Dominikanie – Ojciec Badeni – Był cudownie złośliwy

„Ojcze, jak przeżywać dobrze starość. Ludzie pytają!”. „Nie wiem, zapytajcie kogoś starego” – odpowiedział Badeni. Miał wówczas dziewięćdziesiąt sześć lat.
Trudno jest pisać o ojcu Joachimie obiektywnie i bez emocji. Nie da się. Przynajmniej ja tak nie potrafię. Podarowane od niego rzeczy trzymam jak cenne dary. Szwedzkie jaskrawoniebieskie skarpetki z żółtymi koronami czy książki z dedykacją „kochanemu Punkowi” wywołują nostalgiczne wspomnienia. Zabawne, bo zawsze uczył dystansu do nabytych rzeczy.

Miałem przywilej, bo teraz inaczej tego nazwać nie mogę, opiekowania się nim przez rok. Potem, przez kolejne lata, na wpół legalnie (przed ślubami wieczystymi dzieliła nas klasztorna klauzura), wielokrotnie wpraszałem się do jego celi prosząc o modlitwę lub goląc głowę elektryczną maszynką „na buddyjskiego mnicha”.

„Z mądrości Badeniego trzeba korzystać, póki jeszcze go mamy” – powtarzali starsi bracia. Więc korzystałem, zachłannie, ile tylko się dało. Do niewielkiego segregatora z notatkami, nałożyłem kolorowe kartki tworząc dział na „joachimowe mądrości”. Wciąż zajmują specjalne miejsce.

Gdy po święceniach wyprowadziłem się już z Krakowa, wciąż dzwoniłem, nieco bezczelnie dopominając się o modlitwę. Zawsze był ciekawy człowieka – pytał czy dobrze się czuję? A kiedy słyszał, że jestem szczęśliwy jako dominikanin, cieszył się ze mną. „To najlepszy prezent jaki dzisiaj mogłem dostać”. Taki był.

Dwa lata przed śmiercią, wraz z studentami krakowskiej „Beczki” zaprosiliśmy go na spotkanie grupy charytatywnej „Szpunt”. Pamiętam prośby, by na informującym plakacie nie umieszczać imienia i nazwiska gościa, a jedynie sam temat spotkania. „Badeni zapcha całą beczkę”. Tak się stało, choć informacja i tak się rozeszła klasztornymi krużgankami. Trochę konspiracyjnie. Pojawiło się kilkadziesiąt osób, a wciąż było kameralnie i swojsko. Jak przy Badenim.

Słysząc pytania zadawane przez studentów zawsze włączały mu się barwne przykłady, które miał ponoć przeżyć lub słyszeć. Piszę „ponoć”, gdyż raz któraś z dziewczyn dopytała go o daną historię, na co ojciec Joachim z prostotą odpowiedział: „Już nawet nie pamiętam czy ta historia jest prawdziwa”. Sala wybuchnęła śmiechem. Wszyscy wiedzieliśmy, że nie o „historyczną prawdę” przecież tu chodzi.

Owo szpuntowe spotkanie przeciągnęło się ponad godzinę. Było już sporo po 22:00. Stojąc przy wyjściu pytał studentów czy daleko mają do swoich mieszkań.
– Tramwaje jeszcze jeżdżą o tej porze?
– Tak ojcze, jeżdżą – padła odpowiedź.
– Bo ja, na szczęście, nie muszę iść na przystanek, tylko do mojej celi na łóżko i hyc pod kołderkę!

„Tylko kontakt z żywym Bogiem sprawia, że człowiek się nie starzeje” – powtarzał.

***

Potrafił być ironicznie złośliwy, za co młodzi dominikanie kochali go chyba najbardziej.

Kiedyś oglądał wielką uroczystość, na której pojawili się rektorzy wyższych uczelni ubrani w purpurowe togi, księża kardynałowie, biskupi, infułaci. Błyszczało od czerwieni, drogich garniturów i odświętnych ubrań. Ojciec Joachim, jak wiadomo urodzony arystokrata, z kpiną w oczach wydusił komentarz: „No patrzcie bracia, ale się chłopstwo poprzebierało”. Po czym z właściwym sobie spokojem wrócił do delektowania się smakiem coca-coli.

Pytanie o kapłaństwo kobiet zbył kiedyś humorem, dopiero później dając teologiczne uzasadnienie.

– Wyobraźcie sobie taką scenę – zaczął dominikanin. – Przychodzi wierny i mówi: „Proszę księdza, chciałbym dać na mszę świętą”.

– Nie mogę – pada odpowiedź – proboszcz jest w ciąży. W szóstym miesiącu. Proszę poczekać, aż się dziecko urodzi.

Do kobiet miał jednak wielki szacunek, co akurat nie jest żadną nowością. „Kobieta może bardzo pomóc w sortowaniu powołań. Na odległość wyczuje czy dany kleryk jest mężczyzną, intuicją wyczuje czy nadaje się na księdza” – twierdził.

***

W kontakcie z ojcem Joachimem zawsze miało się przeświadczenie, że mówi on rzeczy proste i na dodatek oczywiste. Miał niezwykły dar nazywania duchowej rzeczywistości, którą człowiek intuicyjnie wyczuwa, ale najczęściej nie może właściwie opisać.

Teraz myślę, że ojciec Joachim uświadomił mi, na czy polega istota chrześcijaństwa. Chcąc żyć Ewangelią wcale nie trzeba się zmieniać. Nie trzeba stawać na szczudłach, zasługiwać na miłość, być moralnym herosem. Dobra Nowina jest inna. To wszystko, czego potrzebujemy, aby być szczęśliwymi ludźmi, od momentu chrztu nosimy już w sobie.

Żyjesz nienawiścią i złością? Nieustannie rozdrapujesz stare rany? Nie dziw się, że szybko staniesz się zgorzchniały. Pielęgnując natomiast wdzięczność, stajesz się bardziej wolny. Jesteś pełen pokoju. Duch święty w nas wlał wszystkie potrzebne dary, jedynie więc od nas zależy, z czego chcemy korzystać.

***

– Niech brat szuka światła. Zawsze ilekroć pojawiają się w pytania odnośnie wiary lub drugiego człowieka. Jezus nie zostawił nas sierotami – powtarzał.

Dziś bywa, że tego światła często brakuje, dlatego ojciec Joachim wciąż wspiera. Kiedyś obiecał i słowa dotrzymuje.

Źródło: facebook.com/notes/święty-grzesznik

Za: www.dominikanie.pl.

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie