Salij Jacek OP, Motywacja ewangeliczna fundamentem życia zakonnego

 
 
O. Jacek Salij OP

MOTYWACJA EWANGELICZNA FUNDAMENTEM ŻYCIA ZAKONNEGO

Zebranie Plenarne KWPZM, Niepokalanów 11-13 maja 1976 r.

 

 

Zacznę od postawienia znaku zapytania. Mianowicie w socjologii klasztory zalicza się do tzw. instytucji totalnych, tzn. takich instytucji, które roszczą sobie pretensje żeby zagarnąć dla siebie całego człowieka, a w każdym razie są to instytucje, które stwarzają dla swoich członków ograniczenia szczególne. Erwing Goffman, uczony teoretyk instytucji totalnych, wylicza następujące instytucje totalne: domy starców, przytułki, internaty, więzienia oraz inne zakłady penitencjarne, koszary, obozy pracy czy właśnie klasztory. Każda z tych instytucji ma swoją specyfikę, wszakże mają również cechy wspólne. To co jest im wspólne to przede wszystkim totalność. A więc „całe życie mieszkańców tych instytucji toczy się w jednym i tym samym miejscu i podlega tej samej, jedynej władzy”. Członkowie tych instytucji ciągle muszą przebywać „w bezpośrednim towarzystwie dużej liczby innych członków”. „Cały ich dzień jest ściśle zaplanowany, tak że jedna czynność w wyraźnie przewidzianym czasie przechodzi w drugą. Plan ten narzucony jest z góry przez system formalnych zarządzeń, a jego przestrzegania pilnuje zespół nadzorców”. Praca w tych instytucjach, choć niekiedy zajmuje znaczną część dnia, nie ma wyraźnego związku z utrzymaniem: pracuje się tu dla innych względów niż po to, żeby zarobić na chleb powszedni. Instytucje totalne bowiem same przejmują odpowiedzialność za utrzymanie podwładnych.

Znak zapytania, jaki chciałbym postawić zaraz na początku, wiąże się z tym, że właściwie we wszystkich instytucjach totalnych obserwujemy coś w rodzaju obowiązku ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, przy czym obowiązki te odgrywają bardzo niesympatyczną rolę w procesach degradacji osobowościowej, jaka dokonuje się w instytucjach totalnych. Weźmy np. odpowiednik ubóstwa w więzieniu lub w wojsku. Więźniowie albo żołnierze praktycznie nie mają prawa do posiadania rzeczy osobistych. Nie mają nawet prawa do własnego ubrania. Ubranie jest standardowe, nie ma nawet osobistej bielizny, bo ta jest wydawana ze wspólnego kosza. Wywłaszczenie i standaryzacja stanowią tu ważki czynnik depersonalizowania ludzi, ich poniżania, stawiania ich w sytuacji napiętnowania. O ile bowiem prawdą jest, iż przywiązanie do rzeczy może tłumić rozwój osobowy, to prawdą jest również, iż rzeczy stanowią jakby przedłużenie osobowości. Przez rzeczy się przecież wyrażamy, z rzeczy budujemy sobie środowisko, w którym działamy jako osoby.

Na tej samej zasadzie – żeby nie pozwolić człowiekowi być sobą, żeby go uczynić wyłącznie podwładnym – zakazane jest w instytucjach totalnych życie rodzinne. Rodzina z natury rzeczy jest wrogiem tych wszystkich, co mają chętkę zagarnąć całego bez reszty człowieka. W rodzinie człowiek jest kochającym i kochanym, przez życie rodzinne człowiek zaciąga różnego rodzaju odpowiedzialności, staje się kimś jedynym, nie do zastąpienia. Rodzina nakłada na człowieka swoiste obowiązki i udzielą mu swoistych gwarancji, przy czym jedne i drugie są naznaczone szczególnym piętnem duchowym. Obowiązki nie są tu bowiem narzucone z zewnątrz, ale są czymś samo przez się zrozumiałym, człowiek bierze je na siebie spontanicznie i dobrowolnie. Gwarancje zaś, jakie daje rodzina, to może przede wszystkim spokojna ufność, że dla moich najbliższych będę zawsze, bez względu na okoliczności, osobą i kimś jedynym.

