Limanówka Jerzy SAC, Gdzie szukać funduszy na misje. Do czego potrzebna nam fundacja

 

Ks. Jerzy Limanówka SAC

GDZIE SZUKAĆ FUNDUSZY NA MISJE. DO CZEGO POTRZEBNA NAM FUNDACJA

Warszawa, 10 października 2017 r.,  139 zebrane  plenarne KWPZM

 

Na początku chciałem zaznaczyć, że to co powiem jest oparte na osobistych doświadczeniach. Nie są to wyniki badań, poparte analizami socjologicznymi czy prawnymi. Podejmując się tego tematu mam pewne tremendum, bo przecież każde zgromadzenie, które prowadzi misje ma już swoje wypracowane metody pozyskiwania funduszy na utrzymanie misji, bo inaczej misje by już dawno padły. Proszę to wystąpienie przyjąć jako dzielenie się doświadczeniem, a nie jako wykład eksperta. Mam nadzieję, że będzie ono inspiracją do nowych inicjatyw.

W moim odczuciu, w dużej mierze cały czas opieramy się na zbiórkach prowadzonych przy kościołach (tak zwane niedziele misyjne), co jest coraz większym obciążeniem dla parafii. Myślę, że niejeden z nas, kto prowadzi taką działalność, spotyka się z westchnieniem proboszcza, że w tym miesiącu w każdą niedzielę jest jakaś zbiórka do puszek po mszach świętych. Przypomnę, że w ostatnią niedzielę (8 października 2017) była zbiórka na fundację Trzeciego Tysiąclecia, wcześniej na poszkodowanych w trzęsieniu ziemi w Meksyku. Przypomnijmy, że są też trzy zbiórki misyjne ustalone przez Episkopat: druga niedziela adwentu na Wschód, druga niedziela Wielkiego Postu na misje Ad Gentes i druga niedziela listopada na Kościół w Potrzebie.

Natomiast  – w moim odczuciu –  mamy sporą grupę “niezagospodarowanych” osób. W Polsce  – jak wiemy –  co najmniej 80% społeczeństwa uważa się za katolików, a z drugiej strony wiemy że w miarę regularnie na mszę świętą niedzielną uczęszcza od 35 do 45% (no może na południu i na Kaszubach sięga powyżej 50%). Jeśli skupimy się tylko na dominicantes, mamy dużą grupę katolików tzw. niepraktykujących poza naszym zasięgiem.

Kim są ci ludzie? Albo inaczej: dlaczego nie chodzą do kościoła? Różne są tego przyczyny. Część z nich żyje w związkach niesakramentalnych, więc nie mogą przystępować do komunii świętej i nie przychodzą do kościoła, inni są znudzeni kazaniami, inni uważają że Kościół za bardzo wtrąca się do polityki. To są ludzie, którzy może częściej oglądają TVN niż Telewizję Trwam, to mogą być ludzie, którym bliższy jest Papież Franciszek niż papież Benedykt. Różne mogą być przyczyny i teraz nie czas, aby to analizować. Chciałbym natomiast postawić tezę, iż fakt nie praktykowania niedzielnych mszy św. nie oznacza wrogiego nastawienia do Kościoła. Kościół pozostaje dla nich dalej podmiotem godnym zaufania.

To prawda, że taki człowiek wspiera Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy Owsiaka, a nie Caritas, ale tylko dlatego, że nikt mu nie podetknął  pod nos puszki z napisem „Caritas”, a wolontariusze WOŚPu do niego dotarli. Jak powiedziałem na wstępie moje wystąpienie nie ma charakteru naukowego, więc nie chcę się tutaj silić o nakreślenie portretu psychologiczno-socjologiczny takiego człowieka. JEDYNIE CHCIAŁBYM PODKREŚLIĆ, ŻE W MOIM PRZEKONANIU KATOLIK OKREŚLAJĄCY SIĘ JAKO WIERZĄCY, NIE PRAKTYKUJĄCY, JEST JAK NAJBARDZIEJ POTENCJALNYM DOBRODZIEJEM NA RZECZ MISJI.

Mogę podać dwa przykłady. Parę lat temu Fundacja Ad Gentes, wykorzystując szansę, że nieuregulowany był sposób publikowania ogłoszeń społecznych w mediach publicznych i dobrą koniunkturę personalną w kierownictwie telewizji publicznej, wyemitowała szereg reklamówek o pracy misjonarzy z podaniem numeru SMSa charytatywnego. Z tego co wiem, akcja była dużym sukcesem: numer został wypromowany i zebrano niemałą sumę pieniędzy. Nie jestem naukowcem i tego nie badałem, ale nie wierzę, że ci którzy wysłali sms charytatywny byli tak zwanymi dominicantes. Jestem przekonany, że byli to ludzie, którzy nie chodzą co niedziela na mszę świętą, ale jednak byli gotowi wesprzeć działalność misyjną kościoła. Drugim przykładem jest akcja przeprowadza przez o. Pączka, kapucyna, przy okazji tłustego czwartku. Korzystając z gry słów ze swoim nazwiskiem, organizuje akcję „Pączek na misje”. Też nie wierzę, że owe pączki kupują tylko ci, którzy chodzą do kościoła. Niektórzy kupują i cieszą się, że wspierają dobre dzieło, innym nie przeszkadza im fakt, że część dochodu ze sprzedaży pączków idzie na wsparcie działalności misyjnej.

Wiem, że wielu z nas szanuje Szymona Hołownię. Ja też nie mam nic przeciwko niemu, ale jego fundacje Cassisi i Fabryka Dobra są właśnie skierowane do takich osób – wierzących, nie praktykujących. W Internecie przez media społecznościowe zbiera duże fundusze na rzecz misji sióstr w Zambii i w Rwandzie.  Chwała mu za to, ale… Czy rzeczywiście człowiekowi związanemu z TVN musimy oddawać teren, który my sami możemy zagospodarować?

Tutaj zahaczamy o drugi punkt mojego tematu: struktura referatu misyjnego. Znowu nie chcę się tutaj wymądrzać i mówić o strukturze, która w wielu zgromadzeniach zakonnych już funkcjonuje od wielu lat i ma swoje wypracowane metody. Jak to się mówi: „lepsze jest wrogiem dobrego” i może nie warto reformować czegoś, co dobrze funkcjonuje.

Chciałbym zwrócić tutaj uwagę na pewien nowy aspekt. Spotykam się z pytaniem, czy warto zakładać fundację, skoro już mamy referat misyjny. Ponieważ w naszym zgromadzeniu, w naszej prowincji, funkcjonują te dwa podmioty, więc nie mogę dać innej odpowiedzi jak tylko oczywiście tę jedną: WARTO, oczywiście z zachowaniem określonych zasad. 

Z fundacją jest jak z TIRem. Każdy wie, jak wygląda TIR i do czego służy. Opłaca nam się go kupić, kiedy mamy towar, który nim będziemy wozić. Inaczej będzie generował tylko straty. Podobnie jest z Fundacją. Spotkałem się już z przypadkiem, kiedy założono fundację i po roku założyciele przyszli do mnie zdziwieni, że wcale jakoś nie przybywa pieniędzy na koncie fundacyjnym. Otóż trzeba sobie zdać jasno sprawę, że fundacja jest narzędziem, które samo z siebie nie pozyskuje pieniędzy i jest to tylko NARZĘDZIE, dzięki któremu te fundusze możemy zdobywać, m.in. od katolików, o których mówiliśmy wyżej: wierzących nie praktykujących, dla których Kościół pozostaje dalej podmiotem godnym zaufania. Jeśli chcemy pozostać w kręgu ludzi wierzących, zaangażowanych religijnie, fundacja nam nie jest do niczego nie potrzebna, a nawet będzie przeszkadzać, ponieważ z Fundacją wiąże się wiele ograniczeń, obwarowań, obowiązków sprawozdawczości, przejrzystości funduszy, rachunków. Słowem komplikacji, które nie są do niczego potrzebne, a tylko zawadzają.

Kiedy 9 lat powstała idea powołania fundacji w naszym referacie misyjnym i nierozważnie mi ją powierzono, intuicyjnie wyczułem, że fundacja powinna kierować się zasadniczą dewizą: POZYSKUJEMY FUNDUSZE NA MISJE JAK NAJDALEJ OD KOŚCIOŁA, czyli naszym terenem działania są media, przede wszystkim, świeckie, Internet, instytucje administracji państwowej, samorządowej, firmy, Unia Europejska, działalność gospodarcza. Oczywiście, daleko nam jeszcze do wyczerpania wszystkich możliwości, a właściwie, jesteśmy dopiero na początku.

Założenie „jak najdalej od kościoła” niesie też swoje uwarunkowania. Takie działanie przede wszystkim musi być skoncentrowana na pomocy społecznej i socjalnej, którą prowadzą misjonarze. Stąd przynajmniej u nas zrodził się naturalny podział, że sekretariat (referat) misyjny poszukuje środków na utrzymanie misjonarzy, budowę czy remont kościołów, kaplic, a Fundacja zbiera środki na przykład na dom dziecka, ośrodki zdrowia, szkoły.

Drugim obszarem, na którym fundacja jest przydatna to pozyskiwanie odpisów z 1%. I tutaj znowu chciałbym mocno zaznaczyć, że uzyskanie statusu OPP, który daje możliwość zbierania 1%, niczego nie załatwia. Obecnie w Polsce około 9 tys. organizacji może zbierać 1%. Konkurencja jest duża. Jeśli nie jesteśmy rozpoznawalną marką jak CARITAS i startujemy od zera, aby uzyskać w miarę przyzwoite dochody z 1% trzeba zainwestować przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych w promocję, nie mając pewności, jaki odniesie skutek.

Tutaj pozwolę sobie na małą reklamę. Warto skorzystać z naszego subkonta. Polega to na tym, że zbierając 1% podaje się nasz numer KRS i swój cel szczegółowy. W październiku otrzymujemy z US zestawienie celów szczegółowych i wg tego wypłacamy pieniądze. W tej chwili około 30 podmiotów w ten sposób zbiera 1%. Mamy dobre doświadczenia. Rekordziści zebrali prawie 200 tys. złotych.

Chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt fundacji – działalność gospodarcza. Tutaj akurat fundacja nie jest konieczna. Dlatego w tym miejscu chciałbym raczej powiedzieć kilka słów o idei współpracy z Afryką, niż o biznesie. Od ponad 1,5 roku Fundacja Salvatti.pl prowadzi sklep AMAKURU w Warszawie przy al. Solidarności 101. Ten sklep służy nie tylko zarabianiu pieniędzy, ale też budowaniu nowej filozofii relacji z Afryką. W moim odczuciu,  w relacji do Afryki popełniamy jeden podstawowy błąd. Planując naszą pracę misyjną na tym kontynencie przyjmujemy, że Afryka była, jest i będzie biednym kontynentem, który wiecznie będzie potrzebował naszej pomocy: finansowej, rzeczowej, technologicznej i personalnej. W moim przekonaniu tak nie będzie. To co się stało z Chinami: z kraju kojarzonego z miliardami rowerów, w ciągu jednego pokolenia, na naszych oczach, powstała potęga gospodarcza. Coś podobnego może wydarzyć się też w Afryce. Opisując obrazowo: jeśli początkowo dawaliśmy im rybę, potem wędkę, aby sami łowili rybę, to teraz czas przejść do trzeciego etapu – KUPOWANIA OD NICH RYBY; wędkę zrobią sobie sami. Najwyższy czas przechodzić od relacji paternalistycznych do relacji partnerskich. Myślę, że ten „znak czasu” warto odczytywać, myśląc dzisiaj o pozyskiwaniu funduszy na misje.

Na koniec chciałbym zahaczyć jeszcze o jeden problem poruszony na dzisiejszym spotkaniu: wolontariacie misyjnym. Zajmuję się nim również od paru lat. Zgadzam się, że wolontariat misyjny ma sens, jeśli dobrze wykorzystamy potencjał powracających wolontariuszy. W Polsce mamy coraz większe zainteresowanie wolontariatem. W mojej opinii obecnie największym zagrożeniem dla rozwoju wolontariatu są… MISJONARZE. To jest mit, że misjonarze chcą przyjmować wolontariuszy. Dla misjonarza wolontariusz to kłopot, bo wolontariusza trzeba odebrać z lotniska, zakwaterować, wyżywić, wprowadzić w realia życia, wolontariusz choruje, chce coś zwiedzić, coś kupić. Najwyższy czas nie tylko wychowywać wolontariuszy, ale też przygotowywać misjonarzy. Jeśli w najbliższym czasie nie przekonamy misjonarzy, że warto zainwestować w wolontariusza i po co ich przyjmują, będziemy mieli duże problemy z wysyłaniem wolontariuszy. W programie CFM powinny być spotkania z moderatorami wolontariatów, podobnie też podczas wiosennego spotkania misjonarzy.

Ks. Jerzy Limanówka SAC
Prezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Zago Marcello OMI, Zakonnicy w procesie nowej ewangelizacji

Keller Konrad SVD, Nowa ewangelizacja wyzwaniem dla życia zakonnego

Król Józef SDB, Stowarzyszenie Salezjańskich Pomocników Kościoła. Historia – przemiany – rzeczywistość polska