Dominikanie: Cielesność naprawiona

Wskrzeszenie ciała oznacza, iż nic nie uszło uwagi Boga, ponieważ kocha on człowieka. Zebrał wszystkie sny, nie umknął mu żaden uśmiech.

Co się kryje w często wymawianej formule „wierzę w ciała zmartwychwstanie"? Czy jest to tylko pewna hipoteza eschatologiczna, która ma niewielkie znaczenie dla naszego codziennego życia? Czy też jest to tradycyjny zwrot, który ma wyrazić przeczucie, że „nie wszystek umrę" i że w jakiś sposób zostanę ocalony z katastrofy śmierci? A może wiara w zmartwychwstanie ciała jest próbą wyrażenia tego przeczucia językiem biblijnym, w którym nie istnieje jednoznaczny podział na ciało i duszę?

Choć można się spodziewać, że na powyższe pytania wielu chrześcijan udzieliłoby twierdzącej odpowiedzi, nie oddaje ona jednak istoty chrześcijańskiego orędzia. Wiara bowiem w ciała zmartwychwstanie nie jest przypadkową formułą, ale znajduje się ona od początku w samym rdzeniu chrześcijańskiego przepowiadania. Spróbujmy zatem przyjrzeć się temu, co w sobie zawiera.

I widział, że zmartwychwstanie jest dobre

W nadziei zmartwychwstania implicite zawarte jest przekonanie, że zmartwychwstanie jest dobre. Chrześcijańska antropologia widzi człowieka jako chcianego i stworzonego przez Boga właśnie na sposób cielesny. Nie zawsze i nie dla wszystkich było to oczywiste. Zdaniem greckich filozofów, na przykład Platona, ciało było smutną koniecznością. Według niego człowiek jest przede wszystkim duszą, która w wyniku katastrofy została uwięziona w ciele. Dusza należy do sfery boskiej i jedynie w wyniku swego upadku łączy się z ciałem. Ciało jest przyczyną zła: „Bo tysiączne nam kłopoty sprawia ciało, któremu pokarmu trzeba. (…) Toż i wojny, i rozruchy, i bitwy znikąd nie pochodzą, tylko z ciała i jego żądz"1 Ze złączenia ciała i boskiej duszy powstaje kompleks zwany śmiertelnikiem. Aby nie upaść, dusza musi się żywić boskim pierwiastkiem: pięknem, dobrem, rozumem2 Jednak dopóki dusza złączona jest z ciałem, nie ma możliwości pełnego poznania tych boskich pierwiastków. Można się jedynie do nich zbliżać. Pełne poznanie, wyzwolenie i oczyszczenie można uzyskać dopiero po śmierci3 Gdy patrzymy z tej perspektywy, staje się oczywiste, dlaczego św. Paweł został wyśmiany, kiedy na Areopagu nauczał o zmartwychwstaniu.

Wizja chrześcijańska jest zupełnie inna niż platońska. Różnica wypływa z wiary w Boga, Stwórcę nieba i ziemi, a nie demiurga, który kształtuje świat z zastanej materii. Bóg w przeciwieństwie do demiurga nie jest ograniczony w dziele stworzenia. Nie jest, jak ów krawiec, który tak kraje, jak mu materii staje. Wszystko, co Bóg stworzył, było dobre. Człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boga jest zarazem duchowy i cielesny. Cielesność zatem nie jest tym, co zamyka drogę do komunikacji z Bogiem. Tym czymś jest grzech. Rzeczywiście, jedyna cielesność i materialność, jaką znamy, jest naznaczona grzechem, ale nie wynika to z natury cielesności, tylko z historii ludzkości.

Prawda o zmartwychwstaniu niesie w sobie nadzieję na cielesność naprawioną, w której nie będzie grzechu, która nie będzie się zamykała na rzeczywistość duchową, lecz na nią wskazywała. Właśnie chwalebne, przebóstwione ciało Chrystusa Zmartwychwstałego jest perspektywą, w której trzeba widzieć naszą cielesność.

Zmartwychwstanie i wypływająca z niego antropologia stanowi rdzeń chrześcijańskiej nauki. Nie zmienia to jednak faktu, że także wewnątrz chrześcijaństwa, były one i są nadal miejscem ścierania się poglądów i zmagania w dochodzeniu do pełniejszego zrozumienia. Spróbujmy się zatem przyjrzeć temu zmaganiu.

