Franciszkanie: Chłopak z Widzewa, który został męczennikiem

Kiedy stanął przed Niemcami ze strachu trząsł się tak bardzo, że nie był w stanie wydusić z siebie jednego zdania. A jednak nie wycofał się i być może uratował życie całej wiosce. O bł. Karolu Hermanie Stępniu, jedynym łodzianinie, który został wyniesiony na ołtarze – pisze Matylda Witkowska z Dziennika Łódzkiego.

 
Urodzony dokładnie sto lat temu Karol Stępień nie był człowiekiem, którego od dzieciństwa otaczała aura świętości. Groziło mu wydalenie z zakonu i zwrot pieniędzy za naukę w gimnazjum. A jednak uparł się, by zostać franciszkańskim księdzem i oddać życie za swoich parafian.
 
Chłopiec z problemami
 
Na świat przyszedł 21 października 1910 roku w biednej, robotniczej rodzinie, która mieszkała przy obecnej ulicy Niciarnianej.

O początkach jego życia wiadomo niewiele, bo w utworzonej rok po jego narodzinach parafii św. Kazimierza nikt rodziny Stępniów już nie pamięta.

Wiadomo, że od dziecka był błyskotliwie inteligentny  i z doskonałym wynikiem skończył w Łodzi szkołę powszechną. Potem zgłosił się do niższego seminarium duchownego franciszkanów we Lwowie. Tam ukończył gimnazjum i trafił do franciszkańskiego nowicjatu w Łagiewnikach, gdzie otrzymał zakonne imię Herman.

O tym, że daleko mu było do świętości, świadczą opinie przełożonych z tego okresu. "Nienaturalny i próżny" – napisał magister nowicjatu. "Po maturze radziliśmy mu, żeby sobie poszedł" – notował kolejny przełożony.

Jednak Karol uparł się, by pozostać w zakonie i solennie obiecywał poprawę. Słowa dotrzymał, a przełożeni doceniając jego zdolności intelektualne wysłali go do Rzymu na studia. Tam otrzymał święcenia kapłańskie.

– W młodości był leserem i sprawiał kłopoty wychowawcze. I lubię go właśnie dlatego, że był taki ludzki – przyznaje ojciec Grzegorz Piórkowski, proboszcz franciszkańskiej parafii Matki Bożej Anielskiej, która jako jedyna w Łodzi ma relikwie o. Hermana.
 
Karol się poprawia
 
Późniejsze opinie o ojcu Hermanie bardziej już przypominają żywoty świętych. Był pobożny i oddany regule zakonnej, a po święceniach w Rzymie nie chciał narażać zakonu na olbrzymie koszty podróży i zrezygnował z przyjazdu do Łodzi na swoją prymicję.

Po studiach został wysłany do Radomska, a potem do Wilna, gdzie tuż przed wojną objął funkcję wikarego w leżącej obecnie na terenie Białorusi wsi Pierszaje. Tam, pamiętający go do dziś najstarsi parafianie, wspominają go ze łzami w oczach i w samych superlatywach.

Parafianie docenili go zwłaszcza w czasie wojny, gdy teren zajęły najpierw wojska sowieckie, a potem niemieckie. Herman już wtedy ryzykował życie, jeżdżąc do Wilna po zaopatrzenie dla siebie i parafian.

– Na początku wojny było jeszcze nienajgorzej, a potem to już kawałka chleba nie było. A księża dzielili się czym mogli – wspominają mieszkańcy.
 
Dramat w stodole
 
Jednak prawdziwy dramat Pierszaje przeżyły latem 1943 roku, gdy w pobliskim miasteczku Iwieniec Armia Krajowa zorganizowała powstanie przeciwko Niemcom. W ramach odwetu faszyści zwrócili się przeciw okolicznym chłopom.

Już na początku prześladowań Polaków, mieszkający w Iwieńcu przełożony sugerował ojcu Hermanowi, by wraz z proboszczem, o rok młodszym Achillesem Puchałą, ukryli się i przeczekali zamieszki. Jednak zakonnicy postanowili zostać z wiernymi.

Rankiem 19 lipca 1943 roku okupanci zabrali się za mieszkańców Pierszai. Spędzili ich do dwóch drewnianych szop.