Z kolei posłuszeństwo stanowi najbardziej doraźny odcinek, na którym instytucje totalne usiłują zawładnąć całym bez reszty człowiekiem. A więc np. kodeks wykroczeń będzie w instytucjach totalnych nieporównanie szerszy w porównaniu do normalnych warunków życia. W konsekwencji dużo w nim przepisów zupełnie bezzasadnych. Jest to zresztą zupełnie logiczne: człowiek nie ma tu prawa używać rozumu, ponieważ powinien być po prostu posłusznym automatem. Przy okazji osiąga się drugi jeszcze cel w pracy nad depersonalizowaniem ludzi. Mianowicie ponieważ przepisy są liczne, oraz rygorystycznie się ich przestrzega, więc niemożliwe jest dokładnie je zachować, nawet jeśli ktoś to sobie postanowił. W rezultacie podwładni, czują się wiecznymi winowajcami, żyją w ciągłej obawie kary i rzeczywiście w każdym momencie mogą być ukarani. Rodzi się częstokroć potrzeba wtórnego przystosowania, a różne techniki adaptacyjne, jakie sobie wówczas ludzie wypracowują, najczęściej jeszcze pogłębiają proces degradacji osobowej.

Pogląd, że jakoby klasztory są instytucjami totalnymi, przytaczam tutaj z dwóch powodów – nie licząc oczywiście tego powodu, że sam fakt istnienia takiego poglądu zasługuje na nasze ustosunkowanie się. Otóż po pierwsze, teza o totalitarności życia zakonnego może się okazać doskonałym kontrastem, ułatwiającym pokazanie, czym życie zakonne jest naprawdę. Stara to prawda, że extrema se tangunt. Że łatwiej się zrozumie, czym jest bojaźń Boża, jeśli się przedtem zobaczy, w jakie strachy wpędza człowieka bałwochwalstwo; że łatwiej pojąć wspaniałość posłuszeństwa Bożym przykazaniom, jeśli się człowiek przedtem przeraził, czym w istocie rzeczy jest podwładność bożkom. Otóż fakt, że szatan lubi przedrzeźniać Pana Boga, nie powinien nas dezorientować: niech nas raczej zachęca do tego, żebyśmy my sami Pana Boga naśladowali, a nie przedrzeźniali.

I drugi powód. Sądzę, że teoria instytucji totalnych pozwala nam precyzyjnie opisać dwie klasyczne drogi degradacji ideału zakonnego. Sytuacja pierwsza: jeśli robi się wszystko, aby klasztor był miejscem wiary, ale zarazem zaniedbuje się tego co najważniejsze, tzn. ducha wiary. Wówczas klasztor staje się rzeczywiście czymś w rodzaju instytucji totalnej. Na szczęście osobista wiara poszczególnych zakonników osłabia a nawet przemienia depersonalizujące działanie różnych bezdusznych elementów instytucji. Niemniej klasztor ma w sobie wówczas coś z niewoli prawa. Jak wiadomo, jeżeli naszego jarzma nie przemieni Chrystus, nie będzie ono ani słodkie ani lekkie.

Druga klasyczna sytuacja degradacji ideału zakonnego wydaje mi się groźniejsza. Jest to sytuacja jawnego osłabienia wiary – kiedy już nawet nie dba się o pozory.

Opisując model upadku życia zakonnego, załóżmy na początku sytuację idealną. Otóż w pewnym momencie ludzie nie wytrzymują tego intensywnego życia, którego wymaga wiara. Początkowo jednak pozory są zachowane, dyscyplina zakonna dopilnowana. Rzeczywistość jednak nie da się oszukać. W takim stopniu, w jakim w klasztorze podupadła wiara, klasztor zachowujący dyscyplinę staje się instytucją totalną. Ponieważ zaś życie zakonne jest albo życiem wiary albo czymś nienaturalnym, w pewnym momencie ludzie zaczynają odkrywać ową nienaturalność. Klasztor z założenia nie jest instytucją represyjną, więc odkryta nienaturalność musi być usunięta. Następuje reforma czyli powrót do pierwotnego życia wiary, ale może też nastąpić teraz następny etap upadku. Mianowicie pod hasłem detotalitaryzacji, pod hasłem usuwania absurdów życia zakonnego, następuje proces zeświecczenia. Usuwa się wówczas z życia zakonnego nawet to, co należy do jego istoty. Wydaje mi się, że duchową historię życia zakonnego da się sprowadzić do dialektyki tych właśnie trzech etapów: etapu żywej wiary, etapu wiary przygniecionej pozorami oraz etapu wiary jawnie osłabionej.

Ale dość już filozofowania. Przejdźmy do istoty naszego tematu. Opisując instytucje totalne, zasygnowaliśmy, czym nie jest – a w każdym razie czym nie powinno być – ubóstwo, czystość i posłuszeństwo. Trzeba więc powiedzieć przynajmniej parę słów na temat rzeczywistego, religijnego sensu ubóstwa, czystości i posłuszeństwa.

Zacznijmy od zakonnego posłuszeństwa. Tylko w takim stopniu można rozumieć, czym jest posłuszeństwo zakonne, w jakim zrozumiemy przedtem, czym jest władza Boga nad światem oraz czym było posłuszeństwo Chrystusa Ojcu.

Władza przeważnie kojarzy się nam z wyższością nad podwładnymi, z możliwością dysponowania tymi, którymi się rządzi, z nakładaniem rygorów i ograniczeń. Trudno byłoby powiedzieć, żeby władza Boga nad nami nie zawierała tych elementów. Wszakże kiedy się mówi o władzy Boga, w żadnym razie nie można zapomnieć, że samą jej istotą jest miłość. Bóg przede wszystkim w ten sposób rządzi światem, że wszystko nieustannie obdarza istnieniem, że jest mocą, która promieniuje życiem i przebaczeniem. W stosunkach międzyludzkich zdarzają się wypaczone sytuacje, że celem władzy jest posiadanie podwładnych. Jest to wynaturzenie władzy. Władza Boga jest zupełnie inna: Bóg Najwyższy Władca jest źródłem wszelkiego dobra; władza Boga najbardziej w miłosierdziu się okazuje. (3 Król 19,9 nn, Prorok Eliasz). Pan nie był w gwałtownym wietrze ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu, lecz w cichym, łagodnym wietrzyku.

Władza Boża nie zna przemocy, nie budzi strachu, nie traktuje człowieka na sposób przedmiotu, nie poniża osoby. Car Mikołaj I: Polaków, którzy ze mną walczą, nienawidzę; tymi zaś, którzy mi służą, gardzę. O Bogu mało byłoby powiedzieć, że szanuje każdego – On jest Dawcą naszej godności, więcej – Naprawcą.

Władza ludzka nie musi oczywiście przedrzeźniać władzy Bożej przeciwnie, jest powołana do tego, żeby ją naśladować, żeby uczestniczyć w jej dobroczynności. Pierwszym kryształowym naśladowcą władzy Bożej jest człowiek Jezus Chrystus. W Ewangelii czytamy, że widząc cuda Jezusa, tłumy „wielbiły Boga, że takiej mocy udzielił ludziom” /Mt 9,8/. A sam Pan Jezus powiada, że „dana mi jest wszelka władza w niebie i na ziemi. Nauczajcie więc i chrzcijcie wszystkie narody” /Mt 28,18/. Jednym słowem, jest to władza obdarzająca życiem, zbawieniem.

Ideał ostateczny: miłość Boża do końca przyjęta, przenikająca wszystko. „A gdy już wszystko zostanie poddane Synowi, wówczas i sam Syn zostanie poddany Temu, który Synowi poddał wszystko, aby Bóg był wszystkim we wszystkim” /1 Kor 15,28/. Świadkowie Jehowy wnioskują stąd o niższości Syna – żeby tak sądzić, trzeba władzę Boga nad światem rozumieć w sensie pogańskim.

Dodajmy jeszcze, że Chrystus Pan zostawił nam wyraźną formułę, na czym ma polegać nasze naśladowanie władzy Boga: „Kto by między wami chciał być wielkim, niech będzie waszym sługą, a kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie waszym niewolnikiem” /Mt 20,26/.

Pochylmy się jeszcze krótko nad posłuszeństwem Chrystusa. Napisano o Nim, że „uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci, a była to śmierć krzyżowa” /Flp 2,8/. W Nowym testamencie jednak niezmiernie starannie podkreślono, że Chrystus Pan podjął swój czyn zbawczy absolutnie dobrowolnie. „Chrystus umiłował nas i samego siebie wydał za nas” /Gal 2,20/ – u św. Pawła czterokrotnie pojawia się ta formuła, „Mam moc życie oddać i mam moc je zachować”. „Nikt nie ma większej miłości niż żeby życie oddać za przyjaciół”. Ale zarazem przecież Chrystus poszedł na krzyż, bo był posłuszny Ojcu, i nawet w pewnym momencie musiał wykonać ogromną pracę ducha, żeby Jego ludzka wola nie chciała czego innego niż chce Ojciec – było to mianowicie w Ogrójcu: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich”.

Ten podwójny aspekt krzyża – że Chrystus wypełnił wolę Ojca, a zarazem wybrał krzyż w pełni dobrowolnie – wart jest szczególnej uwagi, mamy tu bowiem nieomylny znak, iż cała rzecz działa się w przestrzeni miłości: tylko w miłości możliwa jest taka jedność wól, która nie niszczy ich odrębności. Ale bo też wola Boża nigdy nie przychodzi do nas inaczej, niż w miłości: przecież wolą Bożą jest uświęcenie nasze, Bóg chce, abyśmy żyli, abyśmy chodzili w prawdzie i czynili dobro. Wydaje się również, że woli Bożej nie da się inaczej pełnić niż tylko w miłości: wierność Bogu musi bowiem wypływać z ludzkiego wnętrza; dobro i prawda nie są przedmiotami, są wartościami duchowymi: żeby czynić dobro i prawdę, trzeba być człowiekiem duchowym.

Zwróćmy jeszcze uwagę na to, że Chrystus był posłuszny Ojcu w świecie grzeszników. Po ludzku sądząc, w świecie, w którym istnieje grzech, doskonałe posłuszeństwo Bogu jest zupełnie niemożliwe. Chrystus, Syn Boży równy Ojcu, a jako człowiek ktoś bezgranicznie bezgrzeszny, dokonał niemożliwego. Ale nawet dla Niego nie była to rzecz łatwa. Właśnie dlatego, że był sprawiedliwy, został ukrzyżowany.

Teraz dopiero patrzmy, jakim szaleństwem jest zakonne posłuszeństwo. Gromadzimy się razem i postanawiamy sobie, że w naszej wspólnocie władza będzie ni mniej ni więcej tylko doskonałym naśladowaniem władzy Bożej, a posłuszeństwo – naśladowaniem bez reszty posłuszeństwa Chrystusa. Wystarczy odrobina zdrowego rozsądku, żeby się zorientować, jak lekkomyślne jest to nasze postanowienie. Przecież my wszyscy jesteśmy grzesznikami, a oto zobowiązujemy się do bezgrzeszności!

Rzecz jednak w tym, że sam Chrystus popiera to nasze szaleństwo. „Gwałtownicy porywają Królestwo Boże”. Jedynie prawidłową atmosferą dla życia zakonnego jest duch wiary.

Zwróćmy jeszcze uwagę, że ustrój życia zakonnego przewiduje liczne wentyle realizmu, przy pomocy których osłabia się napięcia wynikające z faktu, że przecież mimo naszych szaleńczych zobowiązań jesteśmy nadal grzeszni. Stosunkowo najczęściej omawiane są problemy, jakie dla posłuszeństwa zakonnego wynikają z faktu, że władza w klasztorze odbiega niekiedy zbyt daleko od swego boskiego prawzoru. Praktyka życia zakonnego przewiduje również znaczną tolerancję dla ludzkiej słabości, jeśli nie jesteś my w stanie udźwignąć wszystkich rygorów tego sposobu życia. Oczywiście, owe wentyle realizmu o tyle tylko są usprawiedliwione, o ile podporządkowane są zasadzie wiary i miłości – inaczej są czymś sprzecznym z życiem zakonnym, bo wprowadzają totaliryzację albo rozprzężenie. No, ale wentyle wentylami, myśmy jednak zobowiązali się do tego, że w naszych wspólnotach będzie bez reszty mieszkał Bóg, że będziemy szukali tylko dobra i prawdy, że będzie nas ożywiał doskonały duch miłości. Jednym słowem, zobowiązaliśmy się do bezgrzeszności.

Czystość, zobowiązanie się do życia w stanie bezżennym. Miłości potrzebujemy bardziej niż powietrza. Tymczasem w świecie jest zbyt wiele zła i wzajemnej obcości. W związku z tym ludzie tworzą sobie przestrzeń miłości, gdzie szczególnie kochają i szczególnie są kochani. Zwykle tę przestrzeń miłości daje człowiekowi rodzina, a Bóg w swojej niewysłowionej dobroci postanowił, żeby właśnie w tej świętej przestrzeni rodzili się ludzie na ten świat przychodzący.

Otóż Syn Boży kiedy zstąpił na ten świat, też miał swoją świętą przestrzeń miłości, był kochającym i Umiłowanym. Umiłowany przez Ojca – Agapetos. Kochający Ojca – „aby byli jedno, jak My jesteśmy jedno”. Święta przestrzeń miłości, która ogarnia cały świat i nawet cały świat jej nie wyczerpuje.

Bezżenność ze względu na Boga to jest naśladowanie Chrystusa w wyborze swojej przestrzeni miłości. Zresztą nie myśmy wybrali, tylko On nas wybrał. Również decyzja na ten sposób życia jest niesłychanie lekkomyślna. Człowiek bowiem albo kocha i jest kochany, albo się marnuje jako człowiek. Przy czym nasza zdolność miłości jest jakby ograniczona

Nie jesteśmy w stanie aktualnie kochać wszystkich ludzi; kto chce kochać wszystkich, kończy przeważnie na pustosłowiu,

Jesteśmy małoduszni i leniwego serca, dlatego potrzeba nam swoistego przymusu do pełnienia miłości – rodzina stwarza liczne sytuacje, kiedy jesteśmy przymuszeni do ofiary na rzecz swoich najbliższych. My zaś wyrzekliśmy się rodziny, postąpiliśmy zaiste lekkomyślnie, naraziliśmy się na to, że serca nasze obrosną egoizmem starokawalerstwa. Uznaliśmy lekkomyślnie, że w miłości możemy być podobni do Chrystusa, że możemy bezpośrednio przebywać w miłości Bożej wypełniającej cały świat. Czy to nie za duże ambicje, jak na nasze możliwości? Czy nie narażamy się na to, że zmarnujemy nawet te szanse rozwoju, jakie daje człowiekowi życie rodzinne? Zbawiciel słusznie uczynił, że „nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to dano pojąć” /Mt 19,11/.

Sprawdziany, czy my rzeczywiście przebywamy bezpośrednio w przestrzeni miłości Bożej:

Atmosfera braterstwa, panująca we wspólnocie zakonnej,

Duchowa płodność. Miłość z natury jest płodna.

O ubóstwie nie mam wielkiej ochoty mówić. Refleksja zakonników na temat ubóstwa tak obrosła faryzeizmem, nasze serca są tu tak zatwardziałe na słowo prawdy, że zniechęcenie wydaje mi się tu dość usprawiedliwione. Wszakże powiedzmy parę słów na temat klasycznej Ewangelii o bogatym młodzieńcu. Zatytułowałbym ją jakoś tak: Biada tym, którzy zachowują Boże przykazania.

Przypomnijmy sobie epizod:

Co czynić, aby otrzymać życie wieczne?

Zachowaj przykazania.

Mistrzu, czynię to od młodości.

Sprzedaj wszystko i pójdź za mną.

Jednym słowem: można zachowywać Boże przykazania, a nie chodzić za Jezusem.

To mało zachować przykazania, trzeba je zachować prawdziwie, tzn. w miłości Bożej. Nie ma takiej rzeczy, której nie warto by poświęcić dla miłości Bożej. Miłość Boża musi być czymś absolutnie pierwszym. To mi się wydaje pierwszy sens ubóstwa.

 

Archiwum KWPZM

Wpisy powiązane

Rostworowski Piotr OSB, Accommodata renovatio a obecne życie zakonne

Krupa Andrzej Ludwik OFM, Teologia oddania się Maryi w macierzyńską niewolę miłości

Jankowski Augustyn OSB, Podstawy ewangeliczne i historyczne życia zakonnego