Zachwianie równowagi: „naprawdę liczy się tylko dusza"

Jakkolwiek wiara w Stwórcę, który nie mógłby uczynić niczego złego, afirmowała cielesność człowieka, to jednak ciało dla chrześcijan stanowiło pewien problem. Ponieważ po grzechu pierworodnym została złamana owa pierwotna harmonia, w cielesnoduchowej naturze człowieka pojawił się zgrzyt. Człowiek doświadcza, że „duch czego innego pragnie niż ciało". Dlatego, także pod wpływem platonizmu, również w chrześcijaństwie zaczęto przeciwstawiać ciału duszę i upatrywać Boży obraz wyłącznie w duszy. Nośnikiem ludzkiej wartości stawała się w powszechnym rozumieniu dusza, ciało zaczynało być utożsamiane z grzechem i deprecjonowane.

Trzeba przyznać, że antropologia Platona, mimo że dość kanciasto pasuje do chrześcijaństwa, ukształtowała niestety w dużej mierze myślenie o człowieku w chrześcijańskiej kulturze europejskiej. Stało się to dzięki jednemu z największych myślicieli św. Augustynowi. Oczywiście biskup Hippony jako chrześcijanin uznawał ciało za dobre, skoro stworzył je Bóg i przyjął Chrystus. Dusza jednak była według niego czymś zdecydowanie cenniejszym.

Dualizm duszy i ciała doszedł w nowożytności do apogeum w filozofii Kartezjusza. Według niego tym, co stanowi o człowieku, jest dusza, a ciało jest tylko bardzo skomplikowanym mechanizmem. Mając za podstawę taką antropologię, dość uproszczone stało się myślenie o rzeczach przyszłych. Po śmierci dusza żyje u Boga (oczywiście jeśli dostąpiła zbawienia) i to tak naprawdę się liczy. Oczywiście takie myślenie nigdy nie było w pełni zgodne z chrześcijańską wiarą, ale na pewno kształtowało powszechne myślenie.

Kiedy duszy jednak nie ma – koncepcja zmartwychwstania w chwili śmierci

Do czasów nowożytnych nikt nie kwestionował istnienia duszy. Radykalny podział na substancję myślącą (duszę) i rozciągłą (ciało) był czymś w rodzaju naukowego pewnika. Nie była to antropologia zgodna z chrześcijańską wizją człowieka, ale mało kto zdawał sobie z tego sprawę. Jednak wraz z rozwojem nauk szczegółowych coraz więcej atrybutów „duszy" okazywało się funkcjami ciała. Okazało się, że życie psychiczne człowieka, zarezerwowane dotąd dla duszy, wypływa z ciała. Dla tych, którzy utożsamiali duszę z psychiką, był to jasny dowód na to, że „nauka wykazała, że duszy nie ma" i czytaj dalej: „nie ma Pana Boga", a chrześcijaństwo jest absurdem.

Niektórzy teologowie, w obronie przed ateizmem zbudowanym na scjentystycznej ideologii, przyjmując „naukową" antropologię, zwrócili wówczas uwagę na biblijne źródła antropologii chrześcijańskiej. W Biblii człowiek rzeczywiście jest traktowany jako jedność. Istnieje wprawdzie trójpodział, który tłumaczono jako: ciało, dusza, duch, jednak nie oznacza on trzech rzeczywistości, lecz różne aspekty człowieczeństwa. Na podstawie Biblii starano się wykazać, że prawda o istnieniu nieśmiertelnej duszy wcale nie wchodzi w korpus chrześcijańskiej wiary, można o niej mówić w sposób wyłącznie metaforyczny (sic!)4 

Jeśli jednak zrezygnować z koncepcji nieśmiertelnej duszy, pomijając szereg merytorycznych wątpliwości co do uzasadnienia tego stanowiska, pojawiają się od razu problemy związane z chrześcijańską eschatologią. Co jest wobec tego owym zadatkiem nieśmiertelności? Próbą rozwiązania problemu jest koncepcja zmartwychwstania w chwili śmierci. Hans Küng w swoim dziele Życie wieczne pisze:

