Dominikanie: Autostopem do Matki Teresy

Miała to być „podróż życia”, jedna z tych, którą wspomina się latami, a opowiadając o niej wciąż czuje się niedowierzanie, że w ogóle można było zdecydować się na coś takiego. Miała to być podróż, po której człowiek wraca inny. Podróż, podczas której nie zadzwoni telefon, nie będzie trzeba odbierać żadnych e-maili, gdzie nie będą docierały absolutnie żadne wiadomości. Poza tymi, które opowiedzą napotkani ludzie.


Chcieliśmy dotrzeć do Skopje, do miejsca, w którym rozpoczęła się historia największej świętej XX wieku. A jadąc tam, odwiedzić okoliczne kraje i na przekór turystycznym trendom, nie poznawać ich przez pryzmat wielkich stolic czy znanych zabytków. Chcieliśmy darować sobie encyklopedyczne wiadomości. Byliśmy spragnieni, by posłuchać historii mieszkających tam ludzi. Takich zwyczajnych, miejscowych, którzy po swojemu szukają sensu otaczającego ich świata.

W piątek wróciliśmy, było już po północy. A przed czwartą udało nam się dopiero zasnąć. Nie mogliśmy ochłonąć. „Bóg jest wielki", „Bóg jest wielki" – powtarzaliśmy niczym mantrę.

Teraz potrzebuję czasu, aby to wszystko uporządkować. Kilkadziesiąt przegranych od Maćka zdjęć, nieco chropowate zapiski.

Pozostał plecak niewypranych rzeczy, kurz na habicie, biały od cementu pokrowiec na śpiwór, obrazki otrzymane od Sióstr w Skopje, woreczek bakalii, paczka rozpuszczalnej czekolady z dodatkiem mięty, wysuszona lawenda zerwana jeszcze w Medziugorie. W paszporcie przybyło kilka pieczątek, i doszedł nieznośny ból kręgosłupa, na który właśnie nakleiłem rozgrzewający plaster.

Może jednak Ci, którzy mówili, aby sobie darować mieli rację? To przecież wykorzystywanie Pana Boga do swoich niemądrych pomysłów. Czy księżom wypada podróżować w ten sposób? Każdy oczywiście udzieli sobie własnych odpowiedzi. Przekonanych przekonywać nie potrzeba, a krytycy będą zawsze.

Miała to być podróż, w której Boga dotyka się namacalnie. Miały być spotkania z ludźmi przez których świeci Pan Jezus. I wreszcie miał to być czas bezgranicznego zaufania w to, że On naprawdę żyje, daje się poznać i nie pozwoli by Jego dzieciom stała się krzywda.

Ta podróż taka właśnie była.

***

Czego uczą podróże autostopem? Myślę, że dwóch rzeczy. Pierwsza to cierpliwość, a druga to pokora. Cierpliwość, bo nigdy nie wiesz kiedy skończy się Twój uliczny postój, czy nie czeka cię kolejna godzina z coraz bardziej drętwiejącą ręką.

A pokory dlatego, bo musisz z ufnością przyjmować wszystko, co ci się przydarza. czego zmienić nie potrafisz. Tu panują inne zasady. Nie jesteś dyspozytorem swojego czasu podróży. Możesz spędzić na drodze kilka minut, ale i zostać tu na noc. Przerabialiśmy jedno i drugie. A jeśli zostaniesz wysadzony na środku autostrady, co i również się nam zdarzyło, to już zupełnie przepadłeś.

Nie ty wybierasz ludzi, z którymi chciałbyś jechać, lecz to oni decydują się na podróż z tobą. Nie ty także ustalasz zasady. Gospodarz miejsca (czytaj samochodu) w każdej chwili może się zatrzymać mówiąc: „wysiadaj", ale może też zabrać cię do dobrej restauracji i postawić świetny obiad.

***

Słowacja, Węgry, Serbia, Kosowo, Macedonia, Czarnogóra, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Słowenia, Austria, Czechy. Ponad cztery tysiące kilometrów przejechane w osiem dni wyłącznie autostopem. Pod wpływem napotkanych ludzi, nagle z planowanych kilku państw, zrobiło się kilkanaście. Intensywny czas, w którym było miejsce na wszystko. Noclegi pod gołym niebem, nie kończące się rozmowy, kąpiel w Adriatyku, a nawet krótkie (takie jak lubimy) zwiedzanie ciekawszych okolic.

To była cudowna i magiczna podróż pełna Jego obecności i znaków. O niektórych boimy się pisać, gdyż zabrzmią niemal katechetycznie. Ktoś może zarzucić, że naginamy świat do siebie. Były to często drobne rzeczy, sploty niewiarygodnych wydarzeń, które jednak my uważamy za cuda.

***


Od pierwszego dnia postanowiłem pisać dziennik podróży. Robiłem to po raz pierwszy i teraz już w ciszy klasztornej celi, stwierdzam, że pisanie dziennika, jest doskonałym sposobem, aby utrwalić to wszystko, czego człowiek nie chciałby zapomnieć. Lepszym od zdjęć. Pisanie porządkuje myśli, utrwala chwilę, aby móc do niej jeszcze wrócić i zbyt szybko nie wymazać napotkanych osób. A przede wszystkim nie zapomnieć Jego działania.

Na początku pisałem na małych samoprzylepnych kartkach, z których zrobiłem niewielki notesik. Szybko jednak dałem sobie z tym spokój, mając trudności z odczytaniem później własnego pisma. Gdy jedziesz trzęsącym się samochodem przygnieciony stosem papierów, obok wypchanych walizek szwajcarskiej armii, ciężkich jak kamienie, i gdy przy każdym zakręcie zsuwają ci się one na kolana, szybko pisanie staje się niemożliwe. Chyba że potrafisz pisać, trzymając długopis i kartę wyłącznie jedną ręką.

Okazało się że najlepiej sprawdził się… prosty notatnik, zwykłego komórkowego telefonu z dwunastoma przyciskami. Sieć może być odłączona (tak też zrobiłem), a telefon wciąż użyteczny. Można się przyzwyczaić, a niewielkie rozmiary i możliwość pisania nawet podczas jazdy albańską drogą to rzeczy nie do przecenienia. Z czasem osiągnęliśmy perfekcję.

Pisanie daje chwilę wytchnienia. Gdy stoisz kilka godzin na autostradzie do Belgradu, czy na małej wiejskiej drodze gdzieś w Albanii, Kosowie czy Węgrzech możliwość przelania swoich emocji na tekst sprawia, że czujesz się lepiej. Masz kontakt z samym sobą.

Były momenty, gdy chciałoby się zapamiętać wszystko, każdy zapach, tembr głosu, wypowiedziane słowo, akcent. Gdy chciałoby się utrwalić rozmowę, z której wychodzisz poruszony. To jednak nie możliwe. Żadne zdjęcie, żaden opis nie zastąpi żywego spotkania.

Nasza opowieść nie jest sensacyjnym scenariuszem mówiącym o dwóch zakonnikach, którzy poczuli misję i udali się w rejony, gdzie katolicyzm jest wyznaniem mniejszości. Nie znajdziesz w niej opowieści o spektakularnych nawróceniach i o tym, jak wielką cenę musieliśmy zapłacić za obronę tego w co wierzymy. Może i tak byłoby wygodniej? Sytuacja jest klarowna. My lepsi, oni gorsi. Coś dajemy, oni biorą. Było zupełnie inaczej. Doświadczaliśmy ogromną ilość dobra, tylko ze względu na Niego. Czasem nawet miałem zawstydzające wrażenie, że Ci ludzie, nie uważający się za katolików, bardziej wierzą w moc modlitwy niż my sami…

Po tej podróży Kościół i świat wydaje się nam jeszcze bardziej prawdziwy, i tak fascynujący, że życia nie starczy, żeby go poznać na dobre.  To opowieść o tym, że otaczają nas ludzie przeniknięci dobrem, choć czasem chciałoby się ich spisać na straty. To historie o ludziach, którzy już dawno żyją Panem Bogiem, ale najczęściej o tym nie wiedzą. O nich mówił Jezus, kiedy nakazywał nie oceniać zbyt szybko. To o nich jest ewangeliczna przypowieść, kiedy wchodzą zaskoczeni do nieba.

Prawdopodobnie będą to długie wpisy i całkiem możliwe, że znudzą wielu z Was. Nie miejcie nam tego za złe. Spisany dziennik był przeznaczony głównie dla nas samych. Zaraz przed wyjazdem dostaliśmy wiele smsów i maili, w których obiecywano nam wsparcie i modlitwę. Teraz czujemy się zobowiązani, by podzielić się tą podróżą. Mocy modlitwy doświadczyliśmy bowiem w nadmiarze.

Zabierali nas ateiści, muzułmanie, prawosławni, świeżo wypisani z kościoła, buddyści, nauczyciele reiki, także katolicy. Tych ostatnich było najmniej. Były momenty, że śmialiśmy się na głos nie mogąc przestać, ale i takie kiedy ściszaliśmy głos słysząc kolejną wstrząsającą historię. Gdy widzisz blizny po odłamkach granatów na ciele, rozmawiasz z osobą, która na wojnie straciła nie tylko majątek ale i najbliższych, wówczas zapominasz o najmądrzejszej teologii.

Wszyscy Ci ludzie opowiedzieli nam swoje historie. Teraz one stały się częścią nas. Niektóre z nich mają po kilka zdań, o innych można by napisać całą książkę.

Dlatego tę podróż opisujemy, nie przez ilość przejechanych kilometrów, ani liczbę odwiedzonych miast, ale właśnie przez pryzmat napotkanych ludzi.

Posłuchajcie…

 
Czytaj dalej na: www.dominikanie.pl

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie