowa z Vita Consecrata jak echo – osoby konsekrowane mają wskazywać na nadchodzące Królestwo.

5. PRZYSZEDŁ I WCIĄŻ PRZYCHODZI

Jeżeli istotą życia konsekrowanego jest wskazywanie na Jezusa i Jego Królestwo to warto zauważyć jeszcze jedna sprawę.

Ojciec Święty Benedykt XVI w rozmowie z Peterem Seewaldem powiedział, że „Ten, który przyszedł jest wciąż Przychodzącym.” Zdaniem Papieża Ten Przychodzący bywa przedstawiany za pomocą prawdziwych, ale zarazem przestarzałych formuł. W kontekście naszego życia one już nie przemawiają i zdarza się, że nie są już dla nas zrozumiałe.

Wtedy Przychodzący albo staje się pusty i pozbawiony treści, albo w fałszywy sposób bywa przedstawiany jako ogólny moralny topos, z którego nic nie wynika.

Dlatego musimy, zdaniem Papieża, spróbować wypowiadać tę rzeczywistość na nowy sposób.

Może się to udać tylko w tedy, gdy ludzie będą żyli Przychodzącym.

Zmiana jedynie formy ewangelizacji wydaje się nawet niebezpieczna. Dlaczego?

Obecny stan wiary w Polsce budzi niepokój. Ludzie niekiedy odchodzą z Kościoła nie tylko po cichu, ale czasem publicznie manifestują swoją decyzję i deklarują związane z nią poczucie ulgi.

Co się stało?

Wydaje się, że mamy do czynienia ze zjawiskiem ideologizacji wiary chrześcijańskiej. Uczyniliśmy z niej system doktrynalny, pewną filozofię, którą chcieliśmy przekazać.

Temu przekazowi nie towarzyszyło jednak nasze życie i nasze świadectwo. Kiedy świat buntuje się, my przestajemy mówić językiem religii i zamieniamy go na język psychologii czy socjologii. Jest to jednak wysiłek bezowocny, jeżeli nie nastąpi przylgnięcie do Boga. Uczymy się zarządzać wiarą, nie uczymy wiary -jak przylgnąć do Miłości Odwiecznej.

Wypowiedzieć swoją wiarę, która jest moim życiem, to sprawa podstawowa dziś w konsekrowaniu świata.

Jedynie przychodzący z wnętrza mojej egzystencji Chrystus jest możliwy do przetłumaczenia w taki sposób, aby mógł być obecny w horyzoncie zsekularyzowanego świata.

W tej zachęcie do nowego działania na rzecz ewangelizacji Benedykt XVI przestrzega przed popadaniem w aktywność. Jakby gdzie indziej upatrywał mocy oddziaływania, niż tylko w ilości podejmowanych inicjatyw duszpasterskich. Jak my jesteśmy zapracowani? Siostry na etatach – przychodzą do wspólnoty odpocząć. Mieszkają we wspólnotach nie tworząc wspólnoty. Zmęczone już nie uczestniczą w pracach codziennych wspólnoty, bo swoje zrobiły na etacie.

Jest tak wiele do zrobienia, że można by było bezustannie działać. A to właśnie jest błędem. Nie popadać w aktywizm oznacza zachować consideratio, perspektywy, ogląd, dogłębne spojrzenie, czas wewnętrznego bycia z Bogiem, aby z Nim i poprzez Niego sprawy rozważać, dostrzegać je i radzić sobie z nimi.

Wskazując na zadania Kościoła, Benedykt XVI powiedział: „Nie jesteśmy żadnym zakładem produkcyjnym, żadnym przedsiębiorstwem ukierunkowanym na zysk. Jesteśmy Kościołem. To oznacza wspólnotę ludzi, którzy wierzą”.

Naszym zadaniem nie jest wyprodukowanie produktu ani osiągnięcie sukcesu w obrocie towarami. Naszą misją jest życie wiarą, głoszenie jej, a zarazem utrzymanie wewnętrznej łączności z Chrystusem.

6. SŁUŻĄC KONSEKRUJEMY ŚWIAT

Używając pojęcia konsekracja świata, czujemy górnolotność tego znaczenia. Ale jak ma się to wydarzać w codzienności?

Od września kilka tygodni leżała w szpitalu bliska mi osoba. Odwiedzałem ją prawie codziennie. Któregoś wieczoru wchodzę na salę szpitalną i widzę zdenerwowana pielęgniarkę.

Dobrze, że ksiądz przyszedł. Ona już dwa dni nie chce jeść. Może ksiądz ją nakarmi. My już sobie nie dajemy rady. Trzepnęła drzwiami i poszła.

Zawstydziłem się, bo ja w życiu nikogo nie karmiłem. Umiem zbierać tacę, udzielać komunię, ale karmić… Nie umiem karmić. Ale w tej sytuacji wziąłem łyżkę do ręki i powoli podałem do ust zupę. Pierwsza łyżka rozlała się po brodzie. Z drugą było lepiej. Zjadła cały talerz, później kanapkę i herbatę z cytryną wypiła, która przywiozłem ze sobą.

Wróciłem do domu – a w sercu czułem dziwną radość, a właściwie szczęście. Było ono podobne do uczucia, które parę razy mnie nawiedziło przy sprawowaniu Mszy świętej i raz przy Sakramencie pokuty. Pomyślałem to szczęście sakramentalne.

Gest służby to jakby sakrament. Później karmienie szło mi dużo lepiej. I nawet nie wiem komu kto pomaga – czyja, czy mnie?

Myślę, że my tak do wielkich rzeczy stworzeni, a świat wydarza się w małych.

A my? Jak często krzyczymy – daj mi spokój, nie kłopocz mnie. Moje serce – przecież się nie rozerwę.

A takie serce boli.

Musi boleć.

Bo zajęło się sobą Martwi się kołacze Sprawami moimi Dlatego boli Musi boleć

Naturą serca jest kochać innych. Serce nie boli, gdy zapomni o sobie, gdy bije dla innych. Bije wtedy lekko, spokojnie, jakby go nie było. Zajęte sprawami ludzkimi na pewno bije zdrowiej.

ZAKOŃCZENIE

Max Weber mówił, ze społeczeństwo nie chce wirtuozów religijnych. Najbardziej pożądane jest religijne przeciętniactwo. Społecznie bezpieczna jest letnia religijność. Żarliwość niesie zagrożenie. Po prostu, jak pisze jeden z profesorów socjologii, żeby społeczeństwo trwało w swej funkcjonalnej strukturze, świętych musi być mało. Chcemy, aby życie toczyło się gładko, czyli było zbudowane na oczywistościach. Święci są niebezpieczni, bo komplikują życie, zakłócają porządek.

A nasz Pan Jezus Chrystus prosi nas „bądźcie święci, jak Ja jestem święty”.

Żyjemy pomiędzy… To pomiędzy dla wielu z nas to zmaganie, to walka, świat podpowiada – nie przesadzaj, bądź normalny. A Bóg za­chęca do świętości.

Życzę aby mieć odwagę nie żyć pomiędzy. Ale, aby być tym niespokojnym, który niesie temu światu moc, która czyni go lepszym.

 

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Rostworowski Piotr OSB, Accommodata renovatio a obecne życie zakonne

Krupa Andrzej Ludwik OFM, Teologia oddania się Maryi w macierzyńską niewolę miłości

Jankowski Augustyn OSB, Podstawy ewangeliczne i historyczne życia zakonnego