Człowiek umiera jako całość, ciałem i duszą, jako jedność psychofizyczna (…). Jednak nie oznacza to totalnego unicestwienia (…). Decydujący jest bowiem fakt, iż człowiek przez śmierć nie odchodzi w nicość, lecz jednoczy się z Bogiem, wchodząc tym samym w sferę owej wieczności boskiego Teraz (…). Zjednoczenie z Bogiem poprzez śmierć winno być rozumiane nie jako rozdzielenie ciała i duszy, lecz jako akt spełnienia, będącego miłosiernym sądem, oczyszczeniem, oświeceniem i uświęceniem, za sprawą którego człowiek w swej pełni i jedności zostaje przez Boga „zbawiony"!5

Gdy czytamy powyższe zdania, nasuwa się obraz wzięty z informatyki. W chwili śmierci, swojego odejścia ze świata materialnego, człowiek zostaje w Bogu niejako przekopiowany do świata duchowego. Jak zatem rozumieć w tym kontekście zmartwychwstanie ciała? Oddajmy znowu głos Küngowi:

A więc jednak zmartwychwstanie cielesne, wskrzeszenie człowieka wraz z jego ciałem? Tak i nie. Nie, jeśli „ciało" rozumie się za każdym razem dosłownie, fizjologicznie, jako „zwłoki", „szczątki". Tak, jeśli „ciało" rozumiane jest w sensie nowotestamentowej soma nie tyle fizjologicznie, co osobowo: jako tożsama rzeczywistość osobowa (…). Pojęcie wskrzeszenia ciała nie oznacza zatem (…), że ponad śmiercią zostaje przeniesiona tylko naga jaźń człowieka, ostatecznie zaś porzucona cała jego ziemska historia, a wszystkie jego związki z innymi ludźmi stają się pozbawione znaczenia; wskrzeszenie cielesne oznacza, że historia życia i wszystkie w tej historii zaistniałe związki wejdą również w przestrzeń spełnienia, stając się na zawsze własnością wskrzeszonego człowieka.

Innymi słowy: w grę wchodzi tu nie kontynuacja mego ciała jako pewnej wielkości fizykalnej (zatem problemy z dziedziny nauk przyrodniczych, jak kwestia przetrwania molekuł, w ogóle się tu nie pojawiają), lecz tożsamość osoby; pojawia się zatem kwestia trwałego znaczenia całego mego życia i losu!

Bóg swą miłością obejmuje coś więcej niż tylko molekuły znajdujące się w momencie śmierci w ciele – powiada słusznie katolicki dogmatyk Wilhelm Breuning. – Kocha ciało, naznaczone wszelkim trudem, ale także nie znającym wytchnienia pragnieniem pielgrzymowania, ciało, które w trakcie owej pielgrzymki pozostawiło liczne ślady w świecie, czyniąc go przez to światem ludzkim. (…) Wskrzeszenie ciała oznacza, iż nic z tego nie uszło uwagi Boga, ponieważ kocha On człowieka. Zebrał wszystkie sny, nie umknął mu żaden uśmiech. Wskrzeszenie ciała oznacza, iż człowiek odnajdzie u Boga nie tylko swą ostatnią chwilę, lecz całą swą historię6

Pozwoliłem sobie na ten przydługi cytat urzeczony jego pięknem i poetyką. Niemniej jednak nasuwa się wątpliwość, czy aby tak rozumiane zmartwychwstanie ciała nie jest tożsame z tym, co dotąd nazywano duszą odłączoną od ciała w niebie. Rzeczywiście między innymi takie zarzuty stawiano teorii zmartwychwstania w chwili śmierci. Zarzucano jej, że jest to de facto spirytualizacja zmartwychwstania, rezygnacja z realności zmartwychwstania na rzecz pojmowania go jako metafory. Pojawiły się głosy, że koncepcja ze szczelną granicą śmierci między tym, co duchowe, a tym, co materialne, jest dużo bliższa greckiemu dualizmowi niż gotowi są to przyznać jej autorzy. Dlatego koncepcja zmartwychwstania w chwili śmierci okazała się nie tyle drogą obrony wiary przed zarzutem irracjonalności, ile raczej ślepą uliczką chrześcijańskiej eschatologii.

Duch ucieleśniony, czyli dusza wyraża się poprzez ciało

Chrześcijańska wizja człowieka odrzuca zarówno dualistyczne przeciwstawienie duszy i ciała, jak i materialistyczny redukcjonizm. Jej osią jest wskazanie na jedność dwóch realnych aspektów ludzkiej natury. Jednym z prekursorów takiego sposobu myślenia był żyjący w XIII wieku św. Tomasz z Akwinu. W swojej filozofii musiał się on zmierzyć ze spirytualistycznym pojmowaniem chrześcijaństwa oraz z materialistyczną interpretacją Arystotelesa7

To, że człowiek jest w pełni ciałem, w żaden sposób nie przeczy temu, że jest duchem. W człowieku świat duchowy i materialny nie są sobie przeciwstawione, lecz zjednoczone. Jedność ta jest tak głęboka, że, jak mówi katechizm, duszę można uważać za „formę" ciała.