– Wszyscy dokładnie zdawaliśmy sobie sprawę, w jaki sposób będziemy ginąć, bo Niemcy przywieźli benzynę i ustawili karabiny – zeznawała prawie 50 lat później Zofia Korotkina. Trzej pierszejanie nie chcieli ginąć w płomieniach i spróbowali ucieczki.

– Niemcy patrzyli, jak biegną pod górkę, a gdy zaczęli spuszczać się po drugiej stronie, wszystkich zastrzelili – opowiadała Korotkina.

W takich warunkach rozegrał się ostatni w życiu dramat łodzianina. Można go odtworzyć na podstawie relacji mieszkańców.

Propozycję ucieczki złożył im mieszkający na plebanii komendant garnizonu w Pierszajach, ostrzegając, że gdy dołączą do ludzi, sprawa będzie przegrana. Jednak proboszcz uznał, że jego miejsce jest z wiernymi. Herman poszedł za nim.

– Ze strachu trząsł się tak bardzo, że nie był w stanie powiedzieć do Niemców całego zdania. A jednak poszedł – podkreśla ojciec Grzegorz.
 
Uratowani z opresji
 
Nie wiadomo, kiedy oprawcy odstąpili od spalenia pierszajan, ale ostatecznie poprowadzono ich do sąsiedniej wsi. Po drodze zakonnicy pocieszali wiernych, poszli też pertraktować ze strażnikami. Nie wiadomo, jaka była treść tej rozmowy, ale po niej księża byli jeszcze bardziej zdenerwowani.

– Powiedzieli, że ich zabiją, ale mieszkańców nie spalą – opowiadali później ludzie.

Zakonników zabrano podczas nocnego postoju, zaprowadzono do stodoły i zabito strzałem w głowy. Miejsce zbrodni podpalono. Po wykonaniu egzekucji jeden z gestapowców oddał parafianom swój mundur do prania. Były na nim fragmenty ludzkiego mózgu. Mieszkańcy ocaleli: zostali wysłani do fabryki samochodów, skąd większość z nich uciekła. Szczątki ojców zostały pochowane w jednej trumnie obok kościoła.

13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II ogłosił ich błogosławionymi w gronie 108. męczenników z czasów II wojny światowej. Rok temu relikwie Hermana trafiły do Łodzi. Błogosławiony nie ma jeszcze swojej specjalizacji, ale ojciec Piórkowski jest przekonany, że to najlepszy wstawiennik za łodzianami.

– Większość łódzkich świętych i błogosławionych to osoby, które albo były tu przejazdem, albo przez jakiś czas mieszkały. Wśród nich jedynym łodzianinem z krwi i kości, chłopakiem z Widzewa, był ojciec Herman.
 
Oprócz dwóch zakonników z Borowikowszczyzny, wśród 108 męczenników jest jeszcze pięciu innych franciszkanów konwentualnych: z Niepokalanowa o. Antonin Bajewski, o. Pius Bartosik, br. Tymoteusz Trojanowski i br. Bonifacy Żukowski oraz z Grodna o. Innocenty Guz.
 
Dnia 17 października, Franciszkanie Konwentualni przy parafii Matki Bożej Anielskiej w Łodzi, ul. Rzgowska.

 Uroczystej Mszy św. wraz z poświęceniem obrazu i wprowadzeniem relikwii męczennika, przewodniczył abp Władysław Ziółek, ordynariusz łódzki. Eucharystię koncelebrowali: m. in. asystent generalny Zakonu o. Tadeusz Świątkowski, odbywający wizytację kanoniczną Prowincji, Prowincjał Prowincji warszawskiej o. Mirosław Bartos oraz liczna grupa franciszkanów. Nowo wybudowana świątynia wypełniła się po brzegi wiernymi parafii i okolic Łodzi, którzy pragnęli oddać hołd pierwszemu błogosławionemu urodzonemu w Łodzi.
 
Matylda Witkowska/Dziennik Łódzki/www.ofmconv.org./red.

Więcej na: www.franciszkanie-warszawa.pl

Wpisy powiązane

Niepokalanów: XXX Międzynarodowy Katolicki Festiwal Filmów i Multimediów

Piknik kapucyński w Stalowej Woli

Dziękczynienie za pontyfikat u franciszkanów w Krakowie