Nie można jej utożsamiać wyłącznie ze świadomością lub emocjonalnością. Takie pojmowanie jest sztucznym zawężeniem, które prędzej czy później prowadzi do redukcjonizmu. „Człowiek jest podmiotem nie tylko poprzez samoświadomość i samostanowienie, ale również poprzez swoje ciało. Konstytucja tego ciała jest taka, że pozwala mu być sprawcą specyficznie ludzkiego działania"8 Świadomość czy uczuciowość bowiem są funkcjami człowieka, który sam w sobie jest psychofizyczną jednością.

Dusza jest tym, co formuje ciało, cielesność natomiast wyznacza sposób realizowania się duchowości. Ta wzajemnie formująca się jedność sprawia, że dusza pasuje wyłącznie do swojego ciała, a ciało do swojej duszy. Porównanie duszy do karty SIM, którą można przełożyć do innej komórki, jest zupełnie sprzeczne z chrześcijańskim myśleniem. Stąd w antropologii chrześcijańskiej nie do pomyślenia jest reinkarnacja. Oddzielona od ciała dusza może się połączyć tylko ze swoim ciałem i jest to właśnie zmartwychwstanie. Nie istnieje ludzka dusza, która nie byłaby związana z konkretnym, ukształtowanym przez nią, ciałem. Na tym właśnie polega niepełność egzystencji duszy oddzielonej, oczekującej na zmartwychwstanie.

Śmierć: niebo, czyściec albo piekło

Śmierć jest rozdzieleniem duszy i ciała. Ciało ulega zniszczeniu, ale dusza żyje nadal. Wtedy też decyduje się dalszy los człowieka. Jeśli umiera w przyjaźni z Bogiem, dostępuje zbawienia. Żyje w niewysłowionej radości oglądania Boga i wspólnoty z aniołami i świętymi, co nazywane jest niebem albo, jeśli jeszcze nie jest w stanie doskonałości, doznaje oczyszczenia, które nazywamy czyśćcem. Człowiek, który wybrał nieprzyjaźń z Bogiem, znajduje się w stanie oddzielenia od Niego. Stan ten jest przyczyną niewysłowionego cierpienia i nazywa się piekłem.

Trzeba jednak w tym miejscu przypomnieć to, co było już powiedziane wyżej, że dusze oddzielone są w swym bycie niepełne i oczekują na zmartwychwstanie.

Zmartwychwstanie – nowe stworzenie

W tym miejscu trzeba by się zatrzymać na związku zmartwychwstania i stworzenia. Zmartwychwstanie bowiem, podobnie jak stworzenie, nie ma charakteru prywatnego. Nie jest wyłącznie moim dopełnieniem, lecz jest udziałem w zwycięstwie Chrystusa. Ma charakter kosmiczny, dotyczy całego świata. Bóg nie stworzył świata jako pewnego rodzaju inkubatora, w którym rodzą się i „wychowują" ludzie i o którym będzie można zapomnieć po dopełnieniu się liczby zbawionych. Świat został przez Boga stworzony naprawdę, dlatego że Bóg go chciał. Powołanie człowieka do kształtowania tego świata nie jest kłamstwem czy iluzją. Świat nie jest zatem tylko placem egzaminacyjnym, na którym Bóg przeprowadza egzamin praktyczny z życia, lecz jest prawdziwym miejscem budowania i rozwoju. Świat jest też z natury miejscem wspólnoty z Bogiem, który go w pełni przenika.

Człowiek nie istnieje w oderwaniu od świata, jest w nim we wzajemnie kształtującej relacji. Mój byt rozciąga się nie tylko na to, co „posiadam", ale także w pewien sposób na konsekwencje mojego działania. To, co robię na tym świecie, naprawdę ma znaczenie. Dlatego rozwój jest realnym procesem, a nie tylko iluzją. „W bólach rodzenia całe stworzenie" oczekuje na przemianę.

Chrześcijańska nadzieja wypływa z wiary, że Bóg ma moc doprowadzić ten świat do szczęśliwego celu. I to nawet wtedy, gdy grzech złamał harmonię stworzenia, przyniósł zło i śmierć oraz zaciemnił Bożą obecność w świecie. Rzeczywiście przejście nie będzie płynne, bo śmierć stała się faktem, a konsekwencje grzechu – zarówno pierworodnego, jak i każdego innego – trwają w świecie. Ale Zbawienie już się zaczęło, a dojdzie do swej pełni, gdy zmartwychwstanie Chrystusa rozciągnie się na cały świat. Wtedy dopiero skutki grzechu zostaną uzdrowione, a skutki każdego działania doprowadzone do swojej doskonałości. I tak, jak rozwój człowieka, jego praca nad sobą, ma znaczenie, mimo że nasze zbawienie jest w pełni darem Pana Boga, tak też jest z naszym wkładem w rozwój świata. Ma on realne znaczenie, mimo że zmartwychwstanie, odnowienie świata jest w pełni działaniem Boga.

Przypomina to anegdotę o milionerze, którego pytano, jak zdobył majątek. Byłem bardzo biedny, odpowiedział ów człowiek, ale miałem jednego dolara. Kupiłem za niego dwa jabłka, umyłem je, nabłyszczyłem i sprzedałem po dolarze każde. Za uzyskane pieniądze kupiłem już cztery jabłka i zrobiłem jak poprzednio. A gdy miałem już 120 jabłek, umarła moja ciotka i zostawiła mi ogromny spadek. Historia ta pasowałaby idealnie do chrześcijańskiej eschatologii, gdyby jeszcze przyjąć trzy założenia: na jabłkach nie można dorobić się majątku, jednak liczba przygotowanych jabłek miała znaczenie dla jego wielkości, choć i tak suma spadku była nieskończenie większa od wszystkich zarobionych pieniędzy.

Jeśli moje zmartwychwstanie jest uzdrowieniem i przebóstwieniem wszelkich skutków mojego ziemskiego życia w świecie, to dokona się ono wtedy, gdy podczas Powtórnego Przyjścia Chrystusa ten świat zostanie uzdrowiony i przebóstwiony. Dusze świętych w niebie są już w pełni uzdrowione i dlatego oczekują zmartwychwstania, gdy będą mogły powrócić do świata, gdzie już nie będzie zła, które było złączone z nimi podczas ich ziemskiego życia.

W tym świetle można by się starać zrozumieć Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Maryja przez swe niepokalane poczęcie i osobistą bezgrzeszność nie miała żadnego udziału w grzechu. Wobec tego na świecie nie ma żadnego martwego skutku, którego przyczyną byłaby Maryja. Jest ona wyłącznie przyczyną życia, dlatego w całej swojej pełni może już uczestniczyć w życiu Zmartwychwstałego.

* * *

Kiedy przyjrzeć się Symbolom Wiary, widać, że prawda o stworzeniu i prawda o zmartwychwstaniu stanowią ramy, w których zawarte jest całe chrześcijańskie orędzie. Zmartwychwstanie bowiem jest dopełnieniem stworzenia. Nadzieja zmartwychwstania wypływa z wiary w Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi. Boga, który dlatego, że jest Wszechmogący, może stworzyć wolne osoby i, nie naruszając wolności swych stworzeń, ma moc doprowadzić świat do szczęśliwego celu.
 
KRZYSZTOF KOCJAN ur. 1975, dominikanin, absolwent psychologii na US oraz teologii na PAT, obecnie mieszka i pracuje w Witebsku.

1Platon, Fedon, w: Platon, Dialogi, przeł. W. Witwicki, Unia Wydawnicza „Verum", Warszawa 1993, s. 236. 
2Por. Platon, Fajdros, w: Platon, Dialogi, s. 35. 
3Por. Platon, Fedon, s. 237. 
4Por. H. Küng, Życie wieczne?, przeł. Z. Mikołejko, Oficyna Literacka, Kraków 1993 s. 170. 
5Ibidem, s. 210-211. 
6Ibidem, s. 172-173. 
7Por. S. Swieżawski, Święty Tomasz na nowo odczytany, Wydawnictwo W drodze, Poznań 2002, s. 30-31. 
8Jan Paweł II, Mężczyzną i niewiastą stworzył ich. Odkupienie ciała a sakramentalność małżeństwa, Libreria Editrice Vaticana, Città del Vaticano 1986, s. 31.

 
Za: www.dominikanie.pl